niedziela, 3 maja 2020

Aktualizacja

Wstawiam to dosyć późno i z telefonu, więc jeśli będą jakieś błędy, to bardzo Was przepraszam.
Pisze żebyście wiedzieli, że skończyłam czytać po raz kolejny to "dzieło". Jest mnóstwo błędów i aż kusi żeby je poprawić ale chyba nie będzie mi się chciało w to bawić, zobaczymy.
Tym razem ze zdziwieniem stwierdziłam, że jakimś cudem to opowiadanie trzyma się lupy :') i że może nie będzie z tym aż tak źle xD
Nie wiem kiedy zacznę pisać kolejny rozdział, jutro muszę zrobić prezentację na zajęcia we wtorek, a potem kolejne rzeczy więc jeśli już to najwcześniej w czwartek.
Mam nadzieję, że dobrze się czujecie, o ile ktoś tu jeszcze zagląda.

Pozdrawiam Was serdecznie
Hermiona

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Rozdział 31

Witajcie kochani, jeśli ktokolwiek jeszcze tutaj jest ;)
Jak można było się spodziewać w obecnej sytuacji, wszyscy nagle mają mnóstwo czasu, więc wreszcie wróciłam do tej opowieści...
Tak długo mi to zajęło. Szczerze mam dość tej opowieści, szczególnie, że jest beznadziejna, ale tak jak obiecałam, jakoś to dokończę. Powrót zaczęłam rozważać już na początku pandemii, ale mamy zajęcia zdalne więc niezbyt mi to wyszło.
Teraz już zostawmy to i zapraszam Was do przeczytania rozdziału 31. Jeśli są jakieś błędy rzeczowe, to Was przepraszam, ale nie miałam ochoty tego czytać po raz milionowy. I za błędy też przepraszam, ale już nie chce mi się tego sprawdzać i czytać jeszcze raz.
Kolejny krok ewolucyjny w moim pisaniu.
Prezent dla Stokrotki
Zapraszam :)



***
Hermiona

- Krew wróżek świetlistych jest niezbędna do tego eliksiru i nie próbuj mi wmówić, że nie. Sam przecież znasz jej właściwości, nie zgrywaj idioty, Malfoy!
Siedzieliśmy na ziemi w laboratorium stworzonym przez Pokój Życzeń, w którym mieliśmy warzyć eliksir dla Czarnej, jednak zamiast od razu podjąć tę próbę, Draco stwierdził, że przeanalizuje ze mną recepturę, którą stworzyłam dawno temu.
- Nie zgrywam idioty- burknął ślizgon, próbując opanować swój gniew.- Wiem, że pracowałaś nad tym od dawna, ale spróbuj posłuchać racjonalnych argumentów, a nie zgrywać Pannę-Wiem-To-Wszystko, która nie może się pomylić. Są inne składniki, które mogą dać te same efekty, tylko...
-Draco!- przerwałam kolejny monolog, który do niczego by nas nie zaprowadził.- Ile razy mam ci powtarzać, że rozważałam wszystkie opcje! Pozostałe warianty były albo za słabe, albo źle wpływały na pozostałe elementy eliksiru i w rezultacie stworzyłbyś coś zupełnie innego! Po prostu teraz wlałam ją odrobinę za szybko i pod kątem czterdziestu...
-Skąd możesz wiedzieć skoro ani ty, ani ja nie jestem Mistrzem Eliksirów?!- no i to było tyle, jeśli chodzi o opanowanie Księcia Slytherinu.- Może nie postarałaś się i coś pominęłaś albo...
-Nigdy nie mów, że się nie staram przy badaniach, które dotyczą dobra moich przyjaciół, fretko!- wycedziłam wstałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Nie mogłam uwierzyć w tę sytuację. Nie dość, że nie podawał żadnego innego rozwiązania to jeszcze śmiał podważać moje umiejętności.- Wszystko sprawdzałam w różnych podręcznikach i poradnikach, nie tylko dla zwykłych warzycieli. Co prawda nie miałam dostępu do ksiąg Mistrzów Eliksirów, ale wszystkie wyliczenia, składniki, alternatywy były rozważane po milion razy, a wynik zawsze był ten sam. Nie zapisywałabym czegoś zbędnego. Zresztą gdyby była opcja nie narażania samego siebie przy robieniu tego eliksiru, to oczywiście, że bym skorzystała z tej opcji. Myślisz, że specjalnie wynalazłam tak niebezpieczną formułę? Ona naprawdę zadziała. Snape z pewnością by się ze mną zgodził, a...
-To czemu go nie zapytamy?
Stanęłam gwałtownie i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Żartujesz sobie, prawda?- spytałam spokojniej, on jedynie uniósł brew w ten swój szyderczy sposób. Czy padło mu na mózg?- Przecież Snape nie żyje, tak jakbyś zapomniał. Wiesz ile bym dała za możliwość konsultacji z kimś kompetentnym?
On jednak nadal patrzył na mnie z wyższością wymieszaną z jakąś tajemnicą, która powinna być dla mnie oczywistą oczywistością. Dlaczego nie był zbity z tropu? Rozmowa z kimś nieżyjącym? Jedyne co mi przychodziło do głowy to Kamień Wskrzeszenia, ale Harry wyrzucił go gdzieś w Zakazanym Lesie, a nie miałam ochoty na wycieczkę do lasu, w którym grasują akromantule i inne "urocze" stworzenia tego typu. Zaklęcie przywołujące nie podziałałoby na tak silny artefakt magiczny, więc nie było szans żeby go odnaleźć.
Zaczęłam intensywnie myśleć i zmarszczyłam czoło.
-No pomyśl- mruknął Draco i uśmiechnął się lekko, co z jednej strony mnie trochę zirytowało w tamtej chwili, a z drugiej ucieszyło, jak zawsze kiedy się do mnie uśmiechał.- Podpowiem ci. Gabinet McSztywnej.
Ale co gabinet profesor McGonagall miał wspólnego z rozmową ze Snape'em? Przymknęłam lekko powieki żeby skupić się na wnętrzu pomieszczenia chronionego przez chimerę. Pierwszym, co zawsze przykuwało uwagę wchodzących, było biurko dyrektora, ponieważ było w centrum pola widzenia, ale to różne detale sprawiały, że każdy czarodziej skupiał na nich wzrok na dłużej. Za czasów Dumbledore'a był to Fawkes. Teraz jednak nie było feniksa, który swoją obecnością uspokajał gości. Po drugie te wszystkie zadziwiające srebrne instrumenty, które służyły do nie wiadomo czego, a były wszędzie, gdzie się tylko spojrzało. Widocznie siwobrody czarodziej zawsze używał ich w samotności, a przynajmniej nie przy uczniach. Może była to magia zbyt zaawansowana lub zbyt kusząca dla nieodpowiednich widzów... Nie wiedziałam jak wyglądał gabinet za czasów Severusa Snape'a, zaś gabinet profesor McGonagall był surowy, była nauczycielka transmutacji nie wstawiła do niego żadnych swoich rzeczy. Próbowałam sobie przypomnieć inne szczegóły, które zwykle zauważałam podczas wizyty w tym okrągłym pomieszczeniu. Najpierw przyszły mi do głowy książki. Pełno kolorowych woluminów, skrywających tajemnice, które nie były dostępne nawet dla zwykłych czarodziejów. Dowiedziałam się o kilku z nich, dopiero wtedy, gdy kilka z nich przywołałam przed polowaniem na horkruksy, ponieważ wcześniej nie mogłam się skupić na tytułach. Każdy czuł się raczej zestresowany faktem, że wzywał ich sam dyrektor Hogwartu i przytłoczony spojrzeniem wszystkich wcześniejszych dyrektorów z ram obrazów...
No tak! Jak mogłam być taka głupia?, skarciłam się w myślach.
Otworzyłam gwałtownie oczy i ujrzałam przed sobą stalowoszare tęczówki wpatrujące się we mnie z triumfem- Draco wiedział, że domyśliłam się, co miał na myśli. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, ale po chwili ponownie zmarszczyłam czoło. Trudno będzie wejść do gabinetu dyrektorki nie mówiąc jej o celu naszej wizyty, a wiedząc o naszych zamiarach prawdopodobnie nie pozwoliłaby nam kontynuować badań. Uznałaby, że nie powinniśmy tak się narażać, a Pansy wzięłaby pod lupę, a ta na pewno nie byłaby zadowolona. W mojej wyobraźni pojawił się obraz ślizgonki patrzącej na mnie z wyrzutem i sarkastycznie dziękującej mi za pomoc.
-Co jest?
-Nawet jeśli chcielibyśmy z nim porozmawiać trzeba by było obejść profesor McGonagall- powiedziałam cicho i objęłam się ramionami.
Nie chciałabym okłamywać tej kobiety. Bardzo długo była opiekunką Gryffindoru, moim autorytetem i wzorem. Byłam pewna, że nie zgodzi się na tak groźne eksperymenty, a jak jeszcze pójdzie z tym do Slughorna to na pewno nie uda nam się stworzyć eliksiru w przeciągu najbliższych pięciu lat, jak nie lepiej. A do tego czasu magiczne sny Pansy mogą być już w zbyt groźnym stadium.
Gdy zaczęłam tworzyć recepturę, długo zastanawiałam się, czy by nie zwrócić się do starego profesora eliksirów. Jednak zawsze coś mnie powstrzymywało. Jakaś jego niekompetencja, powolność, chciwość i ogólny sposób bycia. W jakiś sposób nadal miałam do niego uraz po zajęciach na szóstym roku. Z innej strony chciałam, żeby się okazało, że będzie umiał mi pomóc. Tworzenie tego przepisu było bardzo stresujące. Parę razy prawie porzuciłam ten pomysł, ze świadomością ewentualnej śmierci w swoim własnym śnie. Taki stan trwał mniej więcej dwa, trzy dni, po czym podnosiłam ten przeklęty pergamin z podłogi, żeby dalej szukać odpowiedzi, ponieważ wiedziałam, że nawet jeśli moje sny później stałyby się łagodne, to inni mogli nie mieć tyle szczęścia. Przede wszystkim myślałam o Harrym i Ronie, którzy nie mówili mi o tym ale przy kilku spotkaniach, widząc ich ciemne wory pod oczami, domyślałam się, że ich też dręczyły koszmary. Takie same cienie mogłam zaobserwować na swojej twarzy, gdy rano wstałam po kilku godzinach od gwałtownej pobudki spowodowanej krzykami, krwią i wizjami minionej wojny.
Poczułam obejmujące mnie silne ramiona.
-Miona, spokojnie- szepnął mi Draco do ucha.- Nie musimy obchodzić McSztywnej- mruknął, a ja obróciłam się do niego powoli.- Jesteśmy przecież w Pokoju Życzeń. Możemy zażyczyć sobie taki portret.
Miał w stu procentach rację. Spojrzałam mu w oczy z wdzięcznością i dumą. Czasem zastanawiałam się skąd przychodzą mu do głowy tak genialne pomysły. Z innej strony, mógł być bardziej przyzwyczajony do mówienia do obrazów i... do magii w ogóle. Mimo że byłam czarownicą i to całkiem znającą się na czarach, Draco miał jedną przewagę. Czarodziej urodzony w magicznej rodzinie miał inne postrzeganie świata, co można było również zauważyć za każdym razem kiedy Ron przez przypadek mi coś podpowiedział, ponieważ ja ciągle myślałam w zbyt mugolski sposób. A biorąc pod uwagę, że blondyn był dziedzicem "wielkiego" rodu Malfoyów, to na pewno nie raz musiał rozmawiać lub był zmuszany do rozmawiania ze swoimi przodkami na portretach, na które było stać całą jego rodzinę.
-Teraz tylko pytanie czy będzie nam chciał pomóc- uśmiechnęłam się szeroko, po czym odwróciłam się do ściany. Wzięłam parę głębokich oddechów, żeby się uspokoić i oczyścić umysł.
Potrzebuję obrazu profesora Severusa Snape'a, pomyślałam.

***
Neville

-Dlaczego zawsze jak do ciebie przychodzę sam, musisz mi zadawać tak cholernie trudne pytania? Nie uwierzę, że to zbieg okoliczności, bo wbrew pozorom nie masz ptasiego móżdżku. Znasz mnie i wiesz, że przyszedłem tylko w odwiedziny...
-Obfity w składniki, także w tajemnice. Strzeżesz się go nocą, za dnia jesteś ostrożny...
-Tak już słyszałem tę śpiewkę!- przerwałem rozwścieczony.- Nie możesz po prostu...
W tym momencie drzwi się otworzyły a zza nich wyszła Luna w ogromnych kolczykach przypominających krzyżówkę hipogryfa z pufkiem pigmejskim. Nauczony by nie pytać o takie rzeczy, jeśli nie chcę spędzić najbliższej godziny na słuchaniu o niemożliwych do pojęcia stworzeniach, spojrzałem od razu w jej oczy i uśmiechnąłem się szeroko.
-Znowu kłóciłeś się z drzwiami?- zapytała Luna rozmarzonym i lekko rozbawionym tonem.
-To nie moja wina, że po raz kolejny jak po ciebie przychodzę do wieży, zadaje mi taką zagadkę, żebym nie mógł dostać się do środka- burknąłem tylko.
-Oj już się nie złość- szepnęła Luna i pogłaskała mnie po policzku.- W końcu się nauczysz. Pamiętasz? Po prostu...
-... myśl nieszablonowo, tak wiem- dokończyłem za nią.
Tak jak zwykle to bywało, Luna poprosiła tę przeklętą kołatkę o powtórzenie zagadki, od której już robiło mi się niedobrze. Dlaczego krukoni muszą tak sobie utrudniać życie? Portret, hasło, koniec. A tak to nigdy nie masz pewności czy wyśpisz się w swoim dormitorium, bo głupi ptak może się na ciebie uwziąć. No może nie taki głupi, ale na pewno wredny. Kiedyś miałem spędzić z Luną trochę czasu w ich pokoju wspólnym, przyszedłem jednak wcześniej, ponieważ odwołano nam jedne zajęcia z zielarstwa. Chwilę wcześniej jakiś ślizgon został poparzony przez traszkoziółkę* i profesor Sprout musiała się nim zająć. Postanowiłem zrobić niespodziankę i przyszedłem wcześniej do wieży Ravenclawu. Ptak ewidentnie nie chciał mnie wpuścić. W rezultacie przesiedziałem ponad godzinę kłócąc się i wygrażając różdżką kołatce. Kołatce! A oczywiście nikt nie przyszedł mi z pomocą- ani nikt nie wchodził, ani nie wychodził. Na szczęście, zanim zdążyłem ją podpalić, akurat Luna otworzyła drzwi. Chciała mnie poszukać bo spóźniałem się na nasze spotkanie.
Dziewczyna wysłuchała dzisiejszej zagadki do końca i na moment zmarszczyła brwi. Wiedziałem, że zaraz padnie odpowiedź.
-Zakazany las- odparła krukonka, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.- Może jakbyś czasem dał szansę witrażkom**...
-Chodźmy już na ten spacer- wziąłem Lunę za rękę i poszedłem w dół zniecierpliwiony. Naprawdę ją kochałem, uwielbiałem z nią chodzić na spacery, uczyć się z nią i być przy niej. Mogłem nawet słuchać o tych wszystkich nargielach, witarażkach czy innych głucho... a może buchorożcach? Nie potrafiłem zapamiętać tych nazw i zawsze coś przekręcałem, wtedy dziewczyna śmiała się w ten swój uroczy sposób, który kojarzył się z delikatnymi dzwoneczkami poruszanymi na wietrze, po czym poprawiała mnie i zaczynała swój wykład jeszcze raz, a ja mogłem jej słuchać przez cały czas. Miała wtedy ten piękny uśmiech na twarzy i wesołe iskierki w oczach, a  ja miałem wrażenie, że wywołałem ten uśmiech, z czego byłem dumny. Ale ten głupi ptak...
Luna tylko się roześmiała widząc moje oburzenie i podążyła za mną.
Zanim straciliśmy z oczu drzwi do pokoju wspólnego Ravenclawu odwróciłem się, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na zmorę mojego życia. Orzeł tylko szyderczo się uśmiechał. Oczywiście nie powiedział ani słowa. Wziąłem głęboki wdech i mocniej ścisnąłem dłoń Luny. Ważne, że już była obok, nie tam za drzwiami.

