Tak, wiem, ze Was zawiodłam... Bardzo za to przepraszam. Miałam tzw zawiechę pisarską. Nawet przez chwilę chciałam usunąć bloga! Ale nie zrobiłam tego (co zawdzięczamy m in Małej Czarnej i Ravy Malfoy, dziękuję Wam dziewczyny <3 )
Rozdział nie wiem czy taki ciekawy... Ale jest najdłuższy! Chciałam pisać dalej, ale stwierdziłam, że to rozdzielę.
Dziękuję wszystkim, którzy tu wchodzą i to czytają. Kochani to już 25 rozdział! Sama nie mogę w to uwierzyć!
Przestanę nawijać, zapraszam do czytania. Mało tutaj akcji, ale takie rozdziały przejściowe też muszą być... Zapraszam do czytania i komentowania! Jestem ciekawa Waszych opinii!
ENJOY!
***
Ginny
-Jak dotąd
nie było żadnych napaści- powiedziała Miona przecierając oczy. Była cała blada,
miała ciemne wory pod oczami, a jej włosy były w totalnym nieładzie.- Nie wiem
co się dzieje. Ta bestia się nie pokazuje już bardzo długo, a za chwilę miną
dwa miesiące, a ja nadal nie wiem kto to może być. Nawet nie rozumiem jak on to
robi. Nadal nie potrafię wyjaśnić jakim cudem Gwen została zaatakowana w swoim
dormitorium niezauważenie o ile w ogóle to się stało w Wieży Gryffindoru-
westchnęła ciężko i oparła się o swoje łóżko.- Zrobiliśmy z Harrym listę byłych
śmierciożerców, ale nikt za bardzo się nie wyróżnia, żadnego przełomu nie ma, a
ciągle się boję, że coś się komuś stanie…
-Miona-
położyłam rękę na jej ramieniu i spojrzałam jej w oczy.- Nie martw się, będzie
dobrze. Teraz to Ty potrzebujesz odpoczynku. Wybacz ale wyglądasz jak
wygłodzony gnom.
Dziewczyna
była bardzo blada, miała podkrążone oczy tak samo jak drugi prefekt naczelny ze
Slytherinu. Oboje mieli mnóstwo pracy, do tego kolejna zagadka, bo przecież w
Hogwarcie nie może być spokojnie. Zawsze musi być coś.
-Dzięki
Ginny, zawsze umiesz pocieszyć- powiedziała ironicznie i upiła trochę herbaty z
kubka.- Ale rzeczywiście mogłabym się wyspać. Draco też to ciągle powtarza. Ale
on też bardzo mało śpi. Chyba nawet mniej niż ja.
-Właśnie,
Draco- uśmiechnęłam się do niej a ona tylko przewróciła oczami. Przynajmniej
choć na chwilę ją oderwałam od tematu Pierwotnego Pierścienia.-
Zorganizowaliście już ten Bal Bożonarodzeniowy?
-Tak,
wszystko jest gotowe. Tylko dekoracja teraz. Będziecie się świetnie bawić-
uśmiechnęła się do mnie ciepło.
-Jak to
„będziecie”? Chyba „będziemy”!
-Będziecie,
nie pomyliłam się. Ja z Draconem będziemy sprawdzać korytarze. Wiesz
Poszukiwacz może…
-A niech w
końcu oberwie jakąś Avadą!- wstałam na równe nogi. Byłam wściekła.- Przecież on
nam psuje każdą uroczystość! Poszukiwacz to, Poszukiwacz tamto...
-Ze spokojem
Ginny, to kwestia bezpieczeństwa. Chyba nie chciałabyś, żeby inni prefekci też
patrolowali korytarze- zawiesiła głos, a kiedy odwróciłam się do niej miała TEN
uśmieszek. Ten, który zawsze zwiastował jakieś knucie.- Chyba nie chciałabyś,
żeby pewien prefekt dostał wtedy patrol…
-Nic mnie z
Zabinim nie łączy- machnęłam ręką i odwróciłam się tyłem do niej, żeby tylko
nie zobaczyła smutku na mojej twarzy.
Ostatnio
Blaise zachowywał się jak ostatni kretyn. Ciągle łaził za jakimiś
piątoklasistkami ze Slytherinu i Ravenclawu, ignorował mnie przez cały miesiąc
i nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Nie powiedział nawet zwykłego
„cześć”. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Może jakoś bym to przeżyła,
gdyby nie to, że pojawiał się wszędzie gdzie szłam i oczywiście zawsze musiał
mieć przy sobie jakąś idiotkę, która śliniła się na jego widok.
-To ty o nim
pomyślałaś, nie ja- powiedziała Hermiona i mogłabym się założyć, że właśnie na
jej twarzy wykwitł triumfujący uśmiech.- No to powiedz, jak pomiędzy wami? Po
tym jak zerwałaś z Harrym za bardzo nie mówiłaś co się dzieje.
Odwróciłam
się do niej i od razu zauważyłam jak wesołe iskry w jej oczach znikają i
pojawia się zmartwienie na widok mojej smutnej twarzy. Zmarszczyła
charakterystycznie czoło i spojrzała na mnie badawczo.
