Przychodzę z nowym rozdziałem. Miałam go wstawić już we wtorek, jednak parę spraw mnie zatrzymało. No i późno zaczęłam ten rozdział. Jeszcze kilka razy go sprawdzałam itd. Jest bardzo długi, chyba jak dotąd najdłuższy.
Co do samej treści- narracja Pansy mi totalnie nie wyszła, za co przepraszam ewentualnych fanów tej perspektywy. Stwierdziłam, że muszę troszkę przetrzymać akcję, ponieważ Hermiona nie może tak szybko rozwiązać zagadki Pierwotnego Pierścienia. Poza tym... ja też muszę parę rzeczy z nią odkryć xD
Myślę, że tak jeszcze rozdział albo dwa dzielą nas od kolejnego "punktu programu" (czyli sytuacji, którą dawno temu wymyśliłam- jak ktoś czytał pod notką kiedy przewiduje koniec to powinien wiedzieć o co chodzi).
Więcej skomentuję na dole, żeby nie spojlerować.
Zapraszam do komentowania!
Dedykacja dla Stokrotki, która zaczęła czytać to opowiadanie i pewnie niedługo tu dotrze <3
***
Pansy
Było mi
bardzo zimno. Szłam szarą alejką, która nie miała końca. Wzdłuż niej po obu
stronach zamiast ścian były kraty. Miałam przed sobą wysoko uniesioną różdżkę.
Nie wiedziałam gdzie jestem, ale wiedziałam, że muszę być czujna. Przez moją
głowę nie przebiegła żadna pozytywna myśl. Oczywiście rzadko kiedy myślałam o
czymś pozytywnie, jednak czułam, że nawet nie mam takiej możliwości. Czy to w
ogóle możliwe? Nie móc o czymś pomyśleć?
Po chwili
zrozumiałam czemu moje myśli były bardziej pesymistyczne niż zazwyczaj. Przed
sobą dostrzegłam dwóch dementorów, którzy przesuwali się wzdłuż tego korytarza.
Byli bardzo blisko krat po lewej stronie i „płynęli” w moją stronę. Choć
wiedziałam, niewiadomo skąd, że mnie nie zaatakują, chwyciłam mocniej różdżkę.
Miałam już lekko zaczerwienione i skostniałe palce. Starałam się pomyśleć o
czymś szczęśliwym, tak jak na lekcji obrony przed czarną magią, ale wszystkie
wspomnienia, które starałam się przywołać, znikały tak szybko jak się pojawiły.
A oni byli coraz bliżej.
W końcu
minęliśmy się. Jedynie dementor bliżej mnie obrócił się za mną, o ile można tak
powiedzieć o tym czymś.
Uświadomiłam
sobie, że szłam korytarzem Azkabanu.
Nienawidziłam
tu przychodzić. Wszędzie tylko jęki, szalone śmiechy i łzy. Do tego to zimno
spowodowane przez te, jakże urocze, kreatury. Nie rozumiałam jak można popełnić
jakąkolwiek zbrodnię, wiedząc, że najprawdopodobniej trafi się w to miejsce.
Mugolskie więzienie, z tego co słyszałam, nie wydawało się takie złe. Tamtych
złoczyńców można jeszcze zrozumieć. No bo proszę- zamknięte pomieszczenie i
niby groźni współwięźniowie? Okropne żarcie i tęsknota za życiem, które i tak
jest beznadziejne? To nic w porównaniu z Azkabanem. Czasami zastanawiałam się
dlaczego akurat dementorzy pilnują czarodziejów. Wystarczyło postawić jakieś
smoki przy wejściach, tak jak te u Gringotta i wtedy nikt by nie uciekł, a
odwiedzający nie musieliby się stresować na każdym kroku, że te czarne szmaty
postanowią ich zaatakować.
Wreszcie
doszłam do odpowiedniej celi. Siedzieli skuleni w dwóch najdalszych kątach.
Oboje mieli na sobie „szaty” więzienne. Jeszcze brudniejsi niż poprzednio.
Kobieta coś szeptała do siebie obłąkańczo, a mężczyzna patrzył w jakiś daleki
punkt przerażonym wzrokiem.
-Cześć,
mamo. Cześć, tato- przywitałam się z nimi.
Jak zwykle
nie zwrócili na mnie uwagi, nadal pogrążeni w swoich czarnych myślach. Byli już
na granicy szaleństwa. Ojciec jeszcze się trzymał, zawsze wykazywał się większą
siłą woli i upartością. To on był najwierniejszym sługą Wężej Mordy i ślepo
wierzył w jego ideologię. Matka nie była tak silna, choć wykazywała się
większym okrucieństwem od swojego męża. Przy torturach mugoli zawsze się śmiała
i chciała jak najdłużej zadawać im ból, za co często dostawała od czarnoksiężnika
za zbytnie wyrywanie się z szeregu.
Pewnie teraz wyrzuty sumienia zżerają
ją od środka,
pomyślałam gorzko, ale także z lekką satysfakcją. To głównie przez nich miałam
koszmary, które budziły mnie prawie każdej nocy. No i mimo że to moi rodzice,
zasłużyli sobie na Azkaban.
Jak zwykle
opowiedziałam im co się ostatnio działo w szkole i w świecie czarodziejów.
Łudziłam się, że w jakiś sposób mnie słuchają. Zawsze po podaniu ogólników
mówiłam im ile czasu już są w więzieniu. Na chwilę przerywali swoje czynności,
w tym wypadku szeptanie i patrzenie bez mrugania w jeden punkt, ale nigdy nie
spojrzeli na mnie.
-Mam
chłopaka- kontynuowałam swoją wypowiedź.- Bardzo dobrze się dogadujemy. Harry…
W tym
momencie stało się coś czego się nigdy nie spodziewałam. Oboje jak na komendę odwrócili głowy w moją stronę. W ich
oczach dostrzegłam nawet jakąś ludzką iskierkę.
-Harry
Potter?- zapytała ochrypłym głosem matka. Przez ton jakim zadała to pytanie
przebiegł po mnie dreszcz.
Oni nie
powinni na mnie spojrzeć. Nie wiedziałam, że w ogóle rozumieją cokolwiek z
moich wypowiedzi. Chwyciłam mocniej różdżkę. Coś było bardzo nie tak.
-Tak, Harry
Potter- powiedziałam powoli.
W mgnieniu
oka i kobieta i mężczyzna podpełzli jak najbliżej kraty, ciągle przyglądając mi
się z lekkim szaleństwem w oczach, które było widoczne jeszcze przed
zamknięciem ich w Azkabanie.
-Zbliżyłaś
się po to, żeby go zwieźć i oddać w ręce Czarnego Pana?- ojciec przechylił
głowę w bok.
-Nie-
powiedziałam powoli i zrobiłam krok w tył. Ta sytuacja była chora.- Czarnego
Pana już nie ma- jak zwykle gdy to powtarzałam warknęli zezłoszczeni.- Ja i
Harry… my się kochamy- dodałam po chwili.
-Jak to?!-
wrzasnęła matka i próbowała złapać mnie ręką, ale byłam za daleko krat.
-To hańba
dla całej rodziny!- warknął tata i schylił się jak dzikie zwierzę. Wyglądał tak
jakby zaraz chciał skoczyć i zaatakować. Miał lekko zgięte kolana i patrzył na
mnie z nienawiścią, którą kierował tylko do szlam, mugoli i zdrajców krwi.-
Czarny Pan cię za to ukaże- szepnął złowrogo.
Mimowolnie
zadrżałam. Nie mogłam uwierzyć w to co się stało z moimi rodzicami. Może byli
szaleni, brutalni i nienormalni. Jednak to co się z nimi stało w Azkabanie
przerastało moje największe wyobrażenia. Nigdy wcześniej się tak nie
zachowywali.
Nagle się
wyprostowali w stylu rodzin arystokrackich. Przybrali swoje chłodne maski,
jednak można było w nich dostrzec wyraz poddaństwa i dumy. Patrzyli w jakiś
punkt za mną, po czym ukłonili się nisko. Nie wiedziałam czy był to kolejny
objaw ich szaleństwa. Zacisnęłam palce na różdżce, tak, że pobielały mi knykcie
i powoli odwróciłam się na pięcie.
Spojrzałam
prosto w krwistoczerwone tęczówki Wężej Mordy.
-Więc to
tak- syknął, a ja automatycznie wzniosłam barierę umysłową, na wypadek gdyby
chciał włamać się do mojej głowy. Choć nie mogłam uwierzyć w to co zobaczyłam,
zachowałam instynkt samozachowawczy i pokłoniłam się głęboko, tak jak przed
chwilą więźniowie z celi.
-Mój Panie-
powiedziałam cicho, a głos mi nieco zadrżał. W głębi duszy rozpaczałam i chciałam
krzyczeć z bezsilności.
Przecież
Harry go zgładził! Miałam nigdy więcej nie oglądać tej szpetnej gadziej twarzy.
To miał być koniec zagrywek o śmierć i życie. Wolność!
Ale czułam
jego obecność. Odrażający odór czarnej magii, która wydobywała się tylko od
niego. Chłód, który rozsiewał wokół siebie, spotęgowany przez krążące po
Azkabanie dementory. Jakim cudem powrócił? Słyszałam o horkruksach. Może źle
założyli? Może Voldemort miał w zanadrzu jeszcze jednego horkruksa, tak dla
bezpieczeństwa?
-Jedna z
najwierniejszych sług- mówił powoli rozsiewając wokół siebie strach- zakochana
w moim odwiecznym wrogu. Jawnie wypierająca się mnie i niewierząca w potęgę
Lorda Voldemorta- jego usta rozciągnęły się w okrutnym uśmiechu. W jego obrzydliwych
oczach nie było żadnej iskierki litości. Tylko ta nienawiść i gniew.
Czyli tak będzie wyglądał mój koniec?- przemknęło mi w zakamarkach mojego
umysłu.
-Nie
zasługujesz na to by żyć- syknął i uderzył mnie brutalnie w policzek. Nie
spodziewałam się tego. A raczej, nie do końca tego.- Zdrajczyni!
Uniósł
różdżkę i nim zdążyłam zareagować machnął nią gwałtownie. Poczułam ostry ból w
lewej ręce. Spojrzałam w dół i krzyknęłam ze zgrozy.
Na ziemi leżała
moja lewa ręka, a krew z mojego łokcia spływała na ziemię. Na tle odciętej kończyny
mocno wybijał się Mroczny Znak, który, mimo że trochę zblaknął podczas długiej
nieobecności Voldemorta, ostro kontrastował z bladą skórą. Czarny wąż wił się,
a kiedy spojrzał na mnie, obnażył kły.
Spojrzałam
na moich rodziców. Patrzyli na mnie z obrzydzeniem i satysfakcją z zdanego mi
bólu. Ale troska, no nie powiem!
Nie
zamierzałam jednak poddać się bez walki. Rzuciłam niewerbalnie zaklęcie
tamujące, żebym nie traciła tyle krwi. Łzy spływały mi po policzkach, jednak
wiedziałam, że brak ręki to jak na razie mój najmniejszy problem.
Odwróciłam
się do Voldemorta i nie zastanawiając się, rzuciłam nim o przeciwległą ścianę,
a właściwie kratę, za którą siedział jakiś obłąkany mężczyzna. Nie zwrócił
nawet uwagi na to, że coś ciężkiego walnęło w jego celę.
-Zapłacisz
za to!- wrzasnął czarnoksiężnik i w tym momencie rzucił na mnie klątwę
torturującą. Crucio było jednym z niewielu zaklęć, przed którymi nie umiałam
się obronić.
Padłam na
posadzkę i w ciszy poddałam się zaklęciu. To była jedyna droga by nie krzyczeć,
tak jak wielu śmierciożerców u stóp tego obłąkańca. W konwulsjach wypuściłam
różdżkę z ręki. Próbowałam ją odnaleźć wzrokiem, jednak nie mogłam jej
zlokalizować. Magia bezróżdżkowa też na niewiele by się zdała. W tym czasie
Czarny Pan przywołał dementorów, którzy byli na początku korytarza, którym
szłam. Moje źrenice rozszerzyły się w przerażeniu.
-Teraz to
oni dokończą dzieła- Voldemort ukucnął przy moim drgającym ciele i uśmiechnął
się okrutnie.- Bardzo mnie kusiło, żeby uwolnić McNaira, żeby się z tobą
zabawił przed wyssaniem z ciebie duszy, jednak dementorzy byli bliżej- zaśmiał
się szaleńczo. Już wolałabym żeby poleciał po tego sadystę. Miałabym
przynajmniej więcej czasu na odnalezienie różdżki i może ucieczkę. Albo
przynajmniej miałabym duszę. Lepsza była śmierć po torturach Czarnego Pana i
gwałcie McNaira, niż pocałunek dementora.
Poczułam
jeszcze większe zimno niż przed chwilą. Mój oprawca ściągnął zaklęcie, jednak nie
doznałam ulgi. Rozglądałam się desperacko w poszukiwaniu różdżki, równocześnie
próbując przywołać pozytywne wspomnienia. Pomyślałam o Harrym, ale zamiast
wspaniałych chwil, naszego pocałunku po balu i miłości do niego, poczułam
smutek, że już nigdy go nie zobaczę. Rozpacz i ból, ale tym razem nie fizyczny.
Wybacz mi, Harry- pomyślałam w bezsilności.
-Tego
szukasz?- trzymał w ręku moją
różdżkę. Byłam stracona.- Żegnaj, Parkinson.
-NIEEEEE!-
krzyknęłam i… zerwałam się z łóżka.
Byłam po
prostu w swoim dormitorium. Cała spocona, z łomoczącym sercem, ale żywa i
bezpieczna. Wyjęłam spod kołdry moją lewą rękę. Była na swoim miejscu, sprawna,
cała i zdrowa. Mroczny znak odcinał się na mojej bladej skórze. Pierwszy raz
cieszyłam się na ten widok.
Dobrze, że
reszta ślizgonek nie mieszkała ze mną w jednym dormitorium. Odkryłam się
gwałtownie i skierowałam do łazienki, żeby się umyć.
Rozpamiętując
szczegółowo treść tego snu, nie mogłam uwierzyć w swoją głupotę. Był przecież
tak nieprawdopodobny. Ta cała dramaturgia, brak logiki z mojej strony w
niektórych momentach i nie tylko. Z drugiej strony…
Nie raz
śniły mi się po wojnie koszmary. Tortury mugoli, wizja świata opanowanego przez
Wężą Mordę, śmierć Blaise’a i Draco… Jednak nigdy nie miałam tak realnego i
okropnego snu. Ostatniej nocy zauważyłam, że mój organizm się uodpornił i
Eliksir Słodkiego Snu już nie działał. Pomyślałam, że będę musiała znaleźć na
to jakieś lekarstwo, bo kto wie co może się potem dziać? Sny magiczne były
bardzo niebezpieczne. A jeśli wkrótce będą one miały wpływ na przykład na moje
ciało? Nie chciałam któregoś dnia obudzić się bez ręki.
Muszę poprosić o pomoc
Pannę-Wiem-To-Wszystko.
Wyszłam z
wanny, osuszyłam się i wyjęłam ubrania z szafy. Były święta, więc nie musiałam
ubierać mundurka szkolnego. Zdecydowałam się na mój ulubiony czarny sweter i
spodnie w kolorze khaki. Spojrzałam na zegarek. Szósta rano, pięknie, po prostu
genialnie. Wreszcie mamy wolne i kiedy mogę spać to wstaję o bandyckich
godzinach. Pewnie wszyscy w zamku byli pogrążeni w głębokim śnie. Szczególnie
po wczorajszej zabawie.
Uśmiechnęłam
się na wspomnienie wczorajszego wieczoru i dotknęłam ręką ust.
Idiotka!- skarciłam się w myślach i podeszłam
do lustra by związać włosy w koka. Przywołałam jeszcze zestaw do makijażu, taki
sam jak ten, który sprezentowałam Hermionie na urodziny, żeby nie tracić czasu
na malowanie.
Właśnie,
prezenty.
Spojrzałam w
stronę łóżka. Pod nim leżał niezły stos prezentów opakowanych w kolorowy
papier. Dostrzegłam paczkę od Draco i okrągłe pudełko od Blaise’a. Stwierdziłam
jednak, że zajmę się nimi wieczorem. Teraz chciałam jak najszybciej być u
Hermiony, żeby znaleźć coś na moje koszmary. Musiał być jakiś lek!
Spędziłam
jeszcze pięć minut przed lustrem i gdy wreszcie wyglądałam jak człowiek,
poszłam w stronę wyjścia.
W pokoju
wspólnym Slytherinu było cicho. W kominku dogasały płomienie, jednak
dostrzegłam jakiś ruch na kanapie. Podeszłam bliżej, a na mojej twarzy wykwitł
kpiący uśmiech.
Widocznie
musieli być bardzo zmęczeni po zabawie. Założyłam, że pewnie ta noc miała się
skończyć inaczej i pewnie mieli wylądować w dormitorium ślizgona na górze, ale
najwidoczniej było tak późno, że było im wszystko jedno i zasnęli w pokoju
wspólnym. Wiewiórka leżała na Diable, wtulając się w niego ufnie. Jej obszerna
srebrna suknia przykrywała ich niczym kołdra. Oboje mieli rozanielony wyraz
twarzy, co mnie trochę zdziwiło. Jeśli było tak jak przypuszczałam, a raczej na
pewno tak było, bo Blaise nie ryzykowałby nakrycia z gryfonką w królestwie
ślizgonów, to znaczy, że nie wziął Eliksiru Słodkiego Snu, a wiedziałam, że też
ma problemy z koszmarami.
Postanowiłam
jednak o tym nie myśleć w tym momencie i obudzić ich zanim jakiś uczeń zejdzie
z góry i wywoła wojnę. Było ich tutaj podczas świąt całkiem sporo, ponieważ
większość to dzieci śmierciożerców, którzy albo nie żyją, albo siedzą w
Azkabanie, a oni zostali uniewinnieni, ponieważ nie było żadnych dowodów na ich
ewentualną działalność. Oczywiście niewielu z nich cokolwiek robiło, byli za
młodzi na akcje, a co dopiero na przyjęcie Mrocznego Znaku. W każdym razie
większość Domu Węża była w Hogwarcie, nieliczni, którzy nie mieli nic na
sumieniu lub byli za młodzi na Bal Bożonarodzeniowy, wrócili do swoich rodzin.
Rzuciłam
Muffliato, na wypadek gdyby zaskoczona para zachowywała się zbyt głośno i
odchrząknęłam.
-Wiem, moje
kochane gołąbeczki, że na kanapie w pokoju
wspólnym Slytherinu- podkreśliłam ich lokalizację- jest bardzo wygodnie-
Ginny zaczęła kręcić się i coś mruczeć, a chłopak ziewnął przeciągle i zaczął
powoli otwierać oczy- ale jeśli nie chcecie kolejnej wojny, to radzę przenieść
się do dormitorium Zabiniego i dokończyć to co zaczęliście wczoraj- założyłam
ręce na piersi, a na mojej twarzy zakwitł czysto ślizgoński uśmieszek.
Choć zaczęli
się przebudzać, nie wstali od razu. Szczególnie wtedy gdy rudowłosa przytuliła
się do Blaise’a jeszcze mocniej, dzięki czemu on się odprężył i pocałował ją w
czoło. Już prawie zapadali ponownie w sen, ale nie mogłam na to pozwolić.
-Wstawać!-
wrzasnęłam im do ucha, a oni aż spadli z kanapy z wrzaskiem. Chciało mi się
śmiać, jednak powstrzymałam się.- Jeśli zamierzacie się obściskiwać to radzę
zmienić lokalizację! Chyba nie chcesz, Wiewiórko, aby wszyscy ślizgoni,
zobaczyli jak…- uśmiechnęłam się sugestywnie i uniosłam jedną brew prowokująco.
Oboje już
zdążyli wstać, a Weasleyówna, słysząc moje słowa, zarumieniła się po cebulki
włosów.
-Nie kończ,
Mopsie- mruknęła cicho, a Blaise się roześmiał.- Czyli nie byłaś tylko snem-
ziewnęła wspominając moją wcześniejszą tyradę.
-Tak,
Weasley i na waszym miejscu zniknęłabym stąd jak najszybciej, zanim zejdzie
jeszcze ktoś i też się porzyga na wasz widok- odparłam ironicznie.
Ginny
chciała jeszcze coś powiedzieć, ale chłopak ją przytulił i pocałował, co
powstrzymało ją od kłótni.
-Dzięki, Czarna-
zwrócił się potem do mnie i razem poszli do dormitorium ślizgona. Bardzo dobrze
wiedział czym to mogło się skończyć.
Później mi się odwdzięczy- pomyślałam, po czym poszłam do
drzwi ze złotą klamką. Czas obudzić prefekt naczelną.
***
Hermiona
-Wstawaj!-
wrzasnął do mnie jakiś głos, a ja automatycznie sięgnęłam po różdżkę i
wycelowałam w intruza.- Spokojnie, Granger- rozpoznałam w tej osobie Pansy,
która rozsiadła się na moim łóżku jak królowa.
-Parkinson-
odwdzięczyłam się.- Co ty tutaj robisz?- ziewnęłam przeciągle.
Tej nocy
spałam spokojnie, ponieważ uzupełniłam zapas Eliksiru Słodkiego Snu. Wczoraj po
zakończeniu zabawy, pożegnaniu wszystkich gości i przywróceniu Wielkiej Sali do
poprzedniego stanu, wróciliśmy z Draco do naszych dormitoriów. Byliśmy
strasznie wykończeni. Na szczęście nie mieliśmy patrolu, do rana mieli pilnować
nas aurorzy Kingsleya. Kiedy wreszcie przeszliśmy przez ramę portretu Shizuke,
pożegnaliśmy się tylko i poszliśmy prosto do swoich łóżek. Przed zaśnięciem
udało mi się zmyć makijaż, rozpuścić włosy, przebrać się i wziąć eliksir. Nie
wiedziałam, że potrafię zachować taką przytomność umysłu prawie śpiąc na
stojąco.
-Chciałam
zadbać o twoje prezenty gwiazdkowe, kochana- westchnęła sztucznie.- A tak serio
to mam sprawę, ale najpierw ze spokojem się wykąp i przebierz- mruknęła, po
czym wyjęła różdżkę i przywołała ode mnie z biurka egzemplarz „Niezwykłych eliksirów” Harolda
Peeversbee’ego, który ostatnio pożyczyłam z Działu Ksiąg Zakazanych.
Pokręciłam
tylko głową i poszłam do łazienki, gdzie przygotowałam sobie kąpiel.
Byłam
ciekawa co sprowadza czarnowłosą tak wcześnie. Zwykle nie robiła takich scen,
szczególnie, że wolała radzić sobie sama. Przecież sprytny ślizgon zawsze
znajdzie rozwiązanie problemu. Nie mogłam uwierzyć, gdy pomyślałam sobie jak
wiele się zmieniło. Teraz miałam dobry kontakt z osobami, które kiedyś były
moimi śmiertelnymi wrogami, co więcej, zaczęłam dostrzegać wiele podobieństw
pomiędzy mną i nimi. Szczególnie w sposobie myślenia. Czasem naprawdę dziwiłam
się, że nie wylądowałam w Slytherinie. Oczywiście w Gryffindorze było mi
dobrze, pomijając fakt, że nigdy bym nie została przydzielona do Domu Węża ze
względu na moje pochodzenie. Podczas ceremonii przydziału, Tiara wahała się
jedynie między Gryffindorem i Ravenclawem, ale jakby tak się zastanowić…
Wyszłam z
łazienki i przywołałam do siebie ubrania. Pansy była pogrążona w lekturze. Obok
łóżka stał stolik, najwidoczniej przetransmutowany, wnioskując z braku krzesła
przy moim biurku. Na nim stało świeżo zamówione śniadanie. W pokoju unosił się
wspaniały zapach kawy. Obok stolika leżało pełno paczek z prezentami
gwiazdkowymi.
Gdy się
ubrałam, usiadłam przy stoliku i nalałam sobie kawy do kubka.
-Opowiadaj-
powiedziałam do ślizgonki, a ona odłożyła książkę na bok i zaczęła mówić.
-Nie chcę,
żeby to przybrało formę jakiejś sesji psychologicznej- sarknęła tylko.
-Po prostu
mów- sięgnęłam po cukierniczkę i spojrzałam jej w oczy.- Skoro przyszłaś tutaj
tak wcześnie to musi być coś poważnego z czym nie umiesz sobie poradzić.
Najlepiej będzie jak opowiesz wszystko ze szczegółami.
Powiedziała
mi o swoich koszmarach, które towarzyszyły jej już od dawna. O wiele wcześniej
poznała okrucieństwo wojny, ze względu na swoje pochodzenie i poglądy rodziny.
Wiedziałam, że w porównaniu do niej moja wiedza była bardzo ograniczona- Pansy
przecież była kiedyś śmierciożercą. Co prawda udało jej się wymigać od wielu
rzeczy, jednak to wszystko widziała. Opowiedziała mi swój sen, a ja zaczęłam
szybko myśleć. Rozumiałam o co chodzi. Ja co prawda jeszcze nie uodporniłam się
na Eliksir Słodkiego Snu, ale wiedziałam, że to nastąpi. Czytałam o tym w wielu
księgach, nie tylko w bibliotece Hogwartu. Moje koszmary zaczęły się już
podczas wojny. Na początku były lekkie, ale później, im więcej wiedziałam tym
gorsze się stawały. Gdy wojna się skończyła i wróciłam do domu po odnalezieniu
rodziców, zaopatrzyłam się w Eliksir Słodkiego Snu. Już wtedy zaczęłam się
zastanawiać co zrobię, gdy eliksir przestanie działać. Właśnie dlatego
spędziłam wiele czasu w Esach i Floresach na wyszukiwaniu różnych dzieł o
eliksirach, nawet tych zaawansowanych dla Mistrzów Eliksirów. Wtedy chyba
najbardziej odczułam brak Snape’a. Pomimo jego okropnego charakteru i braku
cierpliwości, wiedziałam, że on mógłby mi pomóc. Nawet jeśli musiałabym się do
niego miesiącami dobijać.
Wyrwałam się
z rozmyślań.
-Rozumiem-
przerwałam dziewczynie.- Czytałam o tym, wiem o co chodzi. Jednak nie udało mi
się znaleźć antidotum- Pansy zwiesiła głowę zrezygnowana. W tej rozmowie nie
utrzymywała masek, które zwykle jej towarzyszyły, co zrobiło na mnie ogromne
wrażenie.- Ale ostatnio natknęłam się na pewną wzmiankę. Oczywiście nie będzie
to długotrwałe, ale ze względu na niebezpieczeństwo spowodowane Mrocznym
Znakiem, możemy spróbować, dopóki nie znajdziemy skutecznego antidotum- obie
wiedziałyśmy, że przez czarną magię zawartą w pamiątce po Voldemorcie, sny mogą
być bardzo niebezpieczne dla niej. Czytałam kiedyś o Henrym Kellercie, który
był naznaczony czarną magią po wojnie między czarodziejami w siedemnastym
wieku. Nawiedzały go koszmary. Pewnego dnia po przebudzeniu się, zobaczył wokół
siebie mnóstwo krwi. Była to jego krew- miał pełno ran na rękach w tych samych
miejscach, gdzie czarodziej ze snu go okaleczył.
-Co masz na
myśli?- szepnęła z nadzieją.
-Myślę, że
możemy stworzyć lepszy eliksir.
-Naprawdę?-
uniosła kpiąco jedną brew. Maski powróciły.- Co jak co, Granger, wiem, że
jesteś genialna, ale myślisz, że to się uda? Nie zagłębiałam się jeszcze w ten
temat, ale skoro nie ma innych mocniejszych eliksirów, a wiem, że Eliksir
Słodkiego Snu góruje pod tym względem od wieków… Sądzisz, że akurat tobie się
uda?
-Już od
dawna myślę o rozwiązaniu tego problemu, w końcu też się uodpornię, wiesz?- gdy
zadałam to pytanie Księżniczka Slytherinu lekko się zgarbiła, ale po chwili
znów przyjęła swoją arystokratyczną postawę.- Po prostu wcześniej zajmowałam
się innymi rzeczami, bo to nie było konieczne- zamilkłam na chwilę.
Teoretycznie
sporządziłam recepturę tego eliksiru. Wystarczyło trochę pozmieniać proporcje
Eliksiru Słodkiego Snu i wymienić śluz gumochłona na wodę ze Źródła
Księżycowego. Do tego trzeba było dodać ostatni składnik, który w reakcji z tą
wodą mógł spowodować wielki wybuch- krew wróżek świetlistych* zebrana podczas
pełni księżyca. Oczywiście zebrałam wszystkie składniki i wiele razy obliczyłam
na pergaminie wynik mojego eksperymentu, biorąc pod uwagę każdą możliwą
ewentualność. W teorii wszystko mogło się udać. Jednak krew, aby nie wysadziła
połowy zamku, musiała być lana pod odpowiednim kątem. Jedno drgnięcie
nadgarstka i katastrofa gotowa.
-Mogę
spróbować zrobić ten eliksir. Dzisiaj wieczorem byłby gotowy i przyniosłabym ci
go jeszcze przed ciszą nocną- powiedziałam cicho, ale moje myśli biegły innym
torem. Jeszcze raz liczyłam tak dobrze znane równanie, oceniałam swoje siły i
ilość składników potrzebnych do eliksiru.
-Dziękuję-
szepnęła Pansy i wstała z łóżka. Położyła rękę na moim ramieniu, co było jej
podziękowaniem.
-Nie ma za
co- powiedziałam i uśmiechnęłam się blado.- Tylko pamiętaj, że o ile to
zadziała, to prawdopodobnie będzie to przejściowe i trzeba będzie szukać innego
leku.
-Zdaję sobie
z tego sprawę- skinęła głową z poważną miną.- Czy będę mogła ci jakoś pomóc?
-Nie-
odparłam.- Muszę zrobić to sama. Poza tym, muszę jeszcze coś sprawdzić.
Nie
wiedziałam czy przeżyję, dlatego też nie chciałam w to nikogo mieszać.
Oczywiście na wszelki wypadek miałam zamiar pójść do Pokoju Życzeń więc nic
nikomu na zewnątrz by się nie stało. Prawdopodobnie mogło mi się nie udać, ale
wiedziałam, że raczej ucieknę przed wybuchem. Musiałam pomóc Czarnej, a
wiedziałam, że poczucie pomocy innym nie raz zdziałało u mnie cuda. Obliczyłam,
że jeśli za każdym razem miałabym szczęście to mogłam spróbować trzy razy-
przynajmniej miałam nadmiar składników. Zawsze gdy je zbierałam, brałam na
zapas by później nie było problemu.
-Dobrze,
muszę już iść- ślizgonka poszła w stronę drzwi.- Jak coś to możesz wysłać sowę,
albo tego swojego wymyślnego patronusa- mrugnęła do mnie i wyszła z
dormitorium.
Gdy tylko
zamknęła drzwi, wzięłam pierwszą paczkę ze stosu.
Otwieranie
prezentów świątecznych z samego rana, było moją małą tradycją. Gdy byłam mała,
zawsze byli przy mnie rodzice, jednak gdy byłam w Hogwarcie i zostawałam w
zamku, lubiłam sama odpakowywać podarunki. Nie wiedziałam dlaczego. Może po
prostu chciałam zarezerwować takie chwile tylko dla najbliższej rodziny, a że
nie było ich obok, nikt inny nie mógł ze mną celebrować tej chwili? Poza tym,
biorąc pod uwagę wcześniejsze wydarzenia, wolałam wszystkie prezenty otworzyć już
teraz i odprężyć się przed ważeniem tego eliksiru.
Był to
prezent od rodziców. Przysłali mi zbiór sonetów Szekspira, na który polowałam
przez całe wakacje, ale kiedy wreszcie znalazłam odpowiednie wydanie, nie
mogłam zdecydować się na zakup. Nie miałam obok siebie takiej Ginny, która by
mi powiedziała „Kup to!”, a później już tej książki nie było. Oprócz tego, w
paczce znajdowało się jakieś małe pudełeczko i dołączona notka.
Wesołych świąt, Hermiono!
Mam nadzieję, że prezent Ci się
spodoba. Pewnie zastanawiasz się co to za pudełeczko, które leży przed Tobą.
Znajdziesz w nim pierścionek, który prawdopodobnie widziałaś przez wiele lat na
palcu mamy. Należał on kiedyś do Twojej babci, wcześniej prababci itd. Itd.
Może nie należy on do świata magii, ale jednak należysz do naszej rodziny i
teraz to Ty powinnaś go nosić. Wiemy, że będzie Ci pasować.
Kochamy Cię,
Rodzice
W moich
oczach zebrały się łzy. To chyba był jak dotąd najpiękniejszy prezent od moich
rodziców. Otworzyłam szybko pudełko i westchnęłam. Bardzo dobrze pamiętałam ten
pierścionek. Był złoty z maleńkimi rubinami. Zawsze mi się podobał. Myślałam,
że to był pierścionek zaręczynowy mamy.
Szybko
chwyciłam pergamin i odpisałam rodzicom, dziękując za prezent. Poprosiłam ich o
historię tego pierścionka i zapytałam dlaczego wcześniej mi tego nie mówili. Do
tego dodałam parę ciepłych słów i życzyłam im wesołych świąt. Gdy upewniłam
się, że atrament się nie rozmaże, schowałam list do kieszeni z zamiarem pójścia
do sowiarnii.
Później
wypatrzyłam paczki, które rozpoznawałam i otwierałam je po kolei. Brązowy
prezent był od Weasleyów z nowym swetrem i dużą ilością łakoci. Szare okrągłe
pudełko było od Charlie’ego, Billa i Fleur. Przysłali mi piękną szkatułkę,
która mogła zostać otwarta tylko przeze mnie, a przynajmniej tak napisali w
liście.
Było wiele
prezentów w kształcie książek, co nie było dla mnie żadnym zaskoczeniem. Zwykle
takie rzeczy dostawałam. Byłam z tego zadowolona, choć smutne było to, że wiedziałam
co mniej więcej dostanę. W tym roku dostałam „Metody śledcze aurorów” od Harry’ego, „Mistrzów eliksirów” od Diabła i tom pod tytułem „Magia eksperymentalna- nowe zaklęcia,
eliksiry i inne” od Luny i Neville’a.
Ron mnie
zaskoczył- przysłał śliczny naszyjnik z kamieniem księżycowym augmenta lunae*. Była to odmiana
kamienia księżycowego, który w zależności od fazy księżyca zmieniał kolor.
Pewnie Parvati mu podpowiedziała. Zanotowałam w pamięci, żeby później jej za to
podziękować. Wiedziałam, że to także prezent od niej, choć się nie podpisała.
Ginny zawsze
wymyślała nowe prezenty, choć też były w miarę przewidywalne. Na ślepo mogłam
strzelać, że będzie to coś dotyczącego urody, ubrań, pielęgnacji albo
chłopaków. W tym roku też nic się nie zmieniło. Dostałam jak zwykle
uzupełnienie zapasu mojego cynamonowego żelu, śliczne kolczyki pasujące do
sukienki, która według kartki „nie jest
na specjalne okazje, ale taka też Ci się przyda”. Granatowa z niewielkim
dekoltem (co mnie bardzo ucieszyło) i rozkloszowana. Idealna dla mnie.
Nigdy nie
lubiłam przylegających sukienek. Może teraz rzeczywiście byłam inferiusem, jak
to mówiła Czarna, ale zwykle nie byłam jakoś super chuda jak Weasleyówna.
Oczywiście ona nie przyjmowała tego nigdy do wiadomości, choć dowody mówiły same
za siebie. Kiedyś kupiła mi przylegającą złotą suknię, która miała pełno
rozcięć, tam gdzie nie powinna. Po tym jak prawie spaliłam się ze wstydu i
próbowałam jej grzecznie wyjaśnić, że takich rzeczy nie preferuję nauczyła się
trafiać w mój gust.
Ostatni
prezent był zapakowany w czarny papier ze srebrną wstążką. Od razu domyśliłam
się, że jest on od Draco.
W środku
zobaczyłam mały fałszoskop z karteczką „Na
wszelki wypadek”. Obok było czarne pudełko wielkości książki, a pod spodem
zobaczyłam jakiś zielony materiał.
Wyjęłam
fałszoskop i położyłam go na łóżku, po czym sięgnęłam po pudełko, które bardzo
mnie zaciekawiło. Nie było nadzwyczajne- zwykłe czarne pudełko. Na niej leżał
złożony bilecik.
Mam nadzieję, że Ci się spodoba.
D. M.
Otworzyłam
je i westchnęłam cicho. Tyle razy o tym czytałam. Pełno opisów, wspaniałych
relacji, ale było to tak mało dostępne jak myślodsiewnia.
Potionibus
aliquibus colliserint… genialny wynalazek Elladory Whitacker z szesnastego wieku**.
Był to
podręczny zestaw aurorski, który mógł być także nazwany podręcznym zestawem
Mistrza Eliksirów. Było tam wszystko, dzięki zaklęciu
zmniejszająco-zwiększającemu . Wszystkie akcesoria do tworzenia eliksirów z
uzupełnionymi zapasami i wszystkimi rodzajami kociołków. Oczywiście aurorzy
zwykle byli nastawieni na eliksiry lecznicze i te przeciw czarnej magii.
Korzystali z tego także magomedycy, którzy działali w terenie.
Potionibus
od wieków był sprawą indywidualną. Każdy mógł kształtować swoje laboratorium jak
chciał. Można było zostawić to w formie pudełka i przywoływać rzeczy
najbardziej potrzebne. Jednak ja zawsze marzyłam by stworzyć własne
laboratorium- pomieszczenie.
Musiałam mu
podziękować. To był najlepszy prezent jaki dostałam. Wiedziałam, że prawdopodobnie
będę go używać do końca życia i że na pewno mi się przyda, bez względu na to
jaki zawód wybiorę.
Byłam tak
szczęśliwa, że prawie zapomniałam o zielonym materiale na dnie.
Dostałam
kolejną sukienkę bo, jak głosił bilecik „Dobrze
wyglądasz w barwach Slytherinu”. Kreacja, bo tak mogłam ją nazwać, była
bardzo elegancka, zrobiona z kosztownego materiału. Zapisałam sobie w pamięci,
że będę musiała go upomnieć, by nie wydawał tylu pieniędzy na mnie. Wiedziałam,
że założę tę suknię na jakąś specjalną okazję. Była bardzo podobna do tej,
którą przymierzałam przed Nocą Duchów, gdy Draco razem z Pansy i Blaisem wszedł
do Madame Malkin***. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i przez chwilę
zatrzymałam się przy nim. Po chwili jednak wyrwałam się z rozmyślań, nie
chciałam tracić czasu.
Wstałam i
odwiesiłam ją do szafy. Potem odwróciłam się w stronę rozpakowanych prezentów i
machnęłam różdżką, aby wszystko poleciało na swoje miejsce.
Choć bardzo
chciałam zająć się moim prywatnym laboratorium, wiedziałam, że mam wiele spraw
na głowie.
Wzięłam
potrzebne składniki, wyszłam z dormitorium i skierowałam się do Pokoju Życzeń.
-------------------------------------------------------------
*augmenta lunae- z łaciny "fazy księżyca". Jest to po prostu odmiana kamieni księżycowych (wymyślone przeze mnie).
**Potionibus
aliquibus colliserint- z łaciny "mikstury". Szczerze nie wiem jak to wyszło, najpierw chyba chciałam wyszukać zestaw eliksirów, ale wychodziło coś tandetnego i to co wykorzystałam tu. Nie wiem czy dobrze to wyjaśniłam. Jeśli oglądaliście "Fantastyczne zwierzęta i jak je znaleźć" to Potionibus jest takim odpowiednikiem walizki Newta, tyle że tutaj w środku jest laboratorium. Mam plan jak to wykorzystać, jeśli zdecyduję się... dobra, to już zachowam dla siebie. Jak macie pytania, piszcie w komentarzach.
***Sytuacja z rozdziału 17 (przyp. aut.)
Chyba wszystkie odnośniki wyjaśniłam.
Jeśli chodzi o narrację Pansy- jej koszmar bardzo mi się spodobał. Często jest nielogiczny, ale sny przecież takie są- robimy rzeczy, które często nie mają sensu. Z pewnością rzucenie Voldemortem o ścianę i oczekiwanie na to co zrobi był jedną z tych rzeczy xD. Jeśli chodzi o McNaira- to był sen! Chciałam napisać o jakiejś innej postaci, która już nie żyje ale z tego typu sytuacjami kojarzy mi się tylko McNair przez Lwicę ;) Znaczy nie tylko on, ale on między innymi.
Otwieranie prezentów przez Mionę- tak, troszkę to dziwne, ale musiałam to zawrzeć. Przy okazji znowu stwierdziłam, że nienawidzę tego typu rzeczy- wymyślanie prezentów to masakra. Choć wydaje mi się, że prezent od Draco mi się udał ;)
Na razie jest mało Dramione, wiem... ale to dlatego, że napięcie rośnie.... nieważne przed czym... a poza tym jakoś ostatnio nie mam do tego weny. Sam Draco także jest pomijany specjalnie!
Jeśli komuś przemknęło przy okazji akapitu, że pożegnali się i poszli spać, czy będzie scena 18+ w moim opowiadaniu. Odpowiadam od razu- NIE! :Po pierwsze nie umiałabym czegoś takiego napisać xD Nawet hipotetycznie, co ostatnio stwierdziłam w rozmowie ze Stokrotką (aka Ginny Weasley ;) ). A jeśli już coś takiego bym napisała to byłby to totalny kicz i tandeta, rzyg, rzyg i rzyg. Dlatego jeśli na to czekacie, to przykro mi. Jest pełno takich scen w innych opowiadaniach, a nawet są specjalne miniaturki (zresztą jako fanki Dramione o tym wiecie doskonale ;P). Niektórzy może mają do tego talent, ale ja kategorycznie odmawiam.
Kiedy następny rozdział? Jak napiszę i sprawdzę, to będzie ;P Nic nie obiecuję, żeby potem nie było. Fajnie by było napisac coś w mniej niż tydzień. Ale się zobaczy.
Woo ale się rozpisałam. Dobra, już przestaję. Zachęcam, a wręcz nalegam, byście komentowali! Naprawdę to pomaga i daje kopa ;* Poza tym chcę znać opinie czytelników ;)
Serdecznie pozdrawiam,
Miona :*
Pierwszy komentarz :)
OdpowiedzUsuńTak jak powiedziałem, piszę pod każdym rozdziałem. Rozdział bardzo fajny, rozpakowywanie prezentów też. Ta scena jest chyba w każdej z książek autorki Harr'ego dobrze, że i tutaj się pojawiła :)
Yoshito :)