***
Hermiona

Przez chwilę myślałam, że nic się nie wydarzy. Wpatrywałam się w ścianę i czekałam aż portret się pojawi. Trochę stresowałam się samym tym pomysłem. W końcu to był Snape. Zawsze go szanowałam i chciałam uczyć się jak najwięcej, ale nigdy mnie nie lubił, w klasie wrzeszczał i zawsze miałam wrażenie, że ocenia mnie o wiele surowiej, nawet bardziej niż Harry'ego, co było nie lada wyczynem.Co prawda nie okazywał mi jawnej nienawiści, nie obrzucał mnie aż tak często subtelnymi obelgami, takimi tylko w jego stylu, ani nie miażdżył mnie wzrokiem przez większość czasu, ale i tak wiedziałam, że z moich prac często ze spokojem mogłabym dostać Wybitne, ponieważ niektóre z nich były na poziomie akademickim i to już na czwartym roku. Nie wiem dlaczego tak robił, wiem jednak, że dzięki temu byłam bardzo dobrze przygotowana z eliksirów.
Po kilku sekundach nadal nic się nie pojawiło, co mnie trochę zaniepokoiło. Może jednak Pokój Życzeń nie potrafił spełnić każdego życzenia, tak jak nam się wydawało... Odwróciłam się do blondyna.
-A co jeśli...?
-Granger, Malfoy- usłyszałam za sobą tak dobrze znany ponury głos i od razu się odwróciłam do portretu. Jednak zadziałało. Nie był zachwycony, że nas widzi, ale przynajmniej obyło się bez inwektyw. Na razie.
-Dzień dobry, panie profesorze- zaczęłam, miałam jedynie nadzieję, że mój głos nie drżał.- Chcieliśmy...- przerwałam bo nie wiedziałam co powiedzieć. Nie przemyślałam tego, głupia.
Zapadła chwilowa cisza. Na szybko próbowałam odnaleźć odpowiednie słowa, ale w mojej głowie był zamęt i wspomnienia z Wrzeszczącej Chaty. Tak bardzo chciałam go wtedy uratować, ale nie miałam przy sobie niczego co mogłoby pokonać jad Nagini. Gdy parę miesięcy później ponownie rozważałam wszystkie opcje doszłam do wniosku, że może gdybym szybciej myślała, może rzuciłabym jakieś zaklęcia, które mogłyby chociaż przytrzymać go do momentu, aż zjawiłby się ktoś... ktoś bardziej kompetentny, kto by może umiał coś zrobić. Albo gdybym spróbowała użyć jakichś zaklęć magomedycznych... jednak wiedziałam, że tak samo jak pomóc i uratować profesora, mogłam również zabić go w jednej sekundzie, ponieważ zaklęcie byłoby nieodpowiednie i przyspieszyłoby działanie trucizny.
Snape tylko uniósł swoją brew w ten charakterystyczny sposób i czekał. Kiedy jednak nie wykrztusiłam z siebie ani słowa więcej, pogrążona w ponurych myślach, odchrząknął i przewrócił oczami.
-Zakładam, że sprowadziliście mnie tu w konkretnym celu, Granger. Radzę się spieszyć, co prawda na razie nie ma profesor McGonagall, ale skoro jestem tutaj to znaczy, że pewnie nie chcecie, żeby się o tym dowiedziała. A nigdy nie spędzam zbyt wiele czasu w swoim drugim portrecie, więc streszczaj się, póki moja nieobecność nie jest podejrzana i póki jestem jeszcze cierpliwy- odparł ze stalową nutą i poprawił rękawy swojej nieśmiertelnej czarnej szaty.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana, nadal nie mogąc nic powiedzieć. Przez wszystkie lata nauki go broniłam przed oskarżeniami chłopaków, później kiedy zabił Dumbledore'a byłam bardzo zawiedziona, smutna i zła na siebie- nie rozumiałam. Nie wiedziałam jak mogłam się tak pomylić, zresztą tamte wydarzenia wcale nie pasowały do moich obserwacji i trudno mi było pojąć dlaczego Snape był taki zły. Kiedy Harry nam opowiedział jego prawdziwą historię ulżyło mi. Nie chodziło tylko o słuszność mojego osądu. Pomimo wszystkiego, lubiłam Snape'a i ucieszyłam się na myśl, że przez cały ten czas był po stronie Zakonu Feniksa. Potem kiedy o tym myślałam bardzo go żałowałam. To ile musiał przejść, ile kłamać, szpiegować, znosić obelgi i cały świat, który był przeciwko niemu... Nie mogłam znieść myśli, że tego nie dostrzegliśmy. Inna kwestia, że musiał mieć dobrą przykrywkę by zdobyć całkowite zaufanie Voldemorta...
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Malfoya.
-Tak, profesorze, mieliśmy konkretny cel i mamy nadzieję, że zostanie to między nami. Próbujemy...
-Czy próbował pan złagodzić efekty Mrocznego Znaku?- powiedziałam szybko przerywając ślizgonowi.
Na chwilę zapadła cisza. Mistrz Eliksirów mierzył nas wzrokiem oceniająco. Dłużej zawiesił wzrok na Draconie. Na twarzy profesora nie dało się dostrzec nic- żadnego zaskoczenia, złości czy innych emocji.
-Tak, próbowałem- mruknął w końcu.- Udało mi się to jedynie złagodzić na tyle, żebym mógł funkcjonować. Wiem, że gdybym pożył trochę dłużej w końcu moje sny by mnie poraniły, bo zakładam, że o to się martwicie, wnioskując ze składników, które są za wami- powiedział i zaczął gładzić palcem dolną wargę zastanawiając się. Żadne z nas nie śmiało przerywać tej ciszy.- Jakie stadium, Malfoy?
-Na razie jeszcze działa Eliksir Słodkiego Snu, na Pansy już nie.
Zaskoczyła mnie tak szybka reakcja Mistrza Eliksirów. Myślałam, że będzie się targował, chwilę z nas poszydzi, pomarudzi, że musiał się tu znaleźć. Ale po chwili zrozumiałam. Teraz nie musiał już grać. Nie musiał być idealnym szpiegiem i nienawidzącym szlamy śmierciożercą. Mógł być po prostu sobą, ponieważ po pierwsze i tak był już martwy, a po drugie wszystko się skończyło. Poza tym zawsze lubił swoich ślizgonów, a widząc Malfoya, jednego z jego ulubieńców, próbującego uwarzyć eliksir, który miał później uratować mu życie...
Mężczyźni chwilę ze sobą rozmawiali. Blondyn opisywał różne symptomy, najgorsze skutki najstraszniejszego koszmaru. Co bardzo mnie zaskoczyło, opowiedział też parę szczegółów o snach Pansy, a raczej jej funkcjonowaniu kolejnego dnia. Wspomniał także o Zabinim. Snape słuchał uważnie, po drodze siadając na mahoniowym krześle z ciemnoszarym obiciem, które było namalowane na portrecie. Dopytywał o parę szczegółów, a mnie ogarnął względny spokój. Było widać, że mamy do czynienia z kimś, kto się na tym znał, a co więcej, sam musiał się borykać z podobnymi symptomami. Ale najważniejsze było to, że zamierzał nam pomóc.
-Rozumiem, że Granger próbowała wynaleźć recepturę uniwersalną, nie tylko dla oznaczonych- usłyszałam słowa profesora wyrywające mnie z zamyślenia.
-Tak, panie profesorze- odezwałam się pewnym i spokojnym tonem. Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech Malfoya.- Na początku swoich badań nie uwzględniałam osób z Mrocznym Znakiem, ale po dwóch tygodniach stwierdziłam, że jest to dość istotny czynnik, ze względu na nasilenie...
-Objawów, najbardziej ze wszystkich czarodziejów- wszedł mi w zdanie i uśmiechnął się ponuro.- Prawidłowo, Granger. Gdybym jeszcze żył to może jeszcze bym przyznał jakieś punkty Gryffindorowi- zaśmiał się szyderczo, po czym jeszcze raz spojrzał na składniki.- Jak mniemam składniki w moim polu widzenia, to wszystkie, których zamierzasz użyć- zwracał się już tylko do mnie, a jego ostatnie zdanie zabrzmiało bardziej jak twierdzenie niż pytanie.
-Tak- odpowiedziałam krótko, nie do końca wiedząc jak się obchodzić z nowym, uczącym i nie plującym żółcią na każdym kroku Snape'em.
-Już się tak nie stresuj Panno-Wiem-To-Wszystko-Granger. Po prostu przejdźmy do rzeczy- wstał z krzesła.- Czy byłaby jakaś możliwość, żebyś pokazała mi swoją recepturę? Znając życie zrobiłaś milion notatek, chyba że tym razem przekroczyło to twoje możliwości umysłowe- znowu uśmiechnął się szyderczo i uniósł brew wyzywająco. Co dziwne, odprężyłam się i zabrałam do działania. Zapewne musiał wyczuć, że bez odrobiny jego sarkazmu i złośliwości trudno byłoby mi z nim pracować... no, przynajmniej na początku, ale oboje wiedzieliśmy, ze nie mamy zbyt dużo czasu.- Chcę wiedzieć czy doszłaś do jakichś innych wniosków niż ja i nanieść poprawki, ponieważ ktoś z tak wielkim przekonaniem o swojej mądrości musiał popełnić błędy..
Draco bez słowa poszedł za stół ze składnikami, ponieważ tam na podłodze porzuciliśmy pergamin podczas kłótni o odpowiednie proporcje. Ja w tym czasie wyjęłam jeszcze z torebki, w której przyniosłam składniki, plik notatek, mający blisko sto pięćdziesiąt stron, opisujących każdy ze składników osobno- właściwości, interakcje z innymi składnikami zawartymi w obecnej recepturze, bądź tymi, które były we wcześniejszych wersjach moich badań. Tak, zdecydowanie stary Severus Snape mógł mnie zmotywować do skutecznego działania. Jego płynność w zmianie roli była godna podziwu. Trudno się jednak dziwić- komuś takiemu jak on musiało przychodzić to łatwo, ponieważ od wiaryygodności danej maski mogło zależeć nie tylko jego życie, ale, jak się później okazało, całego świata czarodziejów.
Odebrałam od blondyna pergamin, dołożyłam do stosu, a różdżką wyczarowałam sznurek, który obwiązał je w taki sposób, żeby się nie gubiły. Podniosłam wzrok na portret i zastanowiłam się.
-Zawsze jak tak marszczysz brwi, to natrafiasz na jakiś problem- powiedział blondyn przyglądając mi się.
-Jak mam to wszystko przekazać?
Spojrzałam na portret, a Snape wzruszył ramionami.
-Nie widziałem, żeby Dumbledore przekazywał portretom jakieś pergaminy, jedynie wiadomości ustne. Zresztą ja również tego nie robiłem będąc dyrektorem, a Minerwa raczej też nam nie pomoże.
Pokazanie mu strony po stronie, nawet przy użyciu lewitacji byłoby zbyt czasochłonne i męczące. Transmutacja? Żadne przydatne zaklęcie nie przychodziło mi do głowy. Czarna magia? Gdyby coś było, to mroczny Mistrz Eliksirów znałby zaklęcie. Nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl.
-Skoro udało nam się stworzyć nowy portret, to uda nam się przekazać notatki- mruknęłam po czym zamknęłam oczy.
Czułam na sobie spojrzenia obu mężczyzn, lecz obaj wiedzieli, że nie powinni lekceważyć moich pomysłów. No, przynajmniej młodszy z nich. Usłyszałam jedynie szelest- prawdopodobnie ślizgon wykonał jakiś gest w kierunku swojego byłego opiekuna, może po to by chwilę poczekał zanim skrytykuje moje zachowanie. Po wzięciu głębokiego oddechu, trzy razy wypowiedziałam w myślach życzenie, jednak ku mojemu niezadowoleniu nie poczułam żeby notatki zniknęły z moich rąk.
Otworzyłam oczy z nieukrywaną irytacją, spodziewając się zaskoczonego spojrzenia blondyna i szyderczego spojrzenia czarnowłosego mężczyzny z portretu. Zamiast tego zobaczyłam jak chłopak uśmiecha się szeroko do obrazu.
-Wiedziałem, że coś wymyśli.
-To dziwne, że się przyjaźnicie, nawet biorąc pod uwagę wasze stanowiska Prefektów Naczelnych- profesor przewrócił oczami, po czym spojrzał na mnie.- Udało ci się, cokolwiek to było- po tych  słowach potrząsnął identycznym plikiem notatek w swoich rękach. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok. Teraz na pewno musiało nam wyjść.- Nie przeczytam tego w pięć minut, ale postaram się jak najszybciej. Spotkajmy się tutaj za jakieś dwie godziny- schował plik, o dziwo, do rękawa i poprawił szatę. Jak widać on też miał swoje zaklęcie zmniejszająco- zwiększające.- A teraz pozwólcie, że wrócę do gabinetu, zanim to się stanie jeszcze bardziej podejrzane- i pozostawił pustą ramę z samotnie stojącym krzesłem.
-No to chyba wrócimy tutaj za te dwie godziny. Chodźmy coś zjeść zanim wrócimy do tego szaleństwa- mruknął blondyn i sięgnął po swoją szatę, którą odłożył na krzesło kilka chwil wcześniej.- Wiesz co, cieszę się, że Snape nigdy nie był idiotą. Szybko poszło i wiedział, że trzeba to pozostawić w tajemnicy.
-Tak, trzeba mu to oddać- mruknęłam zamyślona i również zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy.- Dziwnie było pracować z nim udającym życzliwość. Czasem miałam wrażenie jakby pomiędzy wierszami przekazywał mi, że docenia mój umysł. Jest naprawdę genialnym szpiegiem.
-To prawda, nie można mu odmówić zdolności aktorskich, ale wiesz, że on był wtedy szczery, prawda?
-Żartujesz- prychnęłam tylko z lekkim rozbawieniem podczas chowania składników na wypadek gdyby ktoś wszedł pod naszą nieobecność do Pokoju Życzeń.- Co jak co, ale Snape zawsze uważał mnie za kujonkę ciągle wyrywającą się do odpowiedzi, która tylko powtarza formułki z podręczników. Przecież sam byłeś na tych lekcjach.
-Pamiętaj, że znam go lepiej od ciebie, Hermiono- podszedł żeby mi pomóc z resztą ingrediencji.- Co prawda nigdy się nie zorientowałem wcześniej, że kłamał i wiadomość o jego szpiegostwie była dla mnie zaskoczeniem. Ale bywałem częściej w jego obecności i czasem, rzadko, ale jednak zdarzały się takie chwile, gdy rozmawiał ze mną szczerze to można było zaobserwować jakieś takie... rozluźnienie w jego postawie- podał mi ostrożnie fiolkę z jadem akromantuli.- Dlatego zawsze wiedziałem, że jemu rzeczywiście na mnie zależy. Zauważ, że zawsze, na naszych lekcjach, również była pewna sztywność w jego ruchach. I teraz na obrazie też było to widać gdy zaczął dla ciebie grać Piekielnego-Profesorka-Śmierciożercę-Snape'a.
-Nawet jeśli jego nienawiść była udawana to i tak nigdy nie oceniał życzliwie moich prac, mimo że było z nimi wszystko w porządku i merytorycznie, i estetycznie. Zawsze wyszukiwał jakiś taki absurdalny argument...
-Nie mam pojęcia jak to rzeczywiście wyglądało z jego strony- mruknął Draco.- Trudno stwierdzić, ale znając tego "rozluźnionego", prawdziwszego Snape'a, prawdopodobnie nie chciał dać ci spocząć na laurach. Tak, wiem nie spoczęłabyś na laurach, co widać po innych przedmiotach i twojej jakże życzliwej i szlachetnej postawie- powiedział sarkastycznie, widząc jak otwierałam buzię żeby wciąć się z komentarzem.- Ale wiesz jaki on był, a dodatkowo musiał utrzymywać swój image "nienawidzącego szlam"- zaznaczył cudzysłów w powietrzu.- Zresztą kto wie- powiedział ze złośliwymi ognikami w oczach.- może właśnie dzięki niemu tak ciężko pracowałaś przez wszystkie te lata, a tak to byś się opuściła i w końcu...
-Dobra, już nie kończ- pacnęłam go w ramię.- Wiem, że dzięki temu jestem lepiej przygotowana niż kiedykolwiek bym była i to nie tylko z eliksirów. Ale nadal nie wydaje mi się...
-Poczekaj- przerwał mi w połowie wypowiedzi.- Chcę powiedzieć, że wydaje mi się, że zawsze dostrzegał i doceniał twój umysł, a jego pokrętne zachowanie było wyrażeniem tego podziwu. Nie bez powodu nazywają cię najinteligentniejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw- dodał żartobliwym tonem.- Nie mógł tego zrobić w inny sposób. Zdawał sobie pewnie sprawę, znając tę jego sławetną inteligencję, że Czarny Pan wróci, więc nie mógł sobie pozwolić na pokazanie jakiegokolwiek innego oblicza. Przynajmniej na pewno pomógł mu fakt, że byłaś przyjaciółką Tego-Przeklętego-Pottera.
Zamilkłam na chwilę i powtarzałam w umyśle jego słowa. Może miał rację? Ale to wszystko wydawało się jak wyjęte z jakiejś baśni. Dzisiejsze wypowiedzi Mistrza Eliksirów zgadzały się z tym co mówił Draco. Nadal jednak trudno mi było w to uwierzyć.
-To bardzo miło brzmi i w ogóle, ale... nadal jakoś nie mogę w to uwierzyć.
-Wiem, nadal to tylko teoria- uśmiechnął się łobuzersko.- Może rzeczywiście był takim dupkiem na jakiego się kreował. A teraz jeśli pozwolisz- wyciągnął w moim kierunku ramię.- pozwól zaprowadzić się do Wielkiej Sali i pozwól bym mógł zabawić cię rozmową podczas posiłku, madame- ukłonił się w typowo arystokratyczny sposób, co bardzo mnie rozbawiło.
Powstrzymałam chichot i podtrzymując tę konwencję dygnęłam, po czym przyjęłam jego ramię, żeby udać się do wyjścia.

____________________________
*traszkoziółka- wymyślona przeze mnie roślina jakieś parę miesięcy temu (jak nie lepiej). Jest to roślina przypominająca płazy przez swój kształt. W środku mają trującą łodygę, którą polują na drobne zwierzęta ale używają jej również w chwili zagrożenia. Sama łodyga jest cenionym składnikiem eliksirów i dlatego też często atakuje czarodziejów, ktorzy próbują tę łodygę odebrać.
**witrażki- wymyślone przeze mnie stworzenia z poprzednich rozdziałów (przyp. aut.)

No to chyba gotowe. Nie wiem kiedy wrzucę następne, postaram się jak najszybciej, ale do kolejnego będę musiała przeczytać poprzednie rozdziały wiec chwilę to zajmie.

Pozdrawiam Was serdecznie
Miona ;*

sobota, 6 lipca 2019

Porażka

Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak bardzo załamana odnośnie do jakiegokolwiek fanfiction. Współczuję Wam, bardzo Wam współczuję. Niedawno minęło pięć lat od kiedy zaczęłam tu publikować.
Jak wiecie miałam zastój i to spory. Trafiliście akurat na dość istotne momenty w tym moim dotychczasowym życiu. Co mogę powiedzieć? Zmieniłam się bardzo, tak samo jak moja sytuacja. Teraz jest dobrze, jest naprawdę dobrze.
Nie myślcie jednak, że o Was nie myślałam! Pamiętam o mojej obietnicy i zamierzam jej dotrzymać, mimo że całego bloga uważam za beznadziejnego i tyle rzeczy bym w nim zmieniła... tak, wiele razy powtarzam, że powinnam była po prostu to szybko skończyć- po rozdziałach widać jak zmieniała się moja wrażliwość na niektóre rzeczy, jakaś dojrzałość, świadomość. Nigdy w swoim sercu nie pozostawiłam tej historii. Jednak wiecie, dużo się działo... jak zaczynałam byłam w gimnazjum (co też bardzo widać, ale pomińmy ten fakt, po rozdziałach itp itd xD), teraz jestem na studiach. Można powiedzieć, że wiele sytuacji mnie spotykało i nadal muszę mierzyć się z tym światem, ale nie jest źle. Mogę nawet powiedzieć, że jestem bardzo szczęśliwa i "stabilna" ;P Do tego baaardzo trudno jest mi wrócić do Dramione, o czym już kiedyś Wam pisałam. Sevmione <3
Cel tego posta był taki, żeby pokazać, że żyję (znowu :') ). Nie tylko rocznica mnie do tego skłoniła- właśnie odkopałam mojego starego laptopa- na nim zaczynałam pisać, tutaj są wszystkie pliki w Wordzie. Wcześniej leżał i się kurzył. Rozdział 31 był w trakcie tworzenia, oj tak. Nadal leży rozpoczęty i czeka na mnie. Pięć lat to dużo, za dużo, mam nadzieję, że tym razem uda mi się to skończyć. Wiem, że najprawdopodobniej już Was tu nie ma. Ale tak jak mówiłam- obietnicy dotrzymam, mimo że nie zobaczą tego osoby, którym to obiecałam... No ale nie mogę już nic na to poradzić.
Mam nadzieję, że jakoś się trzymacie/nie rozpaczaliście bardzo jak przestałam pisać (nie ma za czym tęsknić, ale różnie ludzie robią ;P).
W każdym razie melduję się, może niedługo coś wrzucę... Oby xD

Pozdrawiam Was cieplutko
Miona ;*

środa, 19 września 2018

Rozdział 30

Uwaga uwaga, wreszcie udało mi się coś z siebie wykrzesać!
Wszystkiego najlepszego, Stokrotko! ;* Mam nadzieję, że Ci się spodoba ;) Rozdział calutki dla Ciebie <3
Za błędy przepraszam, już nie sprawdzałam tylko od razu wstawiłam ;*
Enjoy ;)


***
Hermiona

Od zakończenia wojny nie myślałam realnie o śmierci. Oczywiście jest to rzecz, która jest jedynym pewnym punktem w naszym życiu, jednak nie myślałam o tym tak bardzo jak teraz.
Naprawdę mogłam zginąć od ważenia tego eliksiru. Była szansa, że uda mi się go zrobić za pierwszym razem. Jednak nie mogłam mieć takiej pewności.

Czy wizja śmierci mnie przerażała? Chyba nie. Czy chciałam teraz umrzeć? Na pewno nie. Ale wiedziałam, że nie mam wyboru. Magiczne sny dotyczyły nie tylko mnie czy Czarnej, ale także innych czarodziejów zmagających się z trudami wojny. Draco przecież też mówił, że ma czasem koszmary...
Dotarłam na siódme piętro i westchnęłam głęboko. Wybór Pokoju Życzeń do eksperymentu z nowym i niestabilnym eliksirem był idealny. Gdyby coś poszło nie tak wystarczyło zatrzasnąć drzwi i nic nikomu by się nie stało dzięki zaklęciom, które obejmowały tę komnatę. Pozostawało jedynie pytanie czy uda mi się wymknąć z pomieszczenia zanim kociołek wybuchnie.
Rozejrzałam się po korytarzu żeby upewnić się czy nikogo nie ma. Nie chciałam żeby ktoś się narażał. Rozważałam czy użyć zaklęcia sprawdzającego, ale doszłam do wniosku, że prawdopodobnie nie byłoby skuteczne- dostałabym informację o obecności wszystkich osób w promieniu dwóch pięter o ile nie w całym zamku.
Potrzebuję laboratorium, w którym będę mogła uwarzyć eliksir, pomyślałam przechodząc trzy razy obok chłodnej ściany. Po chwili ukazały się ciemne stalowe drzwi, które były odporne na różne działania nawet najbardziej żrących substancji znanych w świecie magicznym. No tak, Pokój Życzeń dokładnie znał ryzyko związane z warzeniem eliksirów.
Nacisnęłam na chłodną klamkę i wślizgnęłam się do środka.
Laboratorium, które zastałam było wielkości mojego dormitorium z tą różnicą, że cała ściana naprzeciwko była przeszklona, dzięki czemu miałam wspaniały widok na błonia. Nie wiedziałam czy to zwykłe szkło. Wyciągnęłam różdżkę i próbowałam rozbić okna różnymi zaklęciami. Na szczęście szyba pochłaniała wszelkie zaklęcia, dzięki czemu mogłam mieć pewność, że w razie niepowodzenia na pewno nic się nie stanie. Po prawej stronie stał długi stół, na którym leżało pełno noży różnej maści do krojenia ingrediencji, waga i parę innych narzędzi przydatnych dla każdego warzyciela eliksirów. Naprzeciwko krótszy stół, na którym stał kociołek. Kiedy podeszłam bliżej, zauważyłam, że jest on bardzo wysokiej jakości, wykonany ze złota- właśnie taki, jakiego potrzebowałam.
Przeszłam na drugą stronę pomieszczenia, żeby wyjąć wszystkie składniki oraz recepturę, którą sporządziłam i odłożyłam wszystko obok noży do siekania korzonek. Wpatrywałam się w nie tępo przez dobrą minutę.
Czy to na pewno był dobry pomysł? W końcu nie byłam  Mistrzynią Eliksirów, jedynie uczennicą siódmego roku w Hogwarcie. Co prawda może o trochę wyższym poziomie inteligencji niż przeciętna. I może przeżyłam wojnę z Lordem Voldemortem i pomagałam niszczyć horkruksy. Jednak czy na pewno byłam na to gotowa?
Wyprostowałam się i przymknęłam oczy, żeby móc wszystko na spokojnie przeanalizować. Na samych eliksirach radziłam sobie nieźle i choć co prawda Snape nigdy mnie nie pochwalił to wiedziałam, że mimo wszystko miał do mnie jakieś zaufanie- w końcu na zajęciach obserwował raczej resztę klasy. Slughorn też chyba mnie doceniał. W każdym razie żaden z nich nie wyrzucił mnie po paru godzinach w lochach. Może i poprosiłabym któregoś z nich o pomoc, jednak pierwszy nie żył, a do drugiego nie miałam zbyt dużego zaufania. Często wydawało mi się, że Slughorn w ogóle nie powinien posiadać tytułu Mistrza Eliksirów.
Uchyliłam powieki i wzięłam kolejny wdech. Moje spojrzenie znowu spoczęło na składnikach i przepisie. Samych ingrediencji mogło mi starczyć na trzy próby. Jednak gdyby coś w trakcie poszło nie tak i nawet udałoby mi się uciec przed pewną śmiercią to wszystko poszłoby na marne ponieważ rzeczy potrzebne do kolejnych eksperymentów spłonęłyby razem z pierwszym kociołkiem.
Z tą myślą postanowiłam oddzielić od całości ilość składników potrzebną na pierwszą porcję. Z niektórymi musiałam obchodzić się bardzo ostrożnie, ponieważ przy zbyt niedbałym traktowaniu mogłyby stać się niezdatne do użycia w eliksirze. Kiedy udało mi się to wszystko zrobić, zapasy na pozostałe dwie próby schowałam ostrożnie do torebki. Potem popatrzyłam na mój przepis. Niby wszystko miałam w głowie, jednak dla pewności wyjęłam różdżkę i skopiowałam pergamin. Jeden egzemplarz zostawiłam na wierzchu, a drugi także schowałam.
Zanim jednak zabrałam się za warzenie coś mnie zatrzymało. Jeśli rzeczywiście zginę reszta moich przyjaciół pozostanie sama z zagadką Pierścienia. Może i poszukiwacze nic nie robili jak do tej pory, jednak i tak trzeba było chronić potomków Założycieli, a później schwytać sprawców poprzednich ataków. Pomyślałam o moich postępach w wyśledzeniu rodów i tablicy, o której wiedziała tylko Pasithea, jednak ona nie byłaby w stanie przekazać tego reszcie.
Niewiele myśląc sięgnęłam po czysty pergamin i napisałam list do Dracona, w którym wyjaśniłam jakie zaklęcia chronią moje notatki znajdujące się w dormitorium, jak ujawnić tablicę w Pokoju Życzeń i jak się dostać do biblioteki zostawionej przez Rowenę Ravenclaw. Gdy miałam się już podpisać, moja ręka odrobinę zadrżała. Wiedziałam jednak, że muszę wziąć się w garść, dlatego dokończyłam list i zaczarowałam go tak jak krótkie liściki z Ministerstwa Magii. Samolot zawisł w powietrzu czekając na mój ostatni ruch różdżką. Poszłam otworzyć drzwi, po czym wysłałam wiadomość do blondyna.
-No to do roboty- mruknęłam do siebie, podwinęłam rękawy i zabrałam się za eksperymentalny eliksir.

***
Draco

Obudziło mnie stukanie do drzwi. Było to bardzo dziwne, szczególnie w poranek Bożonarodzeniowy, ponieważ większość uczniów była w domach. Poza tym i tak nikt nie znał hasła do naszego pokoju wspólnego. Diabeł wparowałby od razu, tak samo jak Czarna. Na początku chciałem zignorować to pukanie do drzwi, jednak ktoś musiał być naprawdę bardzo uparty, ponieważ hałas nie ustawał. Co sekundę było słychać uderzenie o czarne drewno i stwierdziłem, że będę musiał wstać.
Otworzyłem zaspane oczy i prawie potykając się o stos prezentów u stóp mojego łóżka podszedłem do drzwi.
-Przeklęte skrzaty- burknąłem tylko i nacisnąłem klamkę.
Jednak zamiast usłyszeć coś w stylu "Cześć, Draco", poczułem ukłucie- jak się okazało, wleciał we mnie kawałek pergaminu złożony w samolot. Złapałem go zanim spadł na ziemię i zamknąłem z powrotem drzwi.
Nie wiedziałem od kogo może być list. Przemknęło mi przez myśl, że ktoś mógł rzucić na to klątwę, dlatego sięgnąłem po różdżkę. Jednak moje zaklęcie sprawdzające niczego nie wykryło. Zmarszczyłem jedynie brwi i rozwinąłem wiadomość.

Kochany Draconie,
Wybacz, że prawdopodobnie Cię obudziłam. Mam parę ważnych wiadomości związanych z Pierścieniem.
Wszystkie moje notatki znajdują się pod moim łóżkiem w dormitorium pod obluzowaną deską. Ze zdjęciem zaklęć ochronnych nie powinieneś mieć problemu, mój pokój wie, że Twoich zaklęć może słuchać. Ewentualnie poproś o pomoc Pansy- ostatnio z Ginny potrzebowały możliwość modyfikacji pomieszczenia i dałam im przyzwolenie.
W Pokoju Życzeń jest tablica z wszystkimi wnioskami i zadaniami związanymi z Pierwotnym Pierścieniem. Zwykłe zaklęcie transmutujące na komodę wystarczy. W razie czego Pasithea wskaże Ci to co trzeba, potrzebujesz jedynie cierpliwości.
To chyba wszystko, reszta zaklęć po prostu się dezaktywuje jeśli coś pójdzie nie tak.
Jak nie wrócę do wieczora, przeproś Pansy ode mnie- starałam się, ona będzie wiedziała o co chodzi.

Kocham Cię i zawsze będę,
Hermiona

Zerwałem się na równe nogi. Nie rozumiałem po co Hermiona to wszystko napisała. Jedno było pewne- była w śmiertelnym niebezpieczeństwie, a odpowiedzi na to wszystko miała Czarna.
Niewiele myśląc ubrałem się szybko i pobiegłem jak najszybciej do wyjścia.
Nie byłem pewny czy Pansy będzie w lochach, ale to jako pierwsze przyszło mi do głowy. Pędziłem przez skrót z zapaloną różdżką co jakiś czas się potykając. Jeszcze nigdy ten tunel nie wydawał mi się tak długi jak w tamtej chwili. Nie mogłem trzeźwo myśleć. Jeżeli coś jej się stanie to będzie moja wina. Przecież chciałem ją przed wszystkim uchronić. To by oznaczało, że wszystko co do tej pory zrobiłem było bez sensu. Przez cały ten czas, gdy byliśmy ze sobą, mogłem zasmakować szczęścia. Wiedziałem, że nie zaznam spokoju jeżeli...
Nawet nie mogłem dokończyć tej myśli.
Wparowałem zdyszany do pokoju wspólnego. Przy kominku siedziała Pansy z książką w ręce. Po drugiej stronie stał jakiś piątoklasista i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
-Idź stąd- warknąłem tylko, a on pobiegł do swojego dormitorium.- Muffliato- rzuciłem zaklęcie żeby nikt nas nie usłyszał.- W tej chwili mów gdzie jest Hermiona i co to ma znaczyć- rzuciłem list w kierunku ślizgonki, która patrzyła na mnie z niepokojem.
Przeczytała szybko list i zacisnęła usta. Odrobinę zbladła i spojrzała mi prosto w oczy.
-Obiecała mi, że sporządzi dla mnie eliksir. Nie miałam pojęcia, że to może być tak niebezpieczne- wyszeptała i spojrzała jeszcze raz na wiadomość od gryfonki.
-Gdzie ona jest?- spytałem stanowczo. Gdyby nie to, że Pansy była moją przyjaciółką i gdybym nie miał lekcji samokontroli prawdopodobnie grzmotnąłbym ją jakąś porządną klątwą. Wiedziałem, że muszę powściągnąć emocje, ponieważ to mogło zaważyć na życiu Hermiony.
-Nie powiedziała mi nic, nie mam pojęcia- znowu wyszeptała Pansy, a ja zacząłem chodzić w tę i z powrotem.
Nie mogłem się skupić. Niebezpieczny eliksir. Co mogło się stać? Wybuch. Niebezpieczeństwo dla całego otoczenia. Hermiona zawsze troszczyła się o innych. Nie eksperymentowałaby w zwykłej klasie od eliksirów. Tylko jak się upewnić, że nie wysadzi połowy zamku?
Wyrwałem Czarnej pergamin w poszukiwaniu jakichkolwiek wskazówek. Może jakaś plama? Zapach?
Spojrzałem jeszcze raz na treść listu...

-Pokój Życzeń!- krzyknąłem i pobiegłem w kierunku siódmego piętra.
Cholerne zaklęcia ochronne i brak możliwości teleportacji, cholerny zamek, cholerna Hermiona i jej troska o innych!- w mojej głowie przebiegały tylko takie myśli, najczarniejsze scenariusze, w których Hermiona leży martwa na posadzce sali sporządzonej przez Pokój Życzeń. Moje płuca płonęły z powodu braku tlenu, jednak nie zatrzymywałem się. Po drodze wiele razy zahaczyłem o jakieś stopnie i wystające gałązki świąteczne, które były porozwieszane na poręczach.
Byłem już na siódmym piętrze i biegłem w stronę Pokoju Życzeń.
Kiedy byłem w połowie drogi w ścianie pojawiły się stalowe drzwi. Przyspieszyłem. Zanim dobiegłem do klamki, drzwi otworzyły się z hukiem, a zza nich wypadła zdyszana Hermiona i wpadła na mnie całym ciężarem swojego ciała i przewaliliśmy się na ziemię.
Gryfonka szybko przewróciła się na drugi bok.
-Depulso!- zatrzasnęła szybko drzwi. Dosłownie w tym momencie usłyszeliśmy ogromny wybuch, jednak ściana się nie zawaliła tak jakby podpowiadał zdrowy rozsądek. Drzwi po prostu wniknęły w ścianę jakby nigdy nic.

***
Hermiona
Dyszałam ciężko wpatrując się w znikające drzwi. Udało mi się uciec. Ale z eliksiru nici.
-Torebka jest- odetchnęłam z ulgą. Gdybym wcześniej nie pomyślała o zabezpieczeniu składników byłoby słabo i kolejną próbę mogłabym podjąć dopiero za miesiąc.
-Coś ty sobie myślała?- spytał Draco i po chwili już tonęłam w jego uścisku.- Czy nie pomyślałaś o tym, że jak coś ci się stanie to wszyscy będą tutaj cierpieć?- głaskał mnie po głowie tak jakby rzeczywiście miał mnie zaraz stracić.
-Przecież wysłałam ci informację o wszystkich notatkach, żeby udało wam się rozwikłać...- zaczęłam ale nie dane mi było skończyć.
Draco czule mnie pocałował, a ja poczułam, że on naprawdę się o mnie martwił. Moje serce zalało takie szczęście i wzruszenie, że inne myśli zeszły na dalszy plan i nawet nie pamiętałam co dokładnie chciałam mu powiedzieć. Po chwili oderwał się ode mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
-Nie przeżyłbym gdyby coś ci się stało- wyszeptał i oparł się o moje czoło.
-Ale nic mi nie jest- odpowiedziałam również szeptem.- Następnym razem uda mi się uwarzyć ten eliksir.
-Następnym razem?- zapytał z niedowierzaniem.
Spojrzałam na niego znacząco. Bardzo dobrze wiedział, że jestem uparta i że nie odpuszczę. Westchnął tylko i przewrócił oczami.
-Dobrze, ale tylko pod jednym warunkiem- powiedział i podniósł jedną brew. Stwierdziłam, że na jeden warunek mogę przystać i skinęłam głową na zgodę.- Pomogę ci uwarzyć ten eliksir- już chciałam protestować, ale położył palec na moich ustach.- Bardzo dobrze wiesz, że to dotyczy nas wszystkich i nie zostawię cię z tym samej. Poza tym- uśmiechnął się lekko.- w razie czego zginiemy razem.
Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że on także jest uparty. Poza tym... co mogłam powiedzieć po czymś takim? Musiałam się zgodzić, dlatego uśmiechnęłam się do niego blado i skinęłam głową, ponieważ nie wierzyłam, że uda mi się coś powiedzieć. Moje gardło było ściśnięte ze wzruszenia, a serce tylko powtarzało jak bardzo kocha tego ślizgona.
Malfoy wstał i wyciągnął do mnie rękę.
-Chodź, spróbujemy jeszcze raz.

***
Ginny

Byłam cała spięta. Starałam się nie nadepnąć na żadną skrzypiącą deskę i nie oddychać zbyt głośno. Na razie nie widziałam nikogo, jednak niebezpieczeństwo było ogromne. Do wyjścia pozostało tylko dziesięć kroków... dziewięć... osiem... siedem... sześć... pięć... cztery... trzy... dwa...
Zanim tam dotarłam kichnęłam głośno. Zasłoniłam sobie usta dłonią i spojrzałam z przerażeniem wgłąb korytarza. Zobaczyłam jakiś cień więc nie zwracając już uwagi na to by być cicho przebiegłam szybko przez ramę portretu i schowałam się za filarem. Nie mogłam uspokoić łomoczącego serca, ale wiedziałam, że jeszcze nie mogę wyjść z kryjówki.
Usłyszałam jak portret się otwiera. Obok mnie przeszła dwójka ślizgonów pogrążonych w rozmowie. Na szczęście mnie nie zauważyli. Gdy tylko zniknęli za rogiem, odetchnęłam głęboko i zdjęłam z siebie zaklęcie Kameleona. 
Udało mi się wyjść z gniazda węży! Uśmiechnęłam się triumfalnie i ruszyłam w stronę Wieży Gryffindoru rozpamiętując Bal i wieczór z Blaise'em. Wreszcie wszystko zaczęło się układać. Do tego także u Miony było dobrze, co także mnie cieszyło. Szczęście mojej przyjaciółki to także moje szczęście.
Usłyszałam za sobą jakiś trzask i odwróciłam się z wyciągniętą różdżką. Nie dostrzegłam niczego, stwierdziłam, że to pewnie był wytwór mojego zmęczonego umysłu i paranoi wrodzonej, dlatego odwróciłam się i kontynuowałam swoją wędrówkę. Byłam dosyć wycięczona po tylu godzinach tańca. Marzyłam jedynie o tym żeby położyć się do łóżka na jeszcze parę godzin.
Miałam właśnie skręcać w prawo kiedy poczułam silny ból w plecach od jakiegoś zaklęcia. Poczułam jak moje ciało opada bezwładnie na posadzkę, usłyszałam jak moja różdżka poturlała się w sobie tylko znanym kierunku, a przez moją głowę przemknęła tylko myśl: Jak mogłaś być aż taką kretynką?
________________________

Jeśli ktoś jeszcze tu zagląda, proszę o szczery komentarz ;* Więcej informacji już wkrótce ;)

Miona :* 

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Co dalej...?

Witajcie kochani (o ile jeszcze ktokolwiek pilnuje tego bloga, w co szczerze wątpię)
Ostatni raz odzywałam się tutaj na początku roku szkolnego albo przed nim, nie pamiętam już dokładnie. Jak wiecie, miałam maturę do napisania. Myślałam, że wrócę tutaj od razu pod koniec maja, jednak nie wyszło tak jak się tego spodziewałam.
Co u mnie? Moje życie zmieniło się i to bardzo. I co dziwne, nie na gorsze- wręcz przeciwnie. Ale o tym może troszkę później kiedy wrócę do pisania.
Jeśli chodzi o tę historię- kiedyś dawno temu obiecałam Wam, że ją skończę i rzeczywiście tak będzie. Nie wiem jednak na ile mój zmysł estetyczny na to pozwoli.
Zawsze powtarzałam, że moje rozdziały są beznadziejne- nadal tak uważam. Ale teraz niestety jestem jeszcze bardziej krytyczna. Mimo to wydaje mi się, że prawie cztery lata to za długo jak na jedną historię więc będę starała się ją jak najszybciej skończyć...
Znacie mnie, wiecie że nie można się przywiązywać do tego co bym chciała bo zwykle i tak wychodzi słabo.
Piszę jednak bo chciałam Wam dać jakiś znak- jeszcze żyję, nie umarłam i nadal pamiętam. Nie chcę Wam dawać nadziei- to byłoby najgorsze co bym mogła teraz zrobić. Musicie jednak wiedzieć, że teraz czuję się wolna i szczęśliwa. Mimo że nadal jestem pesymistyczną realistką teraz są większe szanse na skończenie tego fanfiction.
Tutaj skończę... na razie ;)

Z serdecznymi pozdrowieniami,
Miona ;*

poniedziałek, 4 września 2017

Ciąg dalszy

Moi kochani czytelnicy!
Jak zapewne wiecie, ponieważ ostrzegałam, w tym roku czeka mnie matura...
W związku z tym raczej nie będę pisała rozdziałów.
Jeśli nie zabiję się podczas odrabiania mnóstwa zadań, nauczyciele mnie nie zmiażdżą i uda mi się zdać tę maturę to powrócę do bloga.
Może jak będę miała jakieś przerwy, w co wątpię, to spróbuję coś napisać.
Przepraszam Was bardzo, dla mnie to też ciężki czas, nie tylko przez szkołę...

Pozdrawiam serdecznie,
Miona :*

piątek, 18 sierpnia 2017

Rozdział 29

Witajcie kochani! :*
Przychodzę z nowym rozdziałem. Miałam go wstawić już we wtorek, jednak parę spraw mnie zatrzymało. No i późno zaczęłam ten rozdział. Jeszcze kilka razy go sprawdzałam itd. Jest bardzo długi, chyba jak dotąd najdłuższy.
Co do samej treści- narracja Pansy mi totalnie nie wyszła, za co przepraszam ewentualnych fanów tej perspektywy. Stwierdziłam, że muszę troszkę przetrzymać akcję, ponieważ Hermiona nie może tak szybko rozwiązać zagadki Pierwotnego Pierścienia. Poza tym... ja też muszę parę rzeczy z nią odkryć xD
Myślę, że tak jeszcze rozdział albo dwa dzielą nas od kolejnego "punktu programu" (czyli sytuacji, którą dawno temu wymyśliłam- jak ktoś czytał pod notką kiedy przewiduje koniec to powinien wiedzieć o co chodzi).

Więcej skomentuję na dole, żeby nie spojlerować.
Zapraszam do komentowania!
Dedykacja dla Stokrotki, która zaczęła czytać to opowiadanie i pewnie niedługo tu dotrze <3



***

Pansy

Było mi bardzo zimno. Szłam szarą alejką, która nie miała końca. Wzdłuż niej po obu stronach zamiast ścian były kraty. Miałam przed sobą wysoko uniesioną różdżkę. Nie wiedziałam gdzie jestem, ale wiedziałam, że muszę być czujna. Przez moją głowę nie przebiegła żadna pozytywna myśl. Oczywiście rzadko kiedy myślałam o czymś pozytywnie, jednak czułam, że nawet nie mam takiej możliwości. Czy to w ogóle możliwe? Nie móc o czymś pomyśleć?

Po chwili zrozumiałam czemu moje myśli były bardziej pesymistyczne niż zazwyczaj. Przed sobą dostrzegłam dwóch dementorów, którzy przesuwali się wzdłuż tego korytarza. Byli bardzo blisko krat po lewej stronie i „płynęli” w moją stronę. Choć wiedziałam, niewiadomo skąd, że mnie nie zaatakują, chwyciłam mocniej różdżkę. Miałam już lekko zaczerwienione i skostniałe palce. Starałam się pomyśleć o czymś szczęśliwym, tak jak na lekcji obrony przed czarną magią, ale wszystkie wspomnienia, które starałam się przywołać, znikały tak szybko jak się pojawiły. A oni byli coraz bliżej.

W końcu minęliśmy się. Jedynie dementor bliżej mnie obrócił się za mną, o ile można tak powiedzieć o tym czymś.

Uświadomiłam sobie, że szłam korytarzem Azkabanu.

Nienawidziłam tu przychodzić. Wszędzie tylko jęki, szalone śmiechy i łzy. Do tego to zimno spowodowane przez te, jakże urocze, kreatury. Nie rozumiałam jak można popełnić jakąkolwiek zbrodnię, wiedząc, że najprawdopodobniej trafi się w to miejsce. Mugolskie więzienie, z tego co słyszałam, nie wydawało się takie złe. Tamtych złoczyńców można jeszcze zrozumieć. No bo proszę- zamknięte pomieszczenie i niby groźni współwięźniowie? Okropne żarcie i tęsknota za życiem, które i tak jest beznadziejne? To nic w porównaniu z Azkabanem. Czasami zastanawiałam się dlaczego akurat dementorzy pilnują czarodziejów. Wystarczyło postawić jakieś smoki przy wejściach, tak jak te u Gringotta i wtedy nikt by nie uciekł, a odwiedzający nie musieliby się stresować na każdym kroku, że te czarne szmaty postanowią ich zaatakować.

Wreszcie doszłam do odpowiedniej celi. Siedzieli skuleni w dwóch najdalszych kątach. Oboje mieli na sobie „szaty” więzienne. Jeszcze brudniejsi niż poprzednio. Kobieta coś szeptała do siebie obłąkańczo, a mężczyzna patrzył w jakiś daleki punkt przerażonym wzrokiem.

-Cześć, mamo. Cześć, tato- przywitałam się z nimi.

Jak zwykle nie zwrócili na mnie uwagi, nadal pogrążeni w swoich czarnych myślach. Byli już na granicy szaleństwa. Ojciec jeszcze się trzymał, zawsze wykazywał się większą siłą woli i upartością. To on był najwierniejszym sługą Wężej Mordy i ślepo wierzył w jego ideologię. Matka nie była tak silna, choć wykazywała się większym okrucieństwem od swojego męża. Przy torturach mugoli zawsze się śmiała i chciała jak najdłużej zadawać im ból, za co często dostawała od czarnoksiężnika za zbytnie wyrywanie się z szeregu.

Pewnie teraz wyrzuty sumienia zżerają ją od środka, pomyślałam gorzko, ale także z lekką satysfakcją. To głównie przez nich miałam koszmary, które budziły mnie prawie każdej nocy. No i mimo że to moi rodzice, zasłużyli sobie na Azkaban.

Jak zwykle opowiedziałam im co się ostatnio działo w szkole i w świecie czarodziejów. Łudziłam się, że w jakiś sposób mnie słuchają. Zawsze po podaniu ogólników mówiłam im ile czasu już są w więzieniu. Na chwilę przerywali swoje czynności, w tym wypadku szeptanie i patrzenie bez mrugania w jeden punkt, ale nigdy nie spojrzeli na mnie.

-Mam chłopaka- kontynuowałam swoją wypowiedź.- Bardzo dobrze się dogadujemy. Harry…

W tym momencie stało się coś czego się nigdy nie spodziewałam. Oboje jak na komendę odwrócili głowy w moją stronę. W ich oczach dostrzegłam nawet jakąś ludzką iskierkę.

-Harry Potter?- zapytała ochrypłym głosem matka. Przez ton jakim zadała to pytanie przebiegł po mnie dreszcz.

Oni nie powinni na mnie spojrzeć. Nie wiedziałam, że w ogóle rozumieją cokolwiek z moich wypowiedzi. Chwyciłam mocniej różdżkę. Coś było bardzo nie tak.

-Tak, Harry Potter- powiedziałam powoli.

W mgnieniu oka i kobieta i mężczyzna podpełzli jak najbliżej kraty, ciągle przyglądając mi się z lekkim szaleństwem w oczach, które było widoczne jeszcze przed zamknięciem ich w Azkabanie.

-Zbliżyłaś się po to, żeby go zwieźć i oddać w ręce Czarnego Pana?- ojciec przechylił głowę w bok.

-Nie- powiedziałam powoli i zrobiłam krok w tył. Ta sytuacja była chora.- Czarnego Pana już nie ma- jak zwykle gdy to powtarzałam warknęli zezłoszczeni.- Ja i Harry… my się kochamy- dodałam po chwili.

-Jak to?!- wrzasnęła matka i próbowała złapać mnie ręką, ale byłam za daleko krat.

-To hańba dla całej rodziny!- warknął tata i schylił się jak dzikie zwierzę. Wyglądał tak jakby zaraz chciał skoczyć i zaatakować. Miał lekko zgięte kolana i patrzył na mnie z nienawiścią, którą kierował tylko do szlam, mugoli i zdrajców krwi.- Czarny Pan cię za to ukaże- szepnął złowrogo.

Mimowolnie zadrżałam. Nie mogłam uwierzyć w to co się stało z moimi rodzicami. Może byli szaleni, brutalni i nienormalni. Jednak to co się z nimi stało w Azkabanie przerastało moje największe wyobrażenia. Nigdy wcześniej się tak nie zachowywali.

Nagle się wyprostowali w stylu rodzin arystokrackich. Przybrali swoje chłodne maski, jednak można było w nich dostrzec wyraz poddaństwa i dumy. Patrzyli w jakiś punkt za mną, po czym ukłonili się nisko. Nie wiedziałam czy był to kolejny objaw ich szaleństwa. Zacisnęłam palce na różdżce, tak, że pobielały mi knykcie i powoli odwróciłam się na pięcie.

Spojrzałam prosto w krwistoczerwone tęczówki Wężej Mordy.

-Więc to tak- syknął, a ja automatycznie wzniosłam barierę umysłową, na wypadek gdyby chciał włamać się do mojej głowy. Choć nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam, zachowałam instynkt samozachowawczy i pokłoniłam się głęboko, tak jak przed chwilą więźniowie z celi.

-Mój Panie- powiedziałam cicho, a głos mi nieco zadrżał. W głębi duszy rozpaczałam i chciałam krzyczeć z bezsilności.

Przecież Harry go zgładził! Miałam nigdy więcej nie oglądać tej szpetnej gadziej twarzy. To miał być koniec zagrywek o śmierć i życie. Wolność!

Ale czułam jego obecność. Odrażający odór czarnej magii, która wydobywała się tylko od niego. Chłód, który rozsiewał wokół siebie, spotęgowany przez krążące po Azkabanie dementory. Jakim cudem powrócił? Słyszałam o horkruksach. Może źle założyli? Może Voldemort miał w zanadrzu jeszcze jednego horkruksa, tak dla bezpieczeństwa?

-Jedna z najwierniejszych sług- mówił powoli rozsiewając wokół siebie strach- zakochana w moim odwiecznym wrogu. Jawnie wypierająca się mnie i niewierząca w potęgę Lorda Voldemorta- jego usta rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. W jego obrzydliwych oczach nie było żadnej iskierki litości. Tylko ta nienawiść i gniew.

Czyli tak będzie wyglądał mój koniec?- przemknęło mi w zakamarkach mojego umysłu.

-Nie zasługujesz na to by żyć- syknął i uderzył mnie brutalnie w policzek. Nie spodziewałam się tego. A raczej, nie do końca tego.- Zdrajczyni!

Uniósł różdżkę i nim zdążyłam zareagować machnął nią gwałtownie. Poczułam ostry ból w lewej ręce. Spojrzałam w dół i krzyknęłam ze zgrozy.

Na ziemi leżała moja lewa ręka, a krew z mojego łokcia spływała na ziemię. Na tle odciętej kończyny mocno wybijał się Mroczny Znak, który, mimo że trochę zblaknął podczas długiej nieobecności Voldemorta, ostro kontrastował z bladą skórą. Czarny wąż wił się, a kiedy spojrzał na mnie, obnażył kły.

Spojrzałam na moich rodziców. Patrzyli na mnie z obrzydzeniem i satysfakcją z zdanego mi bólu. Ale troska, no nie powiem!

Nie zamierzałam jednak poddać się bez walki. Rzuciłam niewerbalnie zaklęcie tamujące, żebym nie traciła tyle krwi. Łzy spływały mi po policzkach, jednak wiedziałam, że brak ręki to jak na razie mój najmniejszy problem.

Odwróciłam się do Voldemorta i nie zastanawiając się, rzuciłam nim o przeciwległą ścianę, a właściwie kratę, za którą siedział jakiś obłąkany mężczyzna. Nie zwrócił nawet uwagi na to, że coś ciężkiego walnęło w jego celę.

-Zapłacisz za to!- wrzasnął czarnoksiężnik i w tym momencie rzucił na mnie klątwę torturującą. Crucio było jednym z niewielu zaklęć, przed którymi nie umiałam się obronić.

Padłam na posadzkę i w ciszy poddałam się zaklęciu. To była jedyna droga by nie krzyczeć, tak jak wielu śmierciożerców u stóp tego obłąkańca. W konwulsjach wypuściłam różdżkę z ręki. Próbowałam ją odnaleźć wzrokiem, jednak nie mogłam jej zlokalizować. Magia bezróżdżkowa też na niewiele by się zdała. W tym czasie Czarny Pan przywołał dementorów, którzy byli na początku korytarza, którym szłam. Moje źrenice rozszerzyły się w przerażeniu.

-Teraz to oni dokończą dzieła- Voldemort ukucnął przy moim drgającym ciele i uśmiechnął się okrutnie.- Bardzo mnie kusiło, żeby uwolnić McNaira, żeby się z tobą zabawił przed wyssaniem z ciebie duszy, jednak dementorzy byli bliżej- zaśmiał się szaleńczo. Już wolałabym żeby poleciał po tego sadystę. Miałabym przynajmniej więcej czasu na odnalezienie różdżki i może ucieczkę. Albo przynajmniej miałabym duszę. Lepsza była śmierć po torturach Czarnego Pana i gwałcie McNaira, niż pocałunek dementora.

Poczułam jeszcze większe zimno niż przed chwilą. Mój oprawca ściągnął zaklęcie, jednak nie doznałam ulgi. Rozglądałam się desperacko w poszukiwaniu różdżki, równocześnie próbując przywołać pozytywne wspomnienia. Pomyślałam o Harrym, ale zamiast wspaniałych chwil, naszego pocałunku po balu i miłości do niego, poczułam smutek, że już nigdy go nie zobaczę. Rozpacz i ból, ale tym razem nie fizyczny.

Wybacz mi, Harry- pomyślałam w bezsilności.

-Tego szukasz?- trzymał w ręku moją różdżkę. Byłam stracona.- Żegnaj, Parkinson.

-NIEEEEE!- krzyknęłam i… zerwałam się z łóżka.

Byłam po prostu w swoim dormitorium. Cała spocona, z łomoczącym sercem, ale żywa i bezpieczna. Wyjęłam spod kołdry moją lewą rękę. Była na swoim miejscu, sprawna, cała i zdrowa. Mroczny znak odcinał się na mojej bladej skórze. Pierwszy raz cieszyłam się na ten widok.

Dobrze, że reszta ślizgonek nie mieszkała ze mną w jednym dormitorium. Odkryłam się gwałtownie i skierowałam do łazienki, żeby się umyć.

Rozpamiętując szczegółowo treść tego snu, nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. Był przecież tak nieprawdopodobny. Ta cała dramaturgia, brak logiki z mojej strony w niektórych momentach i nie tylko. Z drugiej strony…

Nie raz śniły mi się po wojnie koszmary. Tortury mugoli, wizja świata opanowanego przez Wężą Mordę, śmierć Blaise’a i Draco… Jednak nigdy nie miałam tak realnego i okropnego snu. Ostatniej nocy zauważyłam, że mój organizm się uodpornił i Eliksir Słodkiego Snu już nie działał. Pomyślałam, że będę musiała znaleźć na to jakieś lekarstwo, bo kto wie co może się potem dziać? Sny magiczne były bardzo niebezpieczne. A jeśli wkrótce będą one miały wpływ na przykład na moje ciało? Nie chciałam któregoś dnia obudzić się bez ręki.

Muszę poprosić o pomoc Pannę-Wiem-To-Wszystko.

Wyszłam z wanny, osuszyłam się i wyjęłam ubrania z szafy. Były święta, więc nie musiałam ubierać mundurka szkolnego. Zdecydowałam się na mój ulubiony czarny sweter i spodnie w kolorze khaki. Spojrzałam na zegarek. Szósta rano, pięknie, po prostu genialnie. Wreszcie mamy wolne i kiedy mogę spać to wstaję o bandyckich godzinach. Pewnie wszyscy w zamku byli pogrążeni w głębokim śnie. Szczególnie po wczorajszej zabawie.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie wczorajszego wieczoru i dotknęłam ręką ust.

Idiotka!- skarciłam się w myślach i podeszłam do lustra by związać włosy w koka. Przywołałam jeszcze zestaw do makijażu, taki sam jak ten, który sprezentowałam Hermionie na urodziny, żeby nie tracić czasu na malowanie.

Właśnie, prezenty.

Spojrzałam w stronę łóżka. Pod nim leżał niezły stos prezentów opakowanych w kolorowy papier. Dostrzegłam paczkę od Draco i okrągłe pudełko od Blaise’a. Stwierdziłam jednak, że zajmę się nimi wieczorem. Teraz chciałam jak najszybciej być u Hermiony, żeby znaleźć coś na moje koszmary. Musiał być jakiś lek!

Spędziłam jeszcze pięć minut przed lustrem i gdy wreszcie wyglądałam jak człowiek, poszłam w stronę wyjścia.

W pokoju wspólnym Slytherinu było cicho. W kominku dogasały płomienie, jednak dostrzegłam jakiś ruch na kanapie. Podeszłam bliżej, a na mojej twarzy wykwitł kpiący uśmiech.

Widocznie musieli być bardzo zmęczeni po zabawie. Założyłam, że pewnie ta noc miała się skończyć inaczej i pewnie mieli wylądować w dormitorium ślizgona na górze, ale najwidoczniej było tak późno, że było im wszystko jedno i zasnęli w pokoju wspólnym. Wiewiórka leżała na Diable, wtulając się w niego ufnie. Jej obszerna srebrna suknia przykrywała ich niczym kołdra. Oboje mieli rozanielony wyraz twarzy, co mnie trochę zdziwiło. Jeśli było tak jak przypuszczałam, a raczej na pewno tak było, bo Blaise nie ryzykowałby nakrycia z gryfonką w królestwie ślizgonów, to znaczy, że nie wziął Eliksiru Słodkiego Snu, a wiedziałam, że też ma problemy z koszmarami.

Postanowiłam jednak o tym nie myśleć w tym momencie i obudzić ich zanim jakiś uczeń zejdzie z góry i wywoła wojnę. Było ich tutaj podczas świąt całkiem sporo, ponieważ większość to dzieci śmierciożerców, którzy albo nie żyją, albo siedzą w Azkabanie, a oni zostali uniewinnieni, ponieważ nie było żadnych dowodów na ich ewentualną działalność. Oczywiście niewielu z nich cokolwiek robiło, byli za młodzi na akcje, a co dopiero na przyjęcie Mrocznego Znaku. W każdym razie większość Domu Węża była w Hogwarcie, nieliczni, którzy nie mieli nic na sumieniu lub byli za młodzi na Bal Bożonarodzeniowy, wrócili do swoich rodzin.

Rzuciłam Muffliato, na wypadek gdyby zaskoczona para zachowywała się zbyt głośno i odchrząknęłam.

-Wiem, moje kochane gołąbeczki, że na kanapie w pokoju wspólnym Slytherinu- podkreśliłam ich lokalizację- jest bardzo wygodnie- Ginny zaczęła kręcić się i coś mruczeć, a chłopak ziewnął przeciągle i zaczął powoli otwierać oczy- ale jeśli nie chcecie kolejnej wojny, to radzę przenieść się do dormitorium Zabiniego i dokończyć to co zaczęliście wczoraj- założyłam ręce na piersi, a na mojej twarzy zakwitł czysto ślizgoński uśmieszek.

Choć zaczęli się przebudzać, nie wstali od razu. Szczególnie wtedy gdy rudowłosa przytuliła się do Blaise’a jeszcze mocniej, dzięki czemu on się odprężył i pocałował ją w czoło. Już prawie zapadali ponownie w sen, ale nie mogłam na to pozwolić.

-Wstawać!- wrzasnęłam im do ucha, a oni aż spadli z kanapy z wrzaskiem. Chciało mi się śmiać, jednak powstrzymałam się.- Jeśli zamierzacie się obściskiwać to radzę zmienić lokalizację! Chyba nie chcesz, Wiewiórko, aby wszyscy ślizgoni, zobaczyli jak…- uśmiechnęłam się sugestywnie i uniosłam jedną brew prowokująco.

Oboje już zdążyli wstać, a Weasleyówna, słysząc moje słowa, zarumieniła się po cebulki włosów.

-Nie kończ, Mopsie- mruknęła cicho, a Blaise się roześmiał.- Czyli nie byłaś tylko snem- ziewnęła wspominając moją wcześniejszą tyradę.

-Tak, Weasley i na waszym miejscu zniknęłabym stąd jak najszybciej, zanim zejdzie jeszcze ktoś i też się porzyga na wasz widok- odparłam ironicznie.

Ginny chciała jeszcze coś powiedzieć, ale chłopak ją przytulił i pocałował, co powstrzymało ją od kłótni.

-Dzięki, Czarna- zwrócił się potem do mnie i razem poszli do dormitorium ślizgona. Bardzo dobrze wiedział czym to mogło się skończyć.

Później mi się odwdzięczy- pomyślałam, po czym poszłam do drzwi ze złotą klamką. Czas obudzić prefekt naczelną.

***

Hermiona

-Wstawaj!- wrzasnął do mnie jakiś głos, a ja automatycznie sięgnęłam po różdżkę i wycelowałam w intruza.- Spokojnie, Granger- rozpoznałam w tej osobie Pansy, która rozsiadła się na moim łóżku jak królowa.

-Parkinson- odwdzięczyłam się.- Co ty tutaj robisz?- ziewnęłam przeciągle.

Tej nocy spałam spokojnie, ponieważ uzupełniłam zapas Eliksiru Słodkiego Snu. Wczoraj po zakończeniu zabawy, pożegnaniu wszystkich gości i przywróceniu Wielkiej Sali do poprzedniego stanu, wróciliśmy z Draco do naszych dormitoriów. Byliśmy strasznie wykończeni. Na szczęście nie mieliśmy patrolu, do rana mieli pilnować nas aurorzy Kingsleya. Kiedy wreszcie przeszliśmy przez ramę portretu Shizuke, pożegnaliśmy się tylko i poszliśmy prosto do swoich łóżek. Przed zaśnięciem udało mi się zmyć makijaż, rozpuścić włosy, przebrać się i wziąć eliksir. Nie wiedziałam, że potrafię zachować taką przytomność umysłu prawie śpiąc na stojąco.

-Chciałam zadbać o twoje prezenty gwiazdkowe, kochana- westchnęła sztucznie.- A tak serio to mam sprawę, ale najpierw ze spokojem się wykąp i przebierz- mruknęła, po czym wyjęła różdżkę i przywołała ode mnie z biurka egzemplarz „Niezwykłych eliksirów” Harolda Peeversbee’ego, który ostatnio pożyczyłam z Działu Ksiąg Zakazanych.

Pokręciłam tylko głową i poszłam do łazienki, gdzie przygotowałam sobie kąpiel.

Byłam ciekawa co sprowadza czarnowłosą tak wcześnie. Zwykle nie robiła takich scen, szczególnie, że wolała radzić sobie sama. Przecież sprytny ślizgon zawsze znajdzie rozwiązanie problemu. Nie mogłam uwierzyć, gdy pomyślałam sobie jak wiele się zmieniło. Teraz miałam dobry kontakt z osobami, które kiedyś były moimi śmiertelnymi wrogami, co więcej, zaczęłam dostrzegać wiele podobieństw pomiędzy mną i nimi. Szczególnie w sposobie myślenia. Czasem naprawdę dziwiłam się, że nie wylądowałam w Slytherinie. Oczywiście w Gryffindorze było mi dobrze, pomijając fakt, że nigdy bym nie została przydzielona do Domu Węża ze względu na moje pochodzenie. Podczas ceremonii przydziału, Tiara wahała się jedynie między Gryffindorem i Ravenclawem, ale jakby tak się zastanowić…

Wyszłam z łazienki i przywołałam do siebie ubrania. Pansy była pogrążona w lekturze. Obok łóżka stał stolik, najwidoczniej przetransmutowany, wnioskując z braku krzesła przy moim biurku. Na nim stało świeżo zamówione śniadanie. W pokoju unosił się wspaniały zapach kawy. Obok stolika leżało pełno paczek z prezentami gwiazdkowymi.

Gdy się ubrałam, usiadłam przy stoliku i nalałam sobie kawy do kubka.

-Opowiadaj- powiedziałam do ślizgonki, a ona odłożyła książkę na bok i zaczęła mówić.

-Nie chcę, żeby to przybrało formę jakiejś sesji psychologicznej- sarknęła tylko.

-Po prostu mów- sięgnęłam po cukierniczkę i spojrzałam jej w oczy.- Skoro przyszłaś tutaj tak wcześnie to musi być coś poważnego z czym nie umiesz sobie poradzić. Najlepiej będzie jak opowiesz wszystko ze szczegółami.

Powiedziała mi o swoich koszmarach, które towarzyszyły jej już od dawna. O wiele wcześniej poznała okrucieństwo wojny, ze względu na swoje pochodzenie i poglądy rodziny. Wiedziałam, że w porównaniu do niej moja wiedza była bardzo ograniczona- Pansy przecież była kiedyś śmierciożercą. Co prawda udało jej się wymigać od wielu rzeczy, jednak to wszystko widziała. Opowiedziała mi swój sen, a ja zaczęłam szybko myśleć. Rozumiałam o co chodzi. Ja co prawda jeszcze nie uodporniłam się na Eliksir Słodkiego Snu, ale wiedziałam, że to nastąpi. Czytałam o tym w wielu księgach, nie tylko w bibliotece Hogwartu. Moje koszmary zaczęły się już podczas wojny. Na początku były lekkie, ale później, im więcej wiedziałam tym gorsze się stawały. Gdy wojna się skończyła i wróciłam do domu po odnalezieniu rodziców, zaopatrzyłam się w Eliksir Słodkiego Snu. Już wtedy zaczęłam się zastanawiać co zrobię, gdy eliksir przestanie działać. Właśnie dlatego spędziłam wiele czasu w Esach i Floresach na wyszukiwaniu różnych dzieł o eliksirach, nawet tych zaawansowanych dla Mistrzów Eliksirów. Wtedy chyba najbardziej odczułam brak Snape’a. Pomimo jego okropnego charakteru i braku cierpliwości, wiedziałam, że on mógłby mi pomóc. Nawet jeśli musiałabym się do niego miesiącami dobijać.

Wyrwałam się z rozmyślań.

-Rozumiem- przerwałam dziewczynie.- Czytałam o tym, wiem o co chodzi. Jednak nie udało mi się znaleźć antidotum- Pansy zwiesiła głowę zrezygnowana. W tej rozmowie nie utrzymywała masek, które zwykle jej towarzyszyły, co zrobiło na mnie ogromne wrażenie.- Ale ostatnio natknęłam się na pewną wzmiankę. Oczywiście nie będzie to długotrwałe, ale ze względu na niebezpieczeństwo spowodowane Mrocznym Znakiem, możemy spróbować, dopóki nie znajdziemy skutecznego antidotum- obie wiedziałyśmy, że przez czarną magię zawartą w pamiątce po Voldemorcie, sny mogą być bardzo niebezpieczne dla niej. Czytałam kiedyś o Henrym Kellercie, który był naznaczony czarną magią po wojnie między czarodziejami w siedemnastym wieku. Nawiedzały go koszmary. Pewnego dnia po przebudzeniu się, zobaczył wokół siebie mnóstwo krwi. Była to jego krew- miał pełno ran na rękach w tych samych miejscach, gdzie czarodziej ze snu go okaleczył.

-Co masz na myśli?- szepnęła z nadzieją.

-Myślę, że możemy stworzyć lepszy eliksir.

-Naprawdę?- uniosła kpiąco jedną brew. Maski powróciły.- Co jak co, Granger, wiem, że jesteś genialna, ale myślisz, że to się uda? Nie zagłębiałam się jeszcze w ten temat, ale skoro nie ma innych mocniejszych eliksirów, a wiem, że Eliksir Słodkiego Snu góruje pod tym względem od wieków… Sądzisz, że akurat tobie się uda?

-Już od dawna myślę o rozwiązaniu tego problemu, w końcu też się uodpornię, wiesz?- gdy zadałam to pytanie Księżniczka Slytherinu lekko się zgarbiła, ale po chwili znów przyjęła swoją arystokratyczną postawę.- Po prostu wcześniej zajmowałam się innymi rzeczami, bo to nie było konieczne- zamilkłam na chwilę.

Teoretycznie sporządziłam recepturę tego eliksiru. Wystarczyło trochę pozmieniać proporcje Eliksiru Słodkiego Snu i wymienić śluz gumochłona na wodę ze Źródła Księżycowego. Do tego trzeba było dodać ostatni składnik, który w reakcji z tą wodą mógł spowodować wielki wybuch- krew wróżek świetlistych* zebrana podczas pełni księżyca. Oczywiście zebrałam wszystkie składniki i wiele razy obliczyłam na pergaminie wynik mojego eksperymentu, biorąc pod uwagę każdą możliwą ewentualność. W teorii wszystko mogło się udać. Jednak krew, aby nie wysadziła połowy zamku, musiała być lana pod odpowiednim kątem. Jedno drgnięcie nadgarstka i katastrofa gotowa.

-Mogę spróbować zrobić ten eliksir. Dzisiaj wieczorem byłby gotowy i przyniosłabym ci go jeszcze przed ciszą nocną- powiedziałam cicho, ale moje myśli biegły innym torem. Jeszcze raz liczyłam tak dobrze znane równanie, oceniałam swoje siły i ilość składników potrzebnych do eliksiru.

-Dziękuję- szepnęła Pansy i wstała z łóżka. Położyła rękę na moim ramieniu, co było jej podziękowaniem.

-Nie ma za co- powiedziałam i uśmiechnęłam się blado.- Tylko pamiętaj, że o ile to zadziała, to prawdopodobnie będzie to przejściowe i trzeba będzie szukać innego leku.

-Zdaję sobie z tego sprawę- skinęła głową z poważną miną.- Czy będę mogła ci jakoś pomóc?

-Nie- odparłam.- Muszę zrobić to sama. Poza tym, muszę jeszcze coś sprawdzić.

Nie wiedziałam czy przeżyję, dlatego też nie chciałam w to nikogo mieszać. Oczywiście na wszelki wypadek miałam zamiar pójść do Pokoju Życzeń więc nic nikomu na zewnątrz by się nie stało. Prawdopodobnie mogło mi się nie udać, ale wiedziałam, że raczej ucieknę przed wybuchem. Musiałam pomóc Czarnej, a wiedziałam, że poczucie pomocy innym nie raz zdziałało u mnie cuda. Obliczyłam, że jeśli za każdym razem miałabym szczęście to mogłam spróbować trzy razy- przynajmniej miałam nadmiar składników. Zawsze gdy je zbierałam, brałam na zapas by później nie było problemu.

-Dobrze, muszę już iść- ślizgonka poszła w stronę drzwi.- Jak coś to możesz wysłać sowę, albo tego swojego wymyślnego patronusa- mrugnęła do mnie i wyszła z dormitorium.

Gdy tylko zamknęła drzwi, wzięłam pierwszą paczkę ze stosu.

Otwieranie prezentów świątecznych z samego rana, było moją małą tradycją. Gdy byłam mała, zawsze byli przy mnie rodzice, jednak gdy byłam w Hogwarcie i zostawałam w zamku, lubiłam sama odpakowywać podarunki. Nie wiedziałam dlaczego. Może po prostu chciałam zarezerwować takie chwile tylko dla najbliższej rodziny, a że nie było ich obok, nikt inny nie mógł ze mną celebrować tej chwili? Poza tym, biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, wolałam wszystkie prezenty otworzyć już teraz i odprężyć się przed ważeniem tego eliksiru.

Był to prezent od rodziców. Przysłali mi zbiór sonetów Szekspira, na który polowałam przez całe wakacje, ale kiedy wreszcie znalazłam odpowiednie wydanie, nie mogłam zdecydować się na zakup. Nie miałam obok siebie takiej Ginny, która by mi powiedziała „Kup to!”, a później już tej książki nie było. Oprócz tego, w paczce znajdowało się jakieś małe pudełeczko i dołączona notka.

Wesołych świąt, Hermiono!

Mam nadzieję, że prezent Ci się spodoba. Pewnie zastanawiasz się co to za pudełeczko, które leży przed Tobą. Znajdziesz w nim pierścionek, który prawdopodobnie widziałaś przez wiele lat na palcu mamy. Należał on kiedyś do Twojej babci, wcześniej prababci itd. Itd. Może nie należy on do świata magii, ale jednak należysz do naszej rodziny i teraz to Ty powinnaś go nosić. Wiemy, że będzie Ci pasować.

Kochamy Cię,

Rodzice

W moich oczach zebrały się łzy. To chyba był jak dotąd najpiękniejszy prezent od moich rodziców. Otworzyłam szybko pudełko i westchnęłam. Bardzo dobrze pamiętałam ten pierścionek. Był złoty z maleńkimi rubinami. Zawsze mi się podobał. Myślałam, że to był pierścionek zaręczynowy mamy.

Szybko chwyciłam pergamin i odpisałam rodzicom, dziękując za prezent. Poprosiłam ich o historię tego pierścionka i zapytałam dlaczego wcześniej mi tego nie mówili. Do tego dodałam parę ciepłych słów i życzyłam im wesołych świąt. Gdy upewniłam się, że atrament się nie rozmaże, schowałam list do kieszeni z zamiarem pójścia do sowiarnii.

Później wypatrzyłam paczki, które rozpoznawałam i otwierałam je po kolei. Brązowy prezent był od Weasleyów z nowym swetrem i dużą ilością łakoci. Szare okrągłe pudełko było od Charlie’ego, Billa i Fleur. Przysłali mi piękną szkatułkę, która mogła zostać otwarta tylko przeze mnie, a przynajmniej tak napisali w liście.

Było wiele prezentów w kształcie książek, co nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Zwykle takie rzeczy dostawałam. Byłam z tego zadowolona, choć smutne było to, że wiedziałam co mniej więcej dostanę. W tym roku dostałam „Metody śledcze aurorów” od Harry’ego, „Mistrzów eliksirów” od Diabła i tom pod tytułem „Magia eksperymentalna- nowe zaklęcia, eliksiry i inne” od Luny i Neville’a.

Ron mnie zaskoczył- przysłał śliczny naszyjnik z kamieniem księżycowym augmenta lunae*. Była to odmiana kamienia księżycowego, który w zależności od fazy księżyca zmieniał kolor. Pewnie Parvati mu podpowiedziała. Zanotowałam w pamięci, żeby później jej za to podziękować. Wiedziałam, że to także prezent od niej, choć się nie podpisała.

Ginny zawsze wymyślała nowe prezenty, choć też były w miarę przewidywalne. Na ślepo mogłam strzelać, że będzie to coś dotyczącego urody, ubrań, pielęgnacji albo chłopaków. W tym roku też nic się nie zmieniło. Dostałam jak zwykle uzupełnienie zapasu mojego cynamonowego żelu, śliczne kolczyki pasujące do sukienki, która według kartki „nie jest na specjalne okazje, ale taka też Ci się przyda”. Granatowa z niewielkim dekoltem (co mnie bardzo ucieszyło) i rozkloszowana. Idealna dla mnie.

Nigdy nie lubiłam przylegających sukienek. Może teraz rzeczywiście byłam inferiusem, jak to mówiła Czarna, ale zwykle nie byłam jakoś super chuda jak Weasleyówna. Oczywiście ona nie przyjmowała tego nigdy do wiadomości, choć dowody mówiły same za siebie. Kiedyś kupiła mi przylegającą złotą suknię, która miała pełno rozcięć, tam gdzie nie powinna. Po tym jak prawie spaliłam się ze wstydu i próbowałam jej grzecznie wyjaśnić, że takich rzeczy nie preferuję nauczyła się trafiać w mój gust.

Ostatni prezent był zapakowany w czarny papier ze srebrną wstążką. Od razu domyśliłam się, że jest on od Draco.

W środku zobaczyłam mały fałszoskop z karteczką „Na wszelki wypadek”. Obok było czarne pudełko wielkości książki, a pod spodem zobaczyłam jakiś zielony materiał.

Wyjęłam fałszoskop i położyłam go na łóżku, po czym sięgnęłam po pudełko, które bardzo mnie zaciekawiło. Nie było nadzwyczajne- zwykłe czarne pudełko. Na niej leżał złożony bilecik.

Mam nadzieję, że Ci się spodoba.

D. M.

Otworzyłam je i westchnęłam cicho. Tyle razy o tym czytałam. Pełno opisów, wspaniałych relacji, ale było to tak mało dostępne jak myślodsiewnia.

Potionibus aliquibus colliserint… genialny wynalazek Elladory Whitacker z szesnastego wieku**.

Był to podręczny zestaw aurorski, który mógł być także nazwany podręcznym zestawem Mistrza Eliksirów. Było tam wszystko, dzięki zaklęciu zmniejszająco-zwiększającemu . Wszystkie akcesoria do tworzenia eliksirów z uzupełnionymi zapasami i wszystkimi rodzajami kociołków. Oczywiście aurorzy zwykle byli nastawieni na eliksiry lecznicze i te przeciw czarnej magii. Korzystali z tego także magomedycy, którzy działali w terenie.

Potionibus od wieków był sprawą indywidualną. Każdy mógł kształtować swoje laboratorium jak chciał. Można było zostawić to w formie pudełka i przywoływać rzeczy najbardziej potrzebne. Jednak ja zawsze marzyłam by stworzyć własne laboratorium- pomieszczenie.

Musiałam mu podziękować. To był najlepszy prezent jaki dostałam. Wiedziałam, że prawdopodobnie będę go używać do końca życia i że na pewno mi się przyda, bez względu na to jaki zawód wybiorę.

Byłam tak szczęśliwa, że prawie zapomniałam o zielonym materiale na dnie.

Dostałam kolejną sukienkę bo, jak głosił bilecik „Dobrze wyglądasz w barwach Slytherinu”. Kreacja, bo tak mogłam ją nazwać, była bardzo elegancka, zrobiona z kosztownego materiału. Zapisałam sobie w pamięci, że będę musiała go upomnieć, by nie wydawał tylu pieniędzy na mnie. Wiedziałam, że założę tę suknię na jakąś specjalną okazję. Była bardzo podobna do tej, którą przymierzałam przed Nocą Duchów, gdy Draco razem z Pansy i Blaisem wszedł do Madame Malkin***. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i przez chwilę zatrzymałam się przy nim. Po chwili jednak wyrwałam się z rozmyślań, nie chciałam tracić czasu.

Wstałam i odwiesiłam ją do szafy. Potem odwróciłam się w stronę rozpakowanych prezentów i machnęłam różdżką, aby wszystko poleciało na swoje miejsce.

Choć bardzo chciałam zająć się moim prywatnym laboratorium, wiedziałam, że mam wiele spraw na głowie.

Wzięłam potrzebne składniki, wyszłam z dormitorium i skierowałam się do Pokoju Życzeń.

-------------------------------------------------------------
*augmenta lunae- z łaciny "fazy księżyca". Jest to po prostu odmiana kamieni księżycowych (wymyślone przeze mnie).
**Potionibus aliquibus colliserint- z łaciny "mikstury". Szczerze nie wiem jak to wyszło, najpierw chyba chciałam wyszukać zestaw eliksirów, ale wychodziło coś tandetnego i to co wykorzystałam tu. Nie wiem czy dobrze to wyjaśniłam. Jeśli oglądaliście "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" to Potionibus jest takim odpowiednikiem walizki Newta, tyle że tutaj w środku jest laboratorium. Mam plan jak to wykorzystać, jeśli zdecyduję się... dobra, to już zachowam dla siebie. Jak macie pytania, piszcie w komentarzach.
***Sytuacja z rozdziału 17 (przyp. aut.)
 Chyba wszystkie odnośniki wyjaśniłam.
Jeśli chodzi o narrację Pansy- jej koszmar bardzo mi się spodobał. Często jest nielogiczny, ale sny przecież takie są- robimy rzeczy, które często nie mają sensu. Z pewnością rzucenie Voldemortem o ścianę i oczekiwanie na to co zrobi był jedną z tych rzeczy xD. Jeśli chodzi o McNaira- to był sen! Chciałam napisać o jakiejś innej postaci, która już nie żyje ale z tego typu sytuacjami kojarzy mi się tylko McNair przez Lwicę ;) Znaczy nie tylko on, ale on między innymi.
Otwieranie prezentów przez Mionę- tak, troszkę to dziwne, ale musiałam to zawrzeć. Przy okazji znowu stwierdziłam, że nienawidzę tego typu rzeczy- wymyślanie prezentów to masakra. Choć wydaje mi się, że prezent od Draco mi się udał ;)
Na razie jest mało Dramione, wiem... ale to dlatego, że napięcie rośnie.... nieważne przed czym... a poza tym jakoś ostatnio nie mam do tego weny. Sam Draco także jest pomijany specjalnie!
Jeśli komuś przemknęło przy okazji akapitu, że pożegnali się i poszli spać, czy będzie scena 18+ w moim opowiadaniu. Odpowiadam od razu- NIE! :Po pierwsze nie umiałabym czegoś takiego napisać xD Nawet hipotetycznie, co ostatnio stwierdziłam w rozmowie ze Stokrotką (aka Ginny Weasley ;) ). A jeśli już coś takiego bym napisała to byłby to totalny kicz i tandeta, rzyg, rzyg i rzyg. Dlatego jeśli na to czekacie, to przykro mi. Jest pełno takich scen w innych opowiadaniach, a nawet są specjalne miniaturki (zresztą jako fanki Dramione o tym wiecie doskonale ;P). Niektórzy może mają do tego talent, ale ja kategorycznie odmawiam.
Kiedy następny rozdział? Jak napiszę i sprawdzę, to będzie ;P Nic nie obiecuję, żeby potem nie było. Fajnie by było napisac coś w mniej niż tydzień. Ale się zobaczy.

Woo ale się rozpisałam. Dobra, już przestaję. Zachęcam, a wręcz nalegam, byście komentowali! Naprawdę to pomaga i daje kopa ;* Poza tym chcę znać opinie czytelników ;)
Serdecznie pozdrawiam,
Miona :*