-Co się
dzieje?- zapytała łagodnym głosem.
Nie mogłam
już niczego przed nią ukryć. Skoro już widziała u mnie smutek to nawet gdybym
nie chciała nic mówić, to nie dałaby mi spokoju.
Całe napięcie,
które trzymałam w sobie przez miesiąc puściło. Po prostu wybuchłam.
-Nic się
właśnie nie dzieje. Po tym jak zerwałam z Harrym, okazało się, że Zabini lata
teraz za jakimiś idiotkami z piątego roku- zaczęłam paplać jak najęta.-
Myślałam, że te różne momenty, chociażby przy dekorowaniu Pokoju Życzeń na
twoje urodziny, ten pocałunek w policzek nad jeziorem, że one coś dla niego
znaczyły, że próbował mi coś zasygnalizować, a teraz co? Łazi z tym swoim
przeklętym ślizgońskim uśmiechem przez cały zamek i...
Zanim
zdążyłam dokończyć, Hermiona… wybuchnęła śmiechem!
-Że co?-
zapytałam cicho zbita z tropu.
-Jak dzieci- otarła łzę rozbawienia. Jak mogła?!
-Jak dzieci- otarła łzę rozbawienia. Jak mogła?!
-Miona! Ja
tutaj rozpaczam a ty…- zaczęłam krążyć po pokoju i gestykulować.
-Ginny-
wcięła mi się.- posłuchaj sama siebie. Po pierwsze twoja reakcja jest zabawna,
jak z jakiś kiepskich romansów- prychnęłam z oburzeniem ale dałam jej
kontynuować.- Po drugie, czy ta sytuacja ci czegoś nie przypomina?- zatrzymałam
się gwałtownie. Zmarszczyłam czoło próbując przypomnieć sobie jakąkolwiek
sytuację podobną do tej.
Brązowowłosa
siedziała spokojnie patrząc na mnie wzrokiem typu „ja-wiem-że-ty-to-wiesz-i-na-pewno-sobie-przypomnisz”.
Nienawidziłam tego spojrzenia. Często kiedy pomagała mi w lekcjach to parzyła
na mnie takim wzrokiem i ciągle powtarzała, że muszę się tylko skupić i sobie
przypomnę. Niestety nigdy nie umiałam sobie przypomnieć tego o co mnie prosiła.
Jak na złość moje myśli zaczynały wtedy błądzić wokół nieistotnych w danym
momencie wspomnień.
-Przecież wiesz,
że teraz nie powiem ci bo…
-Podpowiem
ci tylko jedno- uśmiechnęła się tajemniczo.- Twoja piąta klasa, a nasza szósta.
Dotyczy to ciebie.
Co było w
piątej klasie? Walka ze śmierciożercami w Hogwarcie, śmierć Dumbledore’a,
odnalezienie fałszywego horkruksa…
-Ale nadal
nie wiem…- zaczęłam, ale Miona od razu mi przerwała.
-Zostawię
cię z tym, przemyśl to sobie dobrze. To nie jest trudne, Ginny- uśmiechnęła się
ciepło po czym spojrzała na zegarek.- Muszę lecieć. Poszperam jeszcze trochę w
bibliotece w Pokoju Życzeń, a potem jeszcze sprawdzę jak tam przygotowania do
Balu i czy wszystko jest na miejscu- dopiła herbatę do końca i wstała z łóżka.
Podeszła do
biurka, wzięła dużo pergaminów, kałamarz, pióro, które dostała na trzynaste urodziny
od Percy’ego i herbatniki, które spakowała do torby.
-Jak
będziesz wychodzić to zamknij za sobą- powiedziała będąc już w drzwiach.- I nie
przejmuj się Zabinim. Po prostu pomyśl- mrugnęła do mnie i wyszła zostawiając
mnie zbitą z tropu w jej dormitorium.
***
Hermiona
Położyłam
herbatniki na stoliku i usiadłam w miękkim fotelu.
-Częstuj
się- zwróciłam się do sowy po czym wzięłam jedno ciastko i sięgnęłam po nową
książkę, którą Pasithea niedawno mi przyniosła, czyli Rody czystej krwi od zarania dziejów autorstwa Margaret Burghley.
Była to gruba książka ze złotymi zdobieniami i rysunkiem ogromnej kropli krwi
na okładce. Spojrzałam w spis treści, który znajdował się na początku i
otworzyłam na stronie dwieście osiemdziesiątej siódmej i spojrzałam na portret
Roweny Ravenclaw.
Kruczoczarne
włosy okalające bladą podłużną twarz układały się falami na jej ramionach. Na
czubku głowy lśnił diadem, który później został ukradziony przez jej córkę
Helenę i ukryty w Albanii. Podczas ostatniej bitwy widziałam go tylko przez
chwilę w ręce Harry’ego i nie mogłam się mu przyjrzeć, ponieważ musieliśmy
uciekać przed Szatańską Pożogą. Miał formę srebrnego orła, który rozpościerał
skrzydła na całej długości ozdoby. W miejscu, w którym powinno być oko,
znajdował się mały szafir odbijający światło wraz z każdym ruchem głowy
właścicielki. Jednak ogromny klejnot na środku zwracał największą uwagę. Ze
zdziwieniem zauważyłam, że kiedyś też miał piękny szafirowy kolor, tak jak
kamień w oku. Pewnie zmienił barwę pod wpływem czarnej magii Voldemorta. Na dole
widniały bardzo dobrze znane mi słowa „Kto
ma olej w głowie, temu dość po słowie”, które przeczytałam po raz pierwszy
w Historii Hogwartu, gdzie była
opisana cała legenda dotycząca diademu. Założycielka Hogwartu miała mądre i ciepłe
oczy w kolorze mlecznej czekolady, które sprawiały, że wydawała się osobą
przyjazną, ale też przez jej arystokratyczne rysy twarzy od razu sprawiała
wrażenie silnej i potężnej czarownicy, której się należy dużo szacunku.
Obok Roweny,
był portret jej męża Roberta, potężnego mężczyzny z gęstymi brązowymi lokami i
wąskimi grafitowymi oczami. Ich podobizny były połączone gałęzią, z której
wyrastały trzy inne z obrazami Heleny, Eleine i Timothy’ego Ravenclaw.
Pod spodem
rozciągała się reszta drzewa genealogicznego, które dochodziło aż do
osiemnastego wieku. Wszędzie było pełno portretów ludzi z przeszłości. Wielu z
nich miało takie same oczy w kolorze mlecznej czekolady, jak ich słynna
przodkini.
Wróciłam do
spisu treści i odnalazłam Helgę Hufflepuff.
Była pulchną
kobietą w żółtej sukni z gęstymi blond włosami, które miała splecione w długi
warkocz. Na głowie też miała coś w rodzaju diademu. Ten jednak był złoty i o
ile się nie myliłam nad ogromnym czarnym turmalinem znajdował się borsuk,
zwierze charakterystyczne dla niej i jej domu w Hogwarcie. W ręce trzymała
czarkę, z którą zwykle jest przedstawiana. Wyglądała tak samo jak w Komnacie
Tajemnic kiedy musiałam ją zniszczyć. Helga
z portretu uśmiechała się przyjaźnie, a w jej niebieskich oczach można było
dostrzec wesołe iskierki.
Razem z
Eugenem Hufflepuffem miała również trójkę dzieci. Christophera, Clarissę i
Henrica.
Przewróciłam
parę stron i spojrzałam na Godryka Gryffindora.
Był
uśmiechnięty od ucha do ucha ukazując śnieżnobiałe zęby. Miał mocno zarysowaną
szczękę i podłużną twarz, którą okalały blond loki sterczące na wszystkie
strony. Jego brązowe oczy od razu wzbudzały zaufanie. Można by było powiedzieć,
że był bardzo przystojny. W ręce trzymał swój miecz wysadzany rubinami, który
nosiłam w zeszłym roku w torebce. Był ubrany w szkarłatne szaty ze złotym lwem
na piersi.
Pod jego
portretem z gałęzi jego i Monici Gryffindor wychodziły portrety trzech chłopców
z tymi sami oczami i rysami twarzy ich ojca. George i Kenneth byli do siebie
bardzo podobni, jedynie ich młodszy brat Dale wyróżniał się prostymi brązowymi
włosami odziedziczonymi po matce.
Z ciekawości
spojrzałam na stronę z Salazarem Slytherinem.
Proste
czarne włosy do ramion, chorobliwie blada twarz, na której gościł szyderczy,
pełen pogardy uśmiech i zimne przenikliwe oczy w szarym kolorze, w których
widać było wyższość i ogromną pewność siebie. Z ciekawości spojrzałam na jego
szyję. Oczywiście. Na szmaragdowych szatach widniał medalion z wielką literą S,
przypominającą wijącego się węża. Slytherin wyglądał mroczno i przerażająco.
Kiedy przymrużyłam oczy, zobaczyłam parę podobieństw z Tomem Riddlem, którego
zdjęcie z czasów szkolnych widziałam w bibliotece w jednym z artykułów. Te same
czarne włosy, choć u Voldemorta układające się falami. Te same szare oczy…
Westchnęłam
ciężko i odłożyłam książkę na bok.
Wszystko to
już wiedziałam. Znalazłam kilku potencjalnych potomków Roweny Ravenclaw, Helgi
Hufflepuff i Godryka Gryffindora, ale ciągle brakowało mi tego kogoś. Wszyscy,
których znalazłam znajdowali się tutaj, w Hogwarcie, ale żaden z nich nigdy nie
słyszał o Pierwotnym Pierścieniu. Nadal znajdowali się pod szczególną ochroną
nauczycieli i prefektów, ale na razie nie było żadnego przełomu, wskazówki.
-Mam
wrażenie, że cały czas coś mi umyka- zwróciłam się do Pasithei.- Najgorsze jest
to, że czasem czarodzieje byli wypalani z drzew genealogicznych z byle powodu.
Nie wiem o wszystkich, o których mogłabym wiedzieć. Może jednak nie wiem o
wszystkich? A Poszukiwacze niedługo odnajdą tę osobę? A jeśli nie zdołam jej uchronić?-
przetarłam oczy i spojrzałam na sowę.- Będę musiała znaleźć jakieś nieoficjalne
księgi. Może jakieś pamiętniki? Tylko skąd je wziąć...- zawiesiłam głos i
podrapałam się po głowie.
Gdybym miała
takie pamiętniki, może udałoby mi się odszukać osobę, która została wypalona,
ale może odszukała Pierwotny Pierścień? Teraz ona go przekazuje, ale nikt ich
nie może wytropić, ponieważ nie zostało to nigdzie napisane? Poza tym,
wszystkie rodziny czystej krwi są w jakiś sposób ze sobą spokrewnione.
Westchnęłam ciężko. Było zbyt dużo niewiadomych.
Wyjęłam z
torby różdżkę i wycelowałam w komodę stojącą na drugim końcu komnaty.
-Tabbulam supputatis mutatio*- szepnęłam,
po czym wstałam i podeszłam do szerokiej zielonej tablicy z rozkładanymi
skrzydłami po obu stronach.
Miałam ją
już od dwóch miesięcy. Zapisywałam na niej wszystko, co mi przyszło do głowy i
dotyczyło Pierścienia. Ofiary, daty, podejrzenia.
Wzięłam do
ręki kredę i dużymi literami pod ZADANIAMI napisałam:
Znaleźć pamiętniki bądź inne
nieoficjalne źródła informacji.
Odtworzyć każdy krok Założycieli. Kto
mógł dostać Pierścień?
Wróciłam do
torby i wyjęłam listę podejrzanych, żeby przypiąć ją do tablicy. Przerażające
było to, że było bardzo dużo dzieci śmierciożerców, we wszystkich domach, w
każdym wieku. Popodkreślałam osoby, które były na piątym, szóstym i siódmym
roku. Byłam pewna, że reszta nie zdobyłaby się na coś takiego. Zostawiłam
resztę tylko dlatego, że nie mogłam zapomnieć o jakimś podejrzanym.
Doświadczenie mnie nauczyło, że najczęściej pozory mylą.
Otworzyłam
prawe skrzydło, które było poświęcone Poszukiwaczowi.
POSZUKIWACZ
Zna się na czarnej magii i nie boi
się jej używać
Sprytny
Mądry
Zdolny
Bez hamulców, BARDZO NIEBEZPIECZNY
Prawdopodobnie wywodzi się ze starego
rodu czarodziejów czystej krwi, który kocha czarną magię
Żądny władzy
Dobry w eliksirach,
OPCM, czarnej magii i zaklęciach (?)
Ma jakiś uraz z wojny?
Z przeszłości?
7 listopada
PRZYNAJMNIEJ 2 POSZUKIWACZY
WSPÓŁPRACUJĄCYCH ZE SOBĄ! JEDEN Z NICH JEST BLONDYNEM!
-Zeznania Hanny
Czy Nott z nimi
współpracował czy działał na własną rękę?
Potem
spojrzałam na listę z ofiarami. Luna, Hanna i Gwen. Przy każdej z nich
sporządziłam coś w rodzaju metryczki. Z jakiego domu są, w jakim wieku i czym
się wyróżniały. Dlaczego Poszukiwacze wybrali akurat je? Dlaczego nie kogoś
innego? Było dosyć dużo przypadków, z których mogliby wybierać. Ja pewnie też
nie odkryłam wszystkich.
Nagle przez
głowę przeszła mi pewna myśl. Co łączyło je wszystkie? Czym się kierowali? Jak
je wytropili?
-Trzeba
myśleć jak oni!- krzyknęłam.- Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?-
pokręciłam głową z niedowierzaniem i dezaprobatą.- Jak mogłam być taka głupia?!
Zła na
siebie podbiegłam do torby, wyjęłam trzy duże pergaminy i powiesiłam przy
każdej z dziewczyn drzewo genealogiczne. Od danego Założyciela aż do nich
samych, każda z osobna.
-Co je
łączy? Czym oni się kierują?- mruknęłam cicho pod nosem przyglądając się
każdemu z tych drzew.
Czułam, że
odpowiedź mam w zasięgu ręki. Że wiem o co chodzi, ale nie mogłam odkryć co to
takiego. Nienawidziłam tego uczucia. Tak samo miałam z Nicolasem Flamelem w
pierwszej klasie, w drugiej z Bazyliszkiem, w trzeciej z Lupinem i tym czy jest
wilkołakiem, w czwartej chciałam pomóc Harry’emu z jajem do drugiego zadania,
ale nic mi nie przyszło do głowy, na piątym roku domyślałam się czemu Harry tak
się zachowuje choć nie doszłam do tego, że ma z Voldemortem specjalne
połączenie, w szóstej klasie Książę Półkrwi, przy poszukiwaniu horkruksów, czym
możemy je zniszczyć… Zawsze przed odkryciem, bądź dowiedzeniem się danego faktu
gościło we mnie to uczucie. Teraz dotyczyło Pierwotnego Pierścienia.
No przecież muszą mieć jakiś system!- pomyślałam, po czym spojrzałam
jeszcze raz na opis poszukiwacza.
Wywodzi się
ze starego rodu czystej krwi…
-Tradycja!-
krzyknęłam z satysfakcją a Pasithea lekko podskoczyła na swojej żerdzi
zaskoczona moją nagłą reakcją.- W świecie czarodziejów najważniejsze jest
pierworodne dziecko!
Sprawdziłam
czy moja teza się potwierdzi. Miałam rację.
Wzięłam
szybko do ręki kredę i napisałam wielkimi literami słowo TRADYCJA.
Poszukiwacze
kierowali się właśnie nią. Ale skoro sprawdzili już w linii pierworodnych? To
co będzie dalej?
Myśl tradycyjnie, tradycyjnie,
tradycyjnie…
-Pierworodny
syn!
Z
entuzjazmem spojrzałam na każde drzewo genealogiczne.
U Roweny był
to Timothy, ale Luna pochodziła od Heleny, ponieważ ona była najstarsza i nie
miałam dalszej linii jej młodszego brata.
Robert był
najstarszym dzieckiem Helgi Hufflepuff więc miałam ciąg dalszy, ale tylko dwa
pokolenia do przodu. Później jako pierwsza urodziła się Rita Gates i nie miałam
już ciągu dalszego drzewa od Thomasa, jej młodszego brata.
Z
Gryffindorem nie było aż tak wielkiego problemu i bardzo długo pierwszym
dzieckiem w danej rodzinie był chłopiec, ale w tysiąc siedemset osiemdziesiątym
szóstym urodziła się Katie Montrose, a dopiero potem Richard, przez co znowu
musiałam szukać.
Spojrzałam
na zegarek i trochę posmutniałam. Siedziałam tu już dwie godziny, a musiałam
jeszcze zobaczyć czy wszystko w porządku w związku z Balem Bożonarodzeniowym, a
szkoda. Wreszcie nie stałam w miejscu!
-Pasitheo,
odłóż mi proszę na stolik książki związane z drzewami genalogicznymi zaczynając
od Timothy’ego Ravenclaw, Thomasa Gatesa i Richarda Montrose*, dobrze? Przejrzę
je następnym razem, bo jeśli dobrze wywnioskowałam, to może uda nam się
uprzedzić Poszukiwaczy. Aha, jeszcze jedno. Jeśli znajdziesz jakieś pamiętniki
w tej wspaniałej bibliotece, które mogłyby mi pomóc, to też je przynieś.
Dziękuję!- krzyknęłam. Sowa tylko lekko skinęła łebkiem i poleciała pomiędzy
ogromne regały. Poszłam do swojej torby, zebrałam pergaminy, które wyrzuciłam
przy szukaniu drzew genealogicznych, po czym skierowałam jeszcze raz różdżkę na
tablicę.- Vestium mutatio*- i znów
stała przede mną zwykła, niepozorna komoda.- Do zobaczenia!- rzuciłam w
przestrzeń i gdy usłyszałam wesoły pisk sowy, który był pożegnaniem, wyszłam z
Pokoju Życzeń.
***
Pansy
-Odrobinę
wyżej!- krzyknęłam do krukona, który wieszał wieniec Bożonarodzeniowy.
Posłusznie wyciągnął ozdobę trochę wyżej, tak jak mu kazałam.- Idealnie!
Chłopak
zadowolony z siebie powiesił ją i poszedł pomóc jakiejś puchonce, więc
odwróciłam się i spojrzałam jeszcze raz na Wielką Salę.
W tym roku
przeszliśmy samych siebie. Sala była udekorowana „bajecznie”, wszędzie było
pełno durnych światełek, które jako tako wyglądały i w każdym kącie czuć było
rodzinną atmosferę. Po obu stronach stołu wredot zwanych nauczycielami,
ustawiliśmy trzy ogromne choinki przyniesione przez Hagrida. Uśmiechnęłam się z
pogardą na wspomnienie tego półolbrzyma. Był dosyć zabawnym… ekchem… stworzeniem i zawsze rozweselał
wszystkich dookoła z wyjątkiem mnie i większości ślizgonów. Kiedy słyszałam z
daleka jego ciężki chód, od razu uciekałam jak najdalej od tego miejsca. Zawsze
mdliło mnie na wspomnienie tej całej jego wesołości i durnego języka i odzywek
„Dzień dobry, pani psor” skierowane
do McSztywnej, „Cholibka, ale
wyrośliście” skierowane do Golden Trio… Najgorzej było jednak na początku
roku. Jego idiotyczny ochrypły głos wołający „Pirszoroczni do mnie!” wywoływał u mnie nieprzyjemne ciarki
obrzydzenia, a trudno było od tego uciec wysiadając z pociągu. Już nie
wspominając o tym smrodzie z Zakazanego Lasu, który za sobą przynosił…
-Hej
Czarna!- przez drzwi weszła uśmiechnięta od ucha do ucha
Panna-Wiem-To-Wszystko-Granger. Była strasznie blada jakby nie spała od wielu
nocy, a pod oczami widać było ciemne kręgi. Mimo wszystko wyglądała na osobę,
która była bardzo z czegoś zadowolona.
-Witaj
Granger- uśmiechnęłam się szyderczo.- Czy nie pomyślałaś o tym, żeby co jakiś
czas użyć mojego prezentu, który dostałaś na urodziny? Wyglądasz jak gumochłon
wymęczony po długich godzinach spędzonych z Zarośniętym Olbrzymem, który je
zanudza swoimi ckliwymi opowiadaniami z Zakazanego Lasu- uwielbiałam się z nią
kłócić i sprzeczać. Gryfonka przewróciła oczami, ale obdarzyła mnie takim samym
uśmiechem.
-Ty też
ładnie wyglądasz. Widać, że zbyt długie przebywanie w swoim dormitorium w
lochach nie służy na twoją cerę- powiedziała ze śmiechem.- Jak idą
przygotowania?
-Bardzo
dobrze, pani prefekt- zasalutowałam, jak jakiś mugolski żołnierz składający
raport generałowi.- Obyło się bez większych ofiar choć jeden gryfon, przez przypadek oczywiście, dostał w
głowę zieloną bombką sterowaną przeze mnie- westchnęłam teatralnie.- Ach, jaka
ze mnie niezdara- położyłam rękę na czole, jakby mdlejąc.- Trzeba było mnie nie
wkurzać i nie zgrywać bohatera, który mi pomoże- powiedziałam już z triumfalnym
uśmieszkiem na ustach.- Po prostu tak jakbym była malutką dziewczynką, która
nie potrafi sobie poradzić i potrzebuje walecznego gryfona, który zawiesi za
mnie bombkę, bo przecież to jest takie trudne- prychnęłam z pogardą i
przewróciłam oczami.- Potem ten sam idiota próbował zamiast mnie okryć szronem
lampki boczne, więc znowu dostał śnieżką, którą ktoś nagle przywołał zza okna. Mówię ci, w waszym herbie zamiast
lwa powinien być osioł. Wszyscy tak samo głupi i uparci- założyłam ręce na
piersi.
-Znowu Harry
chciał cię wyręczyć?- na jej twarzy wykwitł ślizgoński uśmieszek.
-Tak, znowu
ten Potter- przewróciłam oczami. Hermiona wybuchnęła śmiechem, a w jej oczach
zatańczyły iskierki rozbawienia.
-Wiesz gdzie
jest Draco?- zmieniła temat. A szkoda bo już zaczęło robić się ciekawie. Ale
cóż, obowiązki.
Wskazałam
jej głową kąt Wielkiej Sali przy jednej z choinek, gdzie stał Smok rozmawiający
z Nottem.
Teo przez cały rok miał odbywać swoją karę za
wystąpienie na początku roku z Pomyluną. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Jak
można być tak nieostrożnym? Pomimo tego, że nigdy nie byłabym tak szalona, żeby
szukać jakiegoś Durnego-Merlińskiego-Pierścienia, bo po co, to nie wiedziałam
jak można nie zabezpieczyć się przed zdemaskowaniem? No proszę. Przecież
wystarczyło rzucić proste zaklęcie przeciw podsłuchiwaniu. Każde dziecko to
potrafi.
Wiedziałam o
tym wszystkim od samego oprawcy. Opowiedział mi każdy szczegół w naszym Pokoju
Wspólnym, a ja tylko kręciłam głową z mieszanką rozbawienia i niedowierzania.
Skarżył się na karę, którą będzie musiał odbyć oraz na siniaki, które miał na
całym ciele jakby ktoś nim obijał o ściany. Najśmieszniejsze, że rzeczywiście
kiedy był nieprzytomny był uderzany o kamienne ściany korytarzy przez Pottera,
który lewitował jego związane ciało do gabinetu Dyrektorki. Dowiedziałam się o
tym wszystkim od Granger kiedy zaczęłyśmy rozmawiać i kiedy mi powiedziała, nie
mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu.
-Cześć
Draco- ze wspomnień wyrwał mnie głos Hermiony. Kiedy Nott zauważył nas, od razu
się oddalił do paru ślizgonów rozmawiających przy jednej z choinek. Malfoy i
Miona przytulili się krótko na powitanie. Potem gryfonka odwróciła się.- Widzę,
że wszystko w porządku- rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym spojrzała na
mnie z figlarnym uśmiechem.- No może poza…
-Och
przymknij się Granger- wcięłam jej się zanim dokończyła.- Smok i tak to
wszystko widział. Nawet nie chciał Potterowi odjąć punktów za idiotyczne
zachowanie- ślizgon tylko przewrócił oczami ze szczerym uśmiechem. Wyglądał jak
jakiś głupkowaty gryfon, ale mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie się
prawdziwie uśmiecha. Przez swojego ojca i śmierciożerców, zawsze musiał nosić
swoją chłodną maskę, której nienawidziłam. Po wojnie często ją i tak zakładał,
ale po tym jak zszedł się wreszcie z Hermioną, zaczął się normalnie uśmiechać i
wyglądał po prostu jak człowiek. Byłam wdzięczna Merlinowi (pomimo tego swojego
idiotycznego pierścionka, przez który mamy tutaj kłopoty), że przysłał tę
odważną, upartą i mądrą gryfonkę dla tego zimnego drania.
-Muffliato-
szepnęła brązowowłosa w głąb Wielkiej Sali, żeby nikt oprócz naszej trójki
niczego nie słyszał, co mnie zaskoczyło, ale byłam na tyle mądra, żeby tego nie
okazać.- Chyba wiem kto może być następną ofiarą Poszukiwaczy- powiedziała, a
Draco automatycznie zesztywniał choć na twarzy nadal miał ten durny uśmiech, po
to, żeby nikt nie nabrał podejrzeń spoglądając w naszą stronę. Też się
uśmiechnęłam, choć pewnie w moim wykonaniu był to uśmiech raczej szyderczy.-
Nie pomyślałam o tym wcześniej- pokręciła głową z dezaprobatą- ale oni kierują
się tradycją.
Otworzyłam
szeroko oczy. No tak! Przecież to było takie proste! W sumie też bym tak
zrobiła.
-Pogadamy o
tym potem- spojrzała nagle w bok.- McGonagall do nas podchodzi- zdjęła szybko
zaklęcie i szczerze się roześmiała. Byłam pod wrażeniem. Taka gra u ślizgonów była
normalką, ale gryfoni zawsze byli zbyt impulsywni, nie umieli udawać i zawsze można
z nich było czytać jak z otwartej księgi. Brawo Granger! Przynajmniej ty potrafisz
zachować ostrożność!- Naprawdę? A powiedz mi jak w końcu z tymi koronami księżycowymi
dla króla i królowej Balu?- zmieniła szybko temat.
W tym roku
pani prefekt naczelna zaproponowała zabawę w króla i królową Balu. Podobno
często mugole bawili się w takie coś. Zdziwiłam się, że te robale jednak
potrafią wymyślić coś w miarę fajnego, ale jak widać, nawet takim czasem się
zdarza.
Postanowiliśmy
zamówić w sklepie korony z kamieniami księżycowymi, ponieważ kamienie księżycowe
miały wspaniałe możliwości i wyglądały wspaniale w tego typu ozdobach. Razem z
Diabłem zostałam wyznaczona, aby nadzorować wszystko z nimi związane.
Dostaliśmy w jedną sobotę zgodę na aportowanie się poza obszary Hogwartu.
Teleportowaliśmy się do Francji, ponieważ Zabini mówił, że zna tam kogoś
zaufanego, kto wykona nam te korony z łatwością. Spodziewałam się jakiegoś
geniusza, który potrafiłby mnie od razu zachwycić. Był to jednak stary
francuski idiota. Może i znał się na swoim fachu, ale był tak wkurzający, że
ciągle mnie swędziała ręka, żeby mu nie grzmotnąć jakąś ciekawą klątwą. Ciągle
gadał w swoim ojczystym języku zarzekając się, że nie umie mówić po angielsku,
zachowywał się okropnie i był starym alkoholikiem, od którego tak jechało, że
musiałam wiele razy się powstrzymywać, żeby mu nie zwymiotować na buty jak
McLaggen Snapowi na szóstym roku na przyjęciu Grubego Ślimaka.
Dzięki ojcze
za te wszystkie załatwione lekcje francuskiego w domu! Może i należenie do
starego rodu czarodziejów, który był wierny Wężej Mordzie od pokoleń, nie było
czymś przyjemnym, ale miało to też swoje plusy, jak dodatkowa wiedza,
możliwości i praca z najlepszymi nauczycielami naszej epoki. Wtedy bardzo
narzekałam na lekcje języka żabojadów. No bo proszę! Po co mi to, skoro nie
zamierzam się ruszać z Anglii, a nasi kuzyni stamtąd i tak się do nas nie
odzywali, ponieważ „Nu będą zadaiwać się avec
les horribles anglaises!*”. Ale jak widać pan Frainedieu, mój nauczyciel,
miał rację, że francuski kiedyś mi się przyda.
No i
oczywiście dzięki ojcze za lekcje samokontroli, bo z tamtym człowiekiem było
naprawdę trudno wytrzymać.
Pomimo jego
okropnego stylu życia, rzeczywiście był genialny, tak jak mówił ślizgon. Obie
korony były przepiękne. Wykonane ze srebra, miały swoje gałęzie, które
przeplatały się między sobą przypominając sople lodu, które tworzyły ciekawe
wzory. Pomiędzy nimi co jakiś czas pojawiały się niebieskie kamienie księżycowe.
Na środku każdej z koron znajdował się jeden duży kamień, który był wspaniale
oszlifowany. Korona królowej przypominała trochę wyższy diadem, natomiast
korona króla wyglądała dość tradycyjnie, tak jak korony wszystkich królów z
przeszłości.
Robota była
wykonana perfekcyjnie. Szkoda, że przez takiego gburowatego pijaka. Przeklęci
artyści!
-Blaise
przyniósł je dzisiaj- zaczął jakby nigdy nic blondyn.- Są w Izbie Pamięci
zabezpieczone przez kilka zaklęć ochronnych- rzuconych przeze mnie, dodałam w myślach.- Wyglądają naprawdę…
-Panie
Malfoy, Panno Granger- usłyszeliśmy za sobą dyrektorkę, która wcięła się w
wypowiedź Smoka. Udaliśmy zaskoczonych i odwróciliśmy się do niej.- Mam trzy sprawy.
Po pierwsze, jutro jak wiecie jest wyjazd dla uczniów, którzy chcą wrócić na
święta do domów- oprócz tych co chcieli wyjechać, uczniowie poniżej piętnastego
roku życia musieli wrócić do rodzin. Bal Bożonarodzeniowy był tylko dla trzech
roczników.- Proszę was o pomoc nauczycielom i nadzorowanie tego wyjazdu-
spojrzała na nich znacząco swoim przenikliwym wzrokiem i przeszła do rzeczy
następnej.- Po drugie będzie jeszcze wyjście do Hogsmeade dwa dni przed Bożym
Narodzeniem. Proszę ogłosić to we wszystkich domach- zrobiła krótką pauzę.-
Trzecia sprawa dotyczy waszej dwójki- powiedziała a prefekci tylko dzięki
samokontroli nie wytrzeszczyli oczu w zdumieniu.- Podczas Balu nie musicie
patrolować korytarzy, ponieważ zajmą się tym aurorzy i nawet nauczyciele będą
mogli być tutaj- uśmiechnęła się do nich serdecznie.
-Dziękujemy,
profesor McGonagall- powiedziała ucieszona Hermiona z wesołymi błyskami w
oczach.
-Nie mnie
dziękuj kochana, tylko Kingsleyowi- poklepała ją po ramieniu i poszła w stronę
wyjścia.
Kiedy tylko
zamknęła za sobą drzwi Hermiona rzuciła się Draconowi na szyję z wesołym
piskiem, o mało nie zbijając go z nóg. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o
samokontrolę. A już byłam z niej taka dumna. No ale cóż, w końcu była mimo wszystko
gryfonką. Piekielnie mądrą i sprytną, ale wciąż gryfonką.
-Nie mogę w
to uwierzyć- zawołała wesoło, a ślizgon ją objął w pasie.
-Bardzo was
lubię i tak dalej, ale przestańcie bo się zaraz porzygam- powiedziałam ponuro,
a brązowowłosa się cicho zaśmiała. Przewróciłam oczami.- Wszyscy się na was
dziwnie patrzą więc się ogarnij, Granger- mruknęłam, a dziewczyna od razu przywołała
się do porządku. Na jej twarzy było lekkie zaskoczenie, a na twarzy ślizgona
wykwitł łobuzerski uśmiech.
-Przepraszam,
to była chwila słabości- przygładziła włosy i odznakę prefekt naczelnej, a ja o
mało się nie roześmiałam.- Co się gapicie?- warknęła do reszty.- Wracać do
pracy!- i tym sposobem wszyscy wrócili do dekorowania Wielkiej Sali, a ja o
mało się nie roześmiałam. Jedynie obdarzyłam całą sytuację kpiącym uśmiechem.
-To wy się
tu obściskujcie czy co tam, a ja pójdę zrobić coś pożytecznego i zobaczę jak
idzie ludziom na błoniach w dekorowaniu- odwróciłam się na pięcie, przerzuciłam
włosy przez ramię i wyszłam z Wielkiej Sali z sarkastycznym uśmiechem na ustach.
---------------------------------------------------------------------------------------------
*Tabbulam supputatis mutatio- zaklęcie wymyślone przeze mnie (cóż za zaskoczenie XD) z łaciny tabulam supputatis to tablica. Dodałam drugie b dla efektu :D mutatio to zmiana
*Timothy Ravenclaw, Thomas Gates, Richard Montrose- postacie wymyślone przeze mnie. Potomkowie Helgi i Godryka (jak również i Roweny, ale to później) zmieniali nazwiska, ponieważ wokół nazwisk Założycieli było dużo szumu, którego żadna z tych rodzin nie chciała i zawsze zmieniano nazwisko, ponieważ trudniej ich było wytropić (było też wielu przeciwników Założycieli przez te wszystkie pokolenia) Wszystkie połączenia rodzinne czy potomstwo jest wymyślone przeze mnie.
*Vestium mutatio- ten sam algorytm co przy zaklęciu Tabbulam supputatis mutatio. Vestium to szafa po łacinie, ale lepiej brzmiała niż komoda (commode)
Jeżeli jest coś nielogicznego, bądź jest jakiś błąd, poinformujcie mnie o tym w komentarzach. Wszelka krytykę przyjmuję ;)
To chyba jak na razie wszystko...
Kiedy następny rozdział? Myślę, że uda mi się coś napisać w sobotę, ale nic nie obiecuję.
Komentujcie <3
Pozdrawiam serdecznie,
Hermiona :*
PS: Strasznie się za Wami stęskniłam :3