środa, 27 stycznia 2016

Rozdział 26

Cześć kochane...
Po bardzo, bardzo, BARDZO długiej przerwie, mam dla Was nowy rozdział...
Wiem, że nawaliłam... Po tak długim czasie, doszłam do wniosku, że przez Walentynki w zeszłym roku jestem totalnie rozstrojona. Nie miałam w ogóle weny, poza tym, pokochałam Sevmione i trudno mi tu było wrócić... Dramione nadal kocham, jest to pierwszy parring, który pokochałam, ale Sevmione teraz jest u mnie na topie.

Nie wierzę, że udało mi się napisać etn rozdział... Zakładam, że pewnie i tak już Was tu nie ma i pewnie zapomniałyście wcześniejsze rozdziały, ale skoro powiedziałam, że dokończę tę opowieść, to dokończę.
Więc, co tu dłużej mówić
ENJOY ;)

***
Annie
-Jutro wyjeżdżamy na święta, więc przez jakiś czas nie będę cię odwiedzać- powiedziałam smutno do Gwen. Po moich policzkach leciały łzy, a z gardła wyrywał się cichy szloch.
Pomimo zapewnień Miony, Gwen nadal leżała w tej dziwnej śpiączce. Powoli, dzień za dniem, zaczęłam tracić nadzieję. Przychodziłam tutaj z przyzwyczajenia i zawsze opowiadałam jej co się działo danego dnia, zrelacjonowałam jej cały mecz quidditcha, w którym Slytherin wygrał z Hufflepuffem dwieście do czterdziestu i grę Dracona, która wcale nie była taka straszna jak Harry opowiadał. Czytałam jej wszystkie tematy z książek do transmutacji, eliksirów i zaklęć mając nadzieję, że w końcu się obudzi i powie „Annie, to jest nudne, proszę cię, zamknij się” tak jak zawsze to robiła w Pokoju Wspólnym, kiedy chciałam powtórzyć przed lekcjami.
-Egheeeemaallloooee…
Podniosłam gwałtownie wzrok i skupiłam go na Gwen. To nie mogła być prawda. Pewnie już zwariowałam i słyszę rzeczy, których nie ma, pomyślałam ponuro.
Lecz zanim zdążyłam cokolwiek zrobić ona… ruszyła się.
-Aaaanniiieeeeeepppff…*- mruknęła znowu nie mogąc niczego wypowiedzieć. Ciągle marszczyła czoło i próbowała się wyrwać ze snu.
-Pani Pomfrey!- zawołałam w stronę gabinetu pielęgniarki cała szczęśliwa.- Szybko! Ona się chyba budzi!
Drzwi gwałtownie się otworzyły i wybiegła z nich kobieta w białych szatach z różdżką i paroma fiolkami eliksirów w ręce.
-Odsuń się, kochanie- powiedziała łagodnie, a ja posłusznie odeszłam parę kroków od łóżka przyjaciółki.
Pielęgniarka od razu zabrała się do pracy. Najpierw rzuciła parę zaklęć sprawdzających, po czym wlała do gardła swojej pacjentki eliksir przypominający słabą herbatę, lecz wydzielający ostry zapach eukaliptusa.
Dziewczyna nagle zerwała się z łóżka i zaczęła kaszleć.
-Co to było za świństwo?- powiedziała trochę ochrypłym głosem spoglądając na mnie.
-Eliksir pomagający przywrócić świadomość- zwróciła się do niej pani Pomfrey z szerokim uśmiechem.- Idę powiadomić Minerwę i Aberfortha- machnęła różdżką i wyleciały z niej dwa srebrne chomiki, które pomknęły do wyjścia, a czarownica poszła za nimi.- Tylko nie wstawaj jeszcze- rzuciła na odchodne i zniknęła za ogromnymi drzwiami Skrzydła Szpitalnego.
-Och Gwenny- rzuciłam się przyjaciółce na szyję.- Tak się cieszę, że wreszcie się obudziłaś!
-Ja też- mruknęła mi w ramię.- Te twoje wywody na temat eliksiru na czkawkę były strasznie nudne- mogłam się założyć, że właśnie przewróciła oczami.
-To ty wszystko słyszałaś?- zapytałam zaskoczona i oderwałam się od niej. Słyszałam o przypadkach, w których pacjenci w magicznej śpiączce słyszeli co się do nich mówi, ale nie zawsze tak było.
-Tak i żałuję, że nie było mnie na meczu Slytherinu z Hufflepuffem- zwiesiła smętnie głowę, ale zaraz potem się ożywiła.- Czy ja dobrze słyszałam, że jutro jedziemy do domów na święta?- w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki.
-Tak- szepnęłam i znowu mocno się w nią wtuliłam.
Wreszcie odzyskałam moją przyjaciółkę!

