środa, 19 sierpnia 2015

Rozdział 25

KABUMMMM Wielki powrót!
Tak, wiem, ze Was zawiodłam... Bardzo za to przepraszam. Miałam tzw zawiechę pisarską. Nawet przez chwilę chciałam usunąć bloga! Ale nie zrobiłam tego (co zawdzięczamy m in Małej Czarnej i Ravy Malfoy, dziękuję Wam dziewczyny <3 )

Rozdział nie wiem czy taki ciekawy... Ale jest najdłuższy! Chciałam pisać dalej, ale stwierdziłam, że to rozdzielę. 
Dziękuję wszystkim, którzy tu wchodzą i to czytają. Kochani to już 25 rozdział! Sama nie mogę w to uwierzyć! 
Przestanę nawijać, zapraszam do czytania. Mało tutaj akcji, ale takie rozdziały przejściowe też muszą być... Zapraszam do czytania i komentowania! Jestem ciekawa Waszych opinii!
ENJOY!



***
Ginny
-Jak dotąd nie było żadnych napaści- powiedziała Miona przecierając oczy. Była cała blada, miała ciemne wory pod oczami, a jej włosy były w totalnym nieładzie.- Nie wiem co się dzieje. Ta bestia się nie pokazuje już bardzo długo, a za chwilę miną dwa miesiące, a ja nadal nie wiem kto to może być. Nawet nie rozumiem jak on to robi. Nadal nie potrafię wyjaśnić jakim cudem Gwen została zaatakowana w swoim dormitorium niezauważenie o ile w ogóle to się stało w Wieży Gryffindoru- westchnęła ciężko i oparła się o swoje łóżko.- Zrobiliśmy z Harrym listę byłych śmierciożerców, ale nikt za bardzo się nie wyróżnia, żadnego przełomu nie ma, a ciągle się boję, że coś się komuś stanie…
-Miona- położyłam rękę na jej ramieniu i spojrzałam jej w oczy.- Nie martw się, będzie dobrze. Teraz to Ty potrzebujesz odpoczynku. Wybacz ale wyglądasz jak wygłodzony gnom.
Dziewczyna była bardzo blada, miała podkrążone oczy tak samo jak drugi prefekt naczelny ze Slytherinu. Oboje mieli mnóstwo pracy, do tego kolejna zagadka, bo przecież w Hogwarcie nie może być spokojnie. Zawsze musi być coś.
-Dzięki Ginny, zawsze umiesz pocieszyć- powiedziała ironicznie i upiła trochę herbaty z kubka.- Ale rzeczywiście mogłabym się wyspać. Draco też to ciągle powtarza. Ale on też bardzo mało śpi. Chyba nawet mniej niż ja.
-Właśnie, Draco- uśmiechnęłam się do niej a ona tylko przewróciła oczami. Przynajmniej choć na chwilę ją oderwałam od tematu Pierwotnego Pierścienia.- Zorganizowaliście już ten Bal Bożonarodzeniowy?
-Tak, wszystko jest gotowe. Tylko dekoracja teraz. Będziecie się świetnie bawić- uśmiechnęła się do mnie ciepło.
-Jak to „będziecie”? Chyba „będziemy”!
-Będziecie, nie pomyliłam się. Ja z Draconem będziemy sprawdzać korytarze. Wiesz Poszukiwacz może…
-A niech w końcu oberwie jakąś Avadą!- wstałam na równe nogi. Byłam wściekła.- Przecież on nam psuje każdą uroczystość! Poszukiwacz to, Poszukiwacz tamto...
-Ze spokojem Ginny, to kwestia bezpieczeństwa. Chyba nie chciałabyś, żeby inni prefekci też patrolowali korytarze- zawiesiła głos, a kiedy odwróciłam się do niej miała TEN uśmieszek. Ten, który zawsze zwiastował jakieś knucie.- Chyba nie chciałabyś, żeby pewien prefekt dostał wtedy patrol…
-Nic mnie z Zabinim nie łączy- machnęłam ręką i odwróciłam się tyłem do niej, żeby tylko nie zobaczyła smutku na mojej twarzy.
Ostatnio Blaise zachowywał się jak ostatni kretyn. Ciągle łaził za jakimiś piątoklasistkami ze Slytherinu i Ravenclawu, ignorował mnie przez cały miesiąc i nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Nie powiedział nawet zwykłego „cześć”. Nie wiedziałam co o tym wszystkim myśleć. Może jakoś bym to przeżyła, gdyby nie to, że pojawiał się wszędzie gdzie szłam i oczywiście zawsze musiał mieć przy sobie jakąś idiotkę, która śliniła się na jego widok.
-To ty o nim pomyślałaś, nie ja- powiedziała Hermiona i mogłabym się założyć, że właśnie na jej twarzy wykwitł triumfujący uśmiech.- No to powiedz, jak pomiędzy wami? Po tym jak zerwałaś z Harrym za bardzo nie mówiłaś co się dzieje.
Odwróciłam się do niej i od razu zauważyłam jak wesołe iskry w jej oczach znikają i pojawia się zmartwienie na widok mojej smutnej twarzy. Zmarszczyła charakterystycznie czoło i spojrzała na mnie badawczo.
-Co się dzieje?- zapytała łagodnym głosem.
Nie mogłam już niczego przed nią ukryć. Skoro już widziała u mnie smutek to nawet gdybym nie chciała nic mówić, to nie dałaby mi spokoju.
Całe napięcie, które trzymałam w sobie przez miesiąc puściło. Po prostu wybuchłam.
-Nic się właśnie nie dzieje. Po tym jak zerwałam z Harrym, okazało się, że Zabini lata teraz za jakimiś idiotkami z piątego roku- zaczęłam paplać jak najęta.- Myślałam, że te różne momenty, chociażby przy dekorowaniu Pokoju Życzeń na twoje urodziny, ten pocałunek w policzek nad jeziorem, że one coś dla niego znaczyły, że próbował mi coś zasygnalizować, a teraz co? Łazi z tym swoim przeklętym ślizgońskim uśmiechem przez cały zamek i...
Zanim zdążyłam dokończyć, Hermiona… wybuchnęła śmiechem!
-Że co?- zapytałam cicho zbita z tropu.
-Jak dzieci- otarła łzę rozbawienia. Jak mogła?!
-Miona! Ja tutaj rozpaczam a ty…- zaczęłam krążyć po pokoju i gestykulować.
-Ginny- wcięła mi się.- posłuchaj sama siebie. Po pierwsze twoja reakcja jest zabawna, jak z jakiś kiepskich romansów- prychnęłam z oburzeniem ale dałam jej kontynuować.- Po drugie, czy ta sytuacja ci czegoś nie przypomina?- zatrzymałam się gwałtownie. Zmarszczyłam czoło próbując przypomnieć sobie jakąkolwiek sytuację podobną do tej.
Brązowowłosa siedziała spokojnie patrząc na mnie wzrokiem typu „ja-wiem-że-ty-to-wiesz-i-na-pewno-sobie-przypomnisz”. Nienawidziłam tego spojrzenia. Często kiedy pomagała mi w lekcjach to parzyła na mnie takim wzrokiem i ciągle powtarzała, że muszę się tylko skupić i sobie przypomnę. Niestety nigdy nie umiałam sobie przypomnieć tego o co mnie prosiła. Jak na złość moje myśli zaczynały wtedy błądzić wokół nieistotnych w danym momencie wspomnień.
-Przecież wiesz, że teraz nie powiem ci bo…
-Podpowiem ci tylko jedno- uśmiechnęła się tajemniczo.- Twoja piąta klasa, a nasza szósta. Dotyczy to ciebie.
Co było w piątej klasie? Walka ze śmierciożercami w Hogwarcie, śmierć Dumbledore’a, odnalezienie fałszywego horkruksa…
-Ale nadal nie wiem…- zaczęłam, ale Miona od razu mi przerwała.
-Zostawię cię z tym, przemyśl to sobie dobrze. To nie jest trudne, Ginny- uśmiechnęła się ciepło po czym spojrzała na zegarek.- Muszę lecieć. Poszperam jeszcze trochę w bibliotece w Pokoju Życzeń, a potem jeszcze sprawdzę jak tam przygotowania do Balu i czy wszystko jest na miejscu- dopiła herbatę do końca i wstała z łóżka.
Podeszła do biurka, wzięła dużo pergaminów, kałamarz, pióro, które dostała na trzynaste urodziny od Percy’ego i herbatniki, które spakowała do torby.
-Jak będziesz wychodzić to zamknij za sobą- powiedziała będąc już w drzwiach.- I nie przejmuj się Zabinim. Po prostu pomyśl- mrugnęła do mnie i wyszła zostawiając mnie zbitą z tropu w jej dormitorium.

***
Hermiona
Położyłam herbatniki na stoliku i usiadłam w miękkim fotelu.
-Częstuj się- zwróciłam się do sowy po czym wzięłam jedno ciastko i sięgnęłam po nową książkę, którą Pasithea niedawno mi przyniosła, czyli Rody czystej krwi od zarania dziejów autorstwa Margaret Burghley. Była to gruba książka ze złotymi zdobieniami i rysunkiem ogromnej kropli krwi na okładce. Spojrzałam w spis treści, który znajdował się na początku i otworzyłam na stronie dwieście osiemdziesiątej siódmej i spojrzałam na portret Roweny Ravenclaw.
Kruczoczarne włosy okalające bladą podłużną twarz układały się falami na jej ramionach. Na czubku głowy lśnił diadem, który później został ukradziony przez jej córkę Helenę i ukryty w Albanii. Podczas ostatniej bitwy widziałam go tylko przez chwilę w ręce Harry’ego i nie mogłam się mu przyjrzeć, ponieważ musieliśmy uciekać przed Szatańską Pożogą. Miał formę srebrnego orła, który rozpościerał skrzydła na całej długości ozdoby. W miejscu, w którym powinno być oko, znajdował się mały szafir odbijający światło wraz z każdym ruchem głowy właścicielki. Jednak ogromny klejnot na środku zwracał największą uwagę. Ze zdziwieniem zauważyłam, że kiedyś też miał piękny szafirowy kolor, tak jak kamień w oku. Pewnie zmienił barwę pod wpływem czarnej magii Voldemorta. Na dole widniały bardzo dobrze znane mi słowa „Kto ma olej w głowie, temu dość po słowie”, które przeczytałam po raz pierwszy w Historii Hogwartu, gdzie była opisana cała legenda dotycząca diademu. Założycielka Hogwartu miała mądre i ciepłe oczy w kolorze mlecznej czekolady, które sprawiały, że wydawała się osobą przyjazną, ale też przez jej arystokratyczne rysy twarzy od razu sprawiała wrażenie silnej i potężnej czarownicy, której się należy dużo szacunku.
Obok Roweny, był portret jej męża Roberta, potężnego mężczyzny z gęstymi brązowymi lokami i wąskimi grafitowymi oczami. Ich podobizny były połączone gałęzią, z której wyrastały trzy inne z obrazami Heleny, Eleine i Timothy’ego Ravenclaw.
Pod spodem rozciągała się reszta drzewa genealogicznego, które dochodziło aż do osiemnastego wieku. Wszędzie było pełno portretów ludzi z przeszłości. Wielu z nich miało takie same oczy w kolorze mlecznej czekolady, jak ich słynna przodkini.
Wróciłam do spisu treści i odnalazłam Helgę Hufflepuff.
Była pulchną kobietą w żółtej sukni z gęstymi blond włosami, które miała splecione w długi warkocz. Na głowie też miała coś w rodzaju diademu. Ten jednak był złoty i o ile się nie myliłam nad ogromnym czarnym turmalinem znajdował się borsuk, zwierze charakterystyczne dla niej i jej domu w Hogwarcie. W ręce trzymała czarkę, z którą zwykle jest przedstawiana. Wyglądała tak samo jak w Komnacie Tajemnic kiedy musiałam ją zniszczyć.  Helga z portretu uśmiechała się przyjaźnie, a w jej niebieskich oczach można było dostrzec wesołe iskierki.
Razem z Eugenem Hufflepuffem miała również trójkę dzieci. Christophera, Clarissę i Henrica.
Przewróciłam parę stron i spojrzałam na Godryka Gryffindora.
Był uśmiechnięty od ucha do ucha ukazując śnieżnobiałe zęby. Miał mocno zarysowaną szczękę i podłużną twarz, którą okalały blond loki sterczące na wszystkie strony. Jego brązowe oczy od razu wzbudzały zaufanie. Można by było powiedzieć, że był bardzo przystojny. W ręce trzymał swój miecz wysadzany rubinami, który nosiłam w zeszłym roku w torebce. Był ubrany w szkarłatne szaty ze złotym lwem na piersi.
Pod jego portretem z gałęzi jego i Monici Gryffindor wychodziły portrety trzech chłopców z tymi sami oczami i rysami twarzy ich ojca. George i Kenneth byli do siebie bardzo podobni, jedynie ich młodszy brat Dale wyróżniał się prostymi brązowymi włosami odziedziczonymi po matce.
Z ciekawości spojrzałam na stronę z Salazarem Slytherinem.
Proste czarne włosy do ramion, chorobliwie blada twarz, na której gościł szyderczy, pełen pogardy uśmiech i zimne przenikliwe oczy w szarym kolorze, w których widać było wyższość i ogromną pewność siebie. Z ciekawości spojrzałam na jego szyję. Oczywiście. Na szmaragdowych szatach widniał medalion z wielką literą S, przypominającą wijącego się węża. Slytherin wyglądał mroczno i przerażająco. Kiedy przymrużyłam oczy, zobaczyłam parę podobieństw z Tomem Riddlem, którego zdjęcie z czasów szkolnych widziałam w bibliotece w jednym z artykułów. Te same czarne włosy, choć u Voldemorta układające się falami. Te same szare oczy…
Westchnęłam ciężko i odłożyłam książkę na bok.
Wszystko to już wiedziałam. Znalazłam kilku potencjalnych potomków Roweny Ravenclaw, Helgi Hufflepuff i Godryka Gryffindora, ale ciągle brakowało mi tego kogoś. Wszyscy, których znalazłam znajdowali się tutaj, w Hogwarcie, ale żaden z nich nigdy nie słyszał o Pierwotnym Pierścieniu. Nadal znajdowali się pod szczególną ochroną nauczycieli i prefektów, ale na razie nie było żadnego przełomu, wskazówki.
-Mam wrażenie, że cały czas coś mi umyka- zwróciłam się do Pasithei.- Najgorsze jest to, że czasem czarodzieje byli wypalani z drzew genealogicznych z byle powodu. Nie wiem o wszystkich, o których mogłabym wiedzieć. Może jednak nie wiem o wszystkich? A Poszukiwacze niedługo odnajdą tę osobę? A jeśli nie zdołam jej uchronić?- przetarłam oczy i spojrzałam na sowę.- Będę musiała znaleźć jakieś nieoficjalne księgi. Może jakieś pamiętniki? Tylko skąd je wziąć...- zawiesiłam głos i podrapałam się po głowie.
Gdybym miała takie pamiętniki, może udałoby mi się odszukać osobę, która została wypalona, ale może odszukała Pierwotny Pierścień? Teraz ona go przekazuje, ale nikt ich nie może wytropić, ponieważ nie zostało to nigdzie napisane? Poza tym, wszystkie rodziny czystej krwi są w jakiś sposób ze sobą spokrewnione. Westchnęłam ciężko. Było zbyt dużo niewiadomych.
Wyjęłam z torby różdżkę i wycelowałam w komodę stojącą na drugim końcu komnaty.
-Tabbulam supputatis mutatio*- szepnęłam, po czym wstałam i podeszłam do szerokiej zielonej tablicy z rozkładanymi skrzydłami po obu stronach.
Miałam ją już od dwóch miesięcy. Zapisywałam na niej wszystko, co mi przyszło do głowy i dotyczyło Pierścienia. Ofiary, daty, podejrzenia.
Wzięłam do ręki kredę i dużymi literami pod ZADANIAMI napisałam:
Znaleźć pamiętniki bądź inne nieoficjalne źródła informacji.
Odtworzyć każdy krok Założycieli. Kto mógł dostać Pierścień?
Wróciłam do torby i wyjęłam listę podejrzanych, żeby przypiąć ją do tablicy. Przerażające było to, że było bardzo dużo dzieci śmierciożerców, we wszystkich domach, w każdym wieku. Popodkreślałam osoby, które były na piątym, szóstym i siódmym roku. Byłam pewna, że reszta nie zdobyłaby się na coś takiego. Zostawiłam resztę tylko dlatego, że nie mogłam zapomnieć o jakimś podejrzanym. Doświadczenie mnie nauczyło, że najczęściej pozory mylą.
Otworzyłam prawe skrzydło, które było poświęcone Poszukiwaczowi.
POSZUKIWACZ
Zna się na czarnej magii i nie boi się jej używać
Sprytny
Mądry
Zdolny
Bez hamulców, BARDZO NIEBEZPIECZNY
Prawdopodobnie wywodzi się ze starego rodu czarodziejów czystej krwi, który kocha czarną magię
Żądny władzy
Dobry w eliksirach, OPCM, czarnej magii i zaklęciach (?)
Ma jakiś uraz z wojny? Z przeszłości?
7 listopada
PRZYNAJMNIEJ 2 POSZUKIWACZY WSPÓŁPRACUJĄCYCH ZE SOBĄ! JEDEN Z NICH JEST BLONDYNEM!
-Zeznania Hanny
Czy Nott z nimi współpracował czy działał na własną rękę?
Potem spojrzałam na listę z ofiarami. Luna, Hanna i Gwen. Przy każdej z nich sporządziłam coś w rodzaju metryczki. Z jakiego domu są, w jakim wieku i czym się wyróżniały. Dlaczego Poszukiwacze wybrali akurat je? Dlaczego nie kogoś innego? Było dosyć dużo przypadków, z których mogliby wybierać. Ja pewnie też nie odkryłam wszystkich.
Nagle przez głowę przeszła mi pewna myśl. Co łączyło je wszystkie? Czym się kierowali? Jak je wytropili?
-Trzeba myśleć jak oni!- krzyknęłam.- Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?- pokręciłam głową z niedowierzaniem i dezaprobatą.- Jak mogłam być taka głupia?!
Zła na siebie podbiegłam do torby, wyjęłam trzy duże pergaminy i powiesiłam przy każdej z dziewczyn drzewo genealogiczne. Od danego Założyciela aż do nich samych, każda z osobna.
-Co je łączy? Czym oni się kierują?- mruknęłam cicho pod nosem przyglądając się każdemu z tych drzew.
Czułam, że odpowiedź mam w zasięgu ręki. Że wiem o co chodzi, ale nie mogłam odkryć co to takiego. Nienawidziłam tego uczucia. Tak samo miałam z Nicolasem Flamelem w pierwszej klasie, w drugiej z Bazyliszkiem, w trzeciej z Lupinem i tym czy jest wilkołakiem, w czwartej chciałam pomóc Harry’emu z jajem do drugiego zadania, ale nic mi nie przyszło do głowy, na piątym roku domyślałam się czemu Harry tak się zachowuje choć nie doszłam do tego, że ma z Voldemortem specjalne połączenie, w szóstej klasie Książę Półkrwi, przy poszukiwaniu horkruksów, czym możemy je zniszczyć… Zawsze przed odkryciem, bądź dowiedzeniem się danego faktu gościło we mnie to uczucie. Teraz dotyczyło Pierwotnego Pierścienia.
No przecież muszą mieć jakiś system!- pomyślałam, po czym spojrzałam jeszcze raz na opis poszukiwacza.
Wywodzi się ze starego rodu czystej krwi…
-Tradycja!- krzyknęłam z satysfakcją a Pasithea lekko podskoczyła na swojej żerdzi zaskoczona moją nagłą reakcją.- W świecie czarodziejów najważniejsze jest pierworodne dziecko!
Sprawdziłam czy moja teza się potwierdzi. Miałam rację.
Wzięłam szybko do ręki kredę i napisałam wielkimi literami słowo TRADYCJA.
Poszukiwacze kierowali się właśnie nią. Ale skoro sprawdzili już w linii pierworodnych? To co będzie dalej?
Myśl tradycyjnie, tradycyjnie, tradycyjnie…
-Pierworodny syn!
Z entuzjazmem spojrzałam na każde drzewo genealogiczne.
U Roweny był to Timothy, ale Luna pochodziła od Heleny, ponieważ ona była najstarsza i nie miałam dalszej linii jej młodszego brata.
Robert był najstarszym dzieckiem Helgi Hufflepuff więc miałam ciąg dalszy, ale tylko dwa pokolenia do przodu. Później jako pierwsza urodziła się Rita Gates i nie miałam już ciągu dalszego drzewa od Thomasa, jej młodszego brata.
Z Gryffindorem nie było aż tak wielkiego problemu i bardzo długo pierwszym dzieckiem w danej rodzinie był chłopiec, ale w tysiąc siedemset osiemdziesiątym szóstym urodziła się Katie Montrose, a dopiero potem Richard, przez co znowu musiałam szukać.
Spojrzałam na zegarek i trochę posmutniałam. Siedziałam tu już dwie godziny, a musiałam jeszcze zobaczyć czy wszystko w porządku w związku z Balem Bożonarodzeniowym, a szkoda. Wreszcie nie stałam w miejscu!
-Pasitheo, odłóż mi proszę na stolik książki związane z drzewami genalogicznymi zaczynając od Timothy’ego Ravenclaw, Thomasa Gatesa i Richarda Montrose*, dobrze? Przejrzę je następnym razem, bo jeśli dobrze wywnioskowałam, to może uda nam się uprzedzić Poszukiwaczy. Aha, jeszcze jedno. Jeśli znajdziesz jakieś pamiętniki w tej wspaniałej bibliotece, które mogłyby mi pomóc, to też je przynieś. Dziękuję!- krzyknęłam. Sowa tylko lekko skinęła łebkiem i poleciała pomiędzy ogromne regały. Poszłam do swojej torby, zebrałam pergaminy, które wyrzuciłam przy szukaniu drzew genealogicznych, po czym skierowałam jeszcze raz różdżkę na tablicę.- Vestium mutatio*- i znów stała przede mną zwykła, niepozorna komoda.- Do zobaczenia!- rzuciłam w przestrzeń i gdy usłyszałam wesoły pisk sowy, który był pożegnaniem, wyszłam z Pokoju Życzeń.

***
Pansy
-Odrobinę wyżej!- krzyknęłam do krukona, który wieszał wieniec Bożonarodzeniowy. Posłusznie wyciągnął ozdobę trochę wyżej, tak jak mu kazałam.- Idealnie!
Chłopak zadowolony z siebie powiesił ją i poszedł pomóc jakiejś puchonce, więc odwróciłam się i spojrzałam jeszcze raz na Wielką Salę.
W tym roku przeszliśmy samych siebie. Sala była udekorowana „bajecznie”, wszędzie było pełno durnych światełek, które jako tako wyglądały i w każdym kącie czuć było rodzinną atmosferę. Po obu stronach stołu wredot zwanych nauczycielami, ustawiliśmy trzy ogromne choinki przyniesione przez Hagrida. Uśmiechnęłam się z pogardą na wspomnienie tego półolbrzyma. Był dosyć zabawnym… ekchem… stworzeniem i zawsze rozweselał wszystkich dookoła z wyjątkiem mnie i większości ślizgonów. Kiedy słyszałam z daleka jego ciężki chód, od razu uciekałam jak najdalej od tego miejsca. Zawsze mdliło mnie na wspomnienie tej całej jego wesołości i durnego języka i odzywek „Dzień dobry, pani psor” skierowane do McSztywnej, „Cholibka, ale wyrośliście” skierowane do Golden Trio… Najgorzej było jednak na początku roku. Jego idiotyczny ochrypły głos wołający „Pirszoroczni do mnie!” wywoływał u mnie nieprzyjemne ciarki obrzydzenia, a trudno było od tego uciec wysiadając z pociągu. Już nie wspominając o tym smrodzie z Zakazanego Lasu, który za sobą przynosił…
-Hej Czarna!- przez drzwi weszła uśmiechnięta od ucha do ucha Panna-Wiem-To-Wszystko-Granger. Była strasznie blada jakby nie spała od wielu nocy, a pod oczami widać było ciemne kręgi. Mimo wszystko wyglądała na osobę, która była bardzo z czegoś zadowolona.
-Witaj Granger- uśmiechnęłam się szyderczo.- Czy nie pomyślałaś o tym, żeby co jakiś czas użyć mojego prezentu, który dostałaś na urodziny? Wyglądasz jak gumochłon wymęczony po długich godzinach spędzonych z Zarośniętym Olbrzymem, który je zanudza swoimi ckliwymi opowiadaniami z Zakazanego Lasu- uwielbiałam się z nią kłócić i sprzeczać. Gryfonka przewróciła oczami, ale obdarzyła mnie takim samym uśmiechem.
-Ty też ładnie wyglądasz. Widać, że zbyt długie przebywanie w swoim dormitorium w lochach nie służy na twoją cerę- powiedziała ze śmiechem.- Jak idą przygotowania?
-Bardzo dobrze, pani prefekt- zasalutowałam, jak jakiś mugolski żołnierz składający raport generałowi.- Obyło się bez większych ofiar choć jeden gryfon, przez przypadek oczywiście, dostał w głowę zieloną bombką sterowaną przeze mnie- westchnęłam teatralnie.- Ach, jaka ze mnie niezdara- położyłam rękę na czole, jakby mdlejąc.- Trzeba było mnie nie wkurzać i nie zgrywać bohatera, który mi pomoże- powiedziałam już z triumfalnym uśmieszkiem na ustach.- Po prostu tak jakbym była malutką dziewczynką, która nie potrafi sobie poradzić i potrzebuje walecznego gryfona, który zawiesi za mnie bombkę, bo przecież to jest takie trudne- prychnęłam z pogardą i przewróciłam oczami.- Potem ten sam idiota próbował zamiast mnie okryć szronem lampki boczne, więc znowu dostał śnieżką, którą ktoś nagle przywołał zza okna. Mówię ci, w waszym herbie zamiast lwa powinien być osioł. Wszyscy tak samo głupi i uparci- założyłam ręce na piersi.
-Znowu Harry chciał cię wyręczyć?- na jej twarzy wykwitł ślizgoński uśmieszek.
-Tak, znowu ten Potter- przewróciłam oczami. Hermiona wybuchnęła śmiechem, a w jej oczach zatańczyły iskierki rozbawienia.
-Wiesz gdzie jest Draco?- zmieniła temat. A szkoda bo już zaczęło robić się ciekawie. Ale cóż, obowiązki.
Wskazałam jej głową kąt Wielkiej Sali przy jednej z choinek, gdzie stał Smok rozmawiający z Nottem.
Teo  przez cały rok miał odbywać swoją karę za wystąpienie na początku roku z Pomyluną. Pokręciłam głową z dezaprobatą. Jak można być tak nieostrożnym? Pomimo tego, że nigdy nie byłabym tak szalona, żeby szukać jakiegoś Durnego-Merlińskiego-Pierścienia, bo po co, to nie wiedziałam jak można nie zabezpieczyć się przed zdemaskowaniem? No proszę. Przecież wystarczyło rzucić proste zaklęcie przeciw podsłuchiwaniu. Każde dziecko to potrafi.
Wiedziałam o tym wszystkim od samego oprawcy. Opowiedział mi każdy szczegół w naszym Pokoju Wspólnym, a ja tylko kręciłam głową z mieszanką rozbawienia i niedowierzania. Skarżył się na karę, którą będzie musiał odbyć oraz na siniaki, które miał na całym ciele jakby ktoś nim obijał o ściany. Najśmieszniejsze, że rzeczywiście kiedy był nieprzytomny był uderzany o kamienne ściany korytarzy przez Pottera, który lewitował jego związane ciało do gabinetu Dyrektorki. Dowiedziałam się o tym wszystkim od Granger kiedy zaczęłyśmy rozmawiać i kiedy mi powiedziała, nie mogłam powstrzymać wybuchu śmiechu.
-Cześć Draco- ze wspomnień wyrwał mnie głos Hermiony. Kiedy Nott zauważył nas, od razu się oddalił do paru ślizgonów rozmawiających przy jednej z choinek. Malfoy i Miona przytulili się krótko na powitanie. Potem gryfonka odwróciła się.- Widzę, że wszystko w porządku- rozejrzała się po pomieszczeniu, po czym spojrzała na mnie z figlarnym uśmiechem.- No może poza…
-Och przymknij się Granger- wcięłam jej się zanim dokończyła.- Smok i tak to wszystko widział. Nawet nie chciał Potterowi odjąć punktów za idiotyczne zachowanie- ślizgon tylko przewrócił oczami ze szczerym uśmiechem. Wyglądał jak jakiś głupkowaty gryfon, ale mimo wszystko cieszyłam się, że wreszcie się prawdziwie uśmiecha. Przez swojego ojca i śmierciożerców, zawsze musiał nosić swoją chłodną maskę, której nienawidziłam. Po wojnie często ją i tak zakładał, ale po tym jak zszedł się wreszcie z Hermioną, zaczął się normalnie uśmiechać i wyglądał po prostu jak człowiek. Byłam wdzięczna Merlinowi (pomimo tego swojego idiotycznego pierścionka, przez który mamy tutaj kłopoty), że przysłał tę odważną, upartą i mądrą gryfonkę dla tego zimnego drania.
-Muffliato- szepnęła brązowowłosa w głąb Wielkiej Sali, żeby nikt oprócz naszej trójki niczego nie słyszał, co mnie zaskoczyło, ale byłam na tyle mądra, żeby tego nie okazać.- Chyba wiem kto może być następną ofiarą Poszukiwaczy- powiedziała, a Draco automatycznie zesztywniał choć na twarzy nadal miał ten durny uśmiech, po to, żeby nikt nie nabrał podejrzeń spoglądając w naszą stronę. Też się uśmiechnęłam, choć pewnie w moim wykonaniu był to uśmiech raczej szyderczy.- Nie pomyślałam o tym wcześniej- pokręciła głową z dezaprobatą- ale oni kierują się tradycją.
Otworzyłam szeroko oczy. No tak! Przecież to było takie proste! W sumie też bym tak zrobiła.
-Pogadamy o tym potem- spojrzała nagle w bok.- McGonagall do nas podchodzi- zdjęła szybko zaklęcie i szczerze się roześmiała. Byłam pod wrażeniem. Taka gra u ślizgonów była normalką, ale gryfoni zawsze byli zbyt impulsywni, nie umieli udawać i zawsze można z nich było czytać jak z otwartej księgi. Brawo Granger! Przynajmniej ty potrafisz zachować ostrożność!- Naprawdę? A powiedz mi jak w końcu z tymi koronami księżycowymi dla króla i królowej Balu?- zmieniła szybko temat.
W tym roku pani prefekt naczelna zaproponowała zabawę w króla i królową Balu. Podobno często mugole bawili się w takie coś. Zdziwiłam się, że te robale jednak potrafią wymyślić coś w miarę fajnego, ale jak widać, nawet takim czasem się zdarza.
Postanowiliśmy zamówić w sklepie korony z kamieniami księżycowymi, ponieważ kamienie księżycowe miały wspaniałe możliwości i wyglądały wspaniale w tego typu ozdobach. Razem z Diabłem zostałam wyznaczona, aby nadzorować wszystko z nimi związane. Dostaliśmy w jedną sobotę zgodę na aportowanie się poza obszary Hogwartu. Teleportowaliśmy się do Francji, ponieważ Zabini mówił, że zna tam kogoś zaufanego, kto wykona nam te korony z łatwością. Spodziewałam się jakiegoś geniusza, który potrafiłby mnie od razu zachwycić. Był to jednak stary francuski idiota. Może i znał się na swoim fachu, ale był tak wkurzający, że ciągle mnie swędziała ręka, żeby mu nie grzmotnąć jakąś ciekawą klątwą. Ciągle gadał w swoim ojczystym języku zarzekając się, że nie umie mówić po angielsku, zachowywał się okropnie i był starym alkoholikiem, od którego tak jechało, że musiałam wiele razy się powstrzymywać, żeby mu nie zwymiotować na buty jak McLaggen Snapowi na szóstym roku na przyjęciu Grubego Ślimaka.
Dzięki ojcze za te wszystkie załatwione lekcje francuskiego w domu! Może i należenie do starego rodu czarodziejów, który był wierny Wężej Mordzie od pokoleń, nie było czymś przyjemnym, ale miało to też swoje plusy, jak dodatkowa wiedza, możliwości i praca z najlepszymi nauczycielami naszej epoki. Wtedy bardzo narzekałam na lekcje języka żabojadów. No bo proszę! Po co mi to, skoro nie zamierzam się ruszać z Anglii, a nasi kuzyni stamtąd i tak się do nas nie odzywali, ponieważ „Nu będą zadaiwać się avec les horribles anglaises!*”. Ale jak widać pan Frainedieu, mój nauczyciel, miał rację, że francuski kiedyś mi się przyda.
No i oczywiście dzięki ojcze za lekcje samokontroli, bo z tamtym człowiekiem było naprawdę trudno wytrzymać.
Pomimo jego okropnego stylu życia, rzeczywiście był genialny, tak jak mówił ślizgon. Obie korony były przepiękne. Wykonane ze srebra, miały swoje gałęzie, które przeplatały się między sobą przypominając sople lodu, które tworzyły ciekawe wzory. Pomiędzy nimi co jakiś czas pojawiały się niebieskie kamienie księżycowe. Na środku każdej z koron znajdował się jeden duży kamień, który był wspaniale oszlifowany. Korona królowej przypominała trochę wyższy diadem, natomiast korona króla wyglądała dość tradycyjnie, tak jak korony wszystkich królów z przeszłości.
Robota była wykonana perfekcyjnie. Szkoda, że przez takiego gburowatego pijaka. Przeklęci artyści!
-Blaise przyniósł je dzisiaj- zaczął jakby nigdy nic blondyn.- Są w Izbie Pamięci zabezpieczone przez kilka zaklęć ochronnych- rzuconych przeze mnie, dodałam w myślach.- Wyglądają naprawdę…
-Panie Malfoy, Panno Granger- usłyszeliśmy za sobą dyrektorkę, która wcięła się w wypowiedź Smoka. Udaliśmy zaskoczonych i odwróciliśmy się do niej.- Mam trzy sprawy. Po pierwsze, jutro jak wiecie jest wyjazd dla uczniów, którzy chcą wrócić na święta do domów- oprócz tych co chcieli wyjechać, uczniowie poniżej piętnastego roku życia musieli wrócić do rodzin. Bal Bożonarodzeniowy był tylko dla trzech roczników.- Proszę was o pomoc nauczycielom i nadzorowanie tego wyjazdu- spojrzała na nich znacząco swoim przenikliwym wzrokiem i przeszła do rzeczy następnej.- Po drugie będzie jeszcze wyjście do Hogsmeade dwa dni przed Bożym Narodzeniem. Proszę ogłosić to we wszystkich domach- zrobiła krótką pauzę.- Trzecia sprawa dotyczy waszej dwójki- powiedziała a prefekci tylko dzięki samokontroli nie wytrzeszczyli oczu w zdumieniu.- Podczas Balu nie musicie patrolować korytarzy, ponieważ zajmą się tym aurorzy i nawet nauczyciele będą mogli być tutaj- uśmiechnęła się do nich serdecznie.
-Dziękujemy, profesor McGonagall- powiedziała ucieszona Hermiona z wesołymi błyskami w oczach.
-Nie mnie dziękuj kochana, tylko Kingsleyowi- poklepała ją po ramieniu i poszła w stronę wyjścia.
Kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi Hermiona rzuciła się Draconowi na szyję z wesołym piskiem, o mało nie zbijając go z nóg. No i to by było na tyle, jeśli chodzi o samokontrolę. A już byłam z niej taka dumna. No ale cóż, w końcu była mimo wszystko gryfonką. Piekielnie mądrą i sprytną, ale wciąż gryfonką.
-Nie mogę w to uwierzyć- zawołała wesoło, a ślizgon ją objął w pasie.
-Bardzo was lubię i tak dalej, ale przestańcie bo się zaraz porzygam- powiedziałam ponuro, a brązowowłosa się cicho zaśmiała. Przewróciłam oczami.- Wszyscy się na was dziwnie patrzą więc się ogarnij, Granger- mruknęłam, a dziewczyna od razu przywołała się do porządku. Na jej twarzy było lekkie zaskoczenie, a na twarzy ślizgona wykwitł łobuzerski uśmiech.
-Przepraszam, to była chwila słabości- przygładziła włosy i odznakę prefekt naczelnej, a ja o mało się nie roześmiałam.- Co się gapicie?- warknęła do reszty.- Wracać do pracy!- i tym sposobem wszyscy wrócili do dekorowania Wielkiej Sali, a ja o mało się nie roześmiałam. Jedynie obdarzyłam całą sytuację kpiącym uśmiechem.
-To wy się tu obściskujcie czy co tam, a ja pójdę zrobić coś pożytecznego i zobaczę jak idzie ludziom na błoniach w dekorowaniu- odwróciłam się na pięcie, przerzuciłam włosy przez ramię i wyszłam z Wielkiej Sali z sarkastycznym uśmiechem na ustach.

---------------------------------------------------------------------------------------------
*Tabbulam supputatis mutatio- zaklęcie wymyślone przeze mnie (cóż za zaskoczenie XD) z łaciny tabulam supputatis to tablica. Dodałam drugie b dla efektu :D mutatio to zmiana
*Timothy Ravenclaw, Thomas Gates, Richard Montrose- postacie wymyślone przeze mnie. Potomkowie Helgi i Godryka (jak również i Roweny, ale to później) zmieniali nazwiska, ponieważ wokół nazwisk Założycieli było dużo szumu, którego żadna z tych rodzin nie chciała i zawsze zmieniano nazwisko, ponieważ trudniej ich było wytropić (było też wielu przeciwników Założycieli przez te wszystkie pokolenia) Wszystkie połączenia rodzinne czy potomstwo jest wymyślone przeze mnie.
*Vestium mutatio- ten sam algorytm co przy zaklęciu Tabbulam supputatis mutatio. Vestium to szafa po łacinie, ale lepiej brzmiała niż komoda (commode)
Jeżeli jest coś nielogicznego, bądź jest jakiś błąd, poinformujcie mnie o tym w komentarzach. Wszelka krytykę przyjmuję ;) 

To chyba jak na razie wszystko...
Kiedy następny rozdział? Myślę, że uda mi się coś napisać w sobotę, ale nic nie obiecuję. 
Komentujcie <3

Pozdrawiam serdecznie,
Hermiona :*

PS: Strasznie się za Wami stęskniłam :3