***
Hermiona
Na peronie w Hogsmeade stał ogromny pociąg, Hogwart Express, czekający na pasażerów, którzy zbierali się do odjazdu. Był to mroźny dzień z dużą ilością śniegu. Domostwa w wiosce były pokryte białym puchem, który iskrzył się w słońcu, co nadawało temu widokowi swoisty charakter.
-Już czas kochani, do pociągu- pospieszałam podekscytowanych uczniów, którzy rozmawiali w grupkach o świętach.
Wszyscy byli uradowani powrotem do domów i ponownym spotkaniem z rodziną po długiej rozłące, choć niektórzy, w większości czwartoklasiści, byli oburzeni, że nie mogą zostać na Balu Bożonarodzeniowym.
Każdy szczegół był już dopracowany. Zapowiadało się na dużą uroczystość, na której mieli się pojawić aurorzy i ważne osobistości Ministerstwa, między innymi Kingsley, ale także wiele szych czarodziejskiego świata. Większość była przyjaciółmi Dumbledore’a, choć nie tylko.
Chyba nie było osoby z dopuszczonych do tej uroczystości roczników, która by wracała do domu.
Przechadzałam się obok wagonów, żeby sprawdzić czy wszyscy wsiedli. Z drugiego końca pociągu dostrzegłam Draco, który także pilnował młodszych hogwartczyków. Spojrzał na mnie w tym samym momencie i uśmiechnął się ciepło. Wyglądał naprawdę dobrze w swoim czarnym płaszczu i szaliku w barwach Slytherinu. Patrzył na mnie dopóki jacyś drugoklasiści nie wszczęli bójki i musiał ich rozdzielić.
-Miona!- usłyszałam za sobą uradowany krzyk Annie.
Odwróciłam się i w tym momencie mała wpadła w moje ramiona. Obok zauważyłam uśmiechniętą Gwen, która już wczoraj wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.
Dowiedziałam się o tym od Annie, która ze łzami szczęścia odnalazła mnie kiedy wracałam z Wielkiej Sali. Opowiedziała szybko jak Gwen się wybudzała i od razu tam z nią pobiegłam. W środku była już profesor McGonagall i profesor Dumbledore badający jej stan. Po krótkiej rozmowie z nimi poszłam do Gwen zadać kilka pytań. Niestety nic nie pamiętała, tylko ból, co wskazywało na penale oblivionem*.
-Cześć Annie- szepnęłam jej do ucha.
-Razem z Annie chciałyśmy się pożegnać- powiedziała Gwen.- I chciałam podziękować jeszcze raz za uratowanie mnie…
-Nie mnie dziękuj, to zasługa Draco- uśmiechnęłam się do niej ciepło.- Życzę wam wszystkiego dobrego na święta, zobaczymy się już w nowym roku. A teraz wchodźcie do wagonu, już czas.
Przytuliły mnie na pożegnanie i weszły do maszyny, po czym wychyliły się z okna, żeby pokiwać. Przypomniały mi się momenty, w których też wracałam do domu na święta i zatęskniłam za rodzicami. Co prawda, powinnam zostać na Balu jako Prefekt Naczelna i nawet mama z tatą mówili, że muszę zostać, ale i tak trochę smutno mi się zrobiło, że ich nie zobaczę w te święta. W dodatku to będą kolejne święta bez nich. Oczywiście oni tego nie pamiętali, ale w zeszłym roku podczas świąt byłam z Harrym w Dolinie Godryka, a rodzice nawet nie mieli pojęcia o moim istnieniu.
-Miona!- usłyszałam głos Ginny, który od razu mnie wyrwał z krainy wspomnień. Sięgnęłam do kieszeni zaciskając palce na różdżce i odwróciłam się.- Miałaś rację!- krzyknęła uśmiechnięta od ucha do ucha Ruda, a ja odetchnęłam z ulgą i wyciągnęłam rękę z kieszeni. Kolejny odruch z wojny.
-Hej Ginny- uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie uwierzysz co się stało przed chwilą- powiedziała trochę zdyszana po biegu.
Spojrzałam jej w oczy i już wiedziałam. Te same iskierki w oczach miała wtedy, kiedy wróciła z imprezy w Wieży Gryffindoru z okazji wygranego meczu quidditcha i opowiedziała co się stało pomiędzy nią a Harrym. Postanowiłam jednak nic nie mówić. Wolałam nacieszyć się szczęściem przyjaciółki kiedy będzie mi z ożywieniem opowiadać o Blaisie Zabinim.
-Myślałam nad tym co mi mówiłaś, o piątej klasie i czy nie widzę prawidłowości. Kiedy się zorientowałam, że chodziło Ci o wzbudzanie zazdrości w Harrym, od razu poleciałam do Blaise’a. Miałaś rację!- rzuciła mi się na szyję z wesołym piskiem.- Idziemy razem na Bal i…!
-Już dobrze, dobrze- przerwałam jej, bojąc się o stan moich uszu. Tak wysokie i głośne dźwięki tuż przy uchu bolą.- Cieszę się bardzo- przytuliłam ją jeszcze mocniej.
-Ale wiesz, że to mnie nie powstrzyma przed zabraniem Cię jutro na zakupy, żeby kupić sukienki, prawda?- powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem.
-Tak wiem- mruknęłam zrezygnowana.
Już wcześniej mówiłam, że mogę założyć jakąkolwiek sukienkę, chociażby tą z Halloween, ale się nie zgodziła i każda próba oparcia się nic nie dała. Nawet Czarna poparła Ginny, co było fenomenem. W sumie dzięki tej zmowie przeciwko mnie, ich stosunki się ociepliły więc w końcu uległam.
-A w sumie z kim idzie Pansy?- spytała Ruda kiedy już wracałyśmy do Hogwartu.
-Zobaczysz, to niespodzianka- powiedziałam i uśmiechnęłam się triumfująco, co ją uciszyło.

***
Pansy
Był dość mroźny poranek, dwa dni przed Bożym Narodzeniem. W tym dniu było wyjście do Hogsmeade. Umówiłam się w sali wejściowej z Mioną i Rudą, lecz nie pojawiły się na czas.
Dopiero po piętnastu minutach zobaczyłam je obie schodzące po schodach.
-Widzę, że wreszcie się zebrałyście- mruknęłam szyderczo i przewróciłam oczami.- Co tak szybko?
-Nic mi nie mów- Weasley przewróciła oczami.- Przed wyjściem chciała się jeszcze bronić i zabezpieczyła drzwi do dormitorium- Miona stała obok Rudej naburmuszona i obrażona na cały świat.- Dopiero Fretka ją wyciągnęła, no a wtedy już poszło z górki.
-Możemy już iść?- burknęła Prefekt Naczelna.
-O, a tobie tak się spieszy?- zaszydziłam z gryfonki.- Myślałam, że chciałaś poczytać.
-Im szybciej pójdziemy, tym szybciej będę mogła wrócić do książek. Pamietaj, że w tym roku mamy owutemy, a ja zamierzam…
-Zdać wszystkie na wybitny, tak wiem- dokończyłam za nią i ruszyłyśmy w kierunku wyjścia.
Poszłyśmy przez śnieg w kierunku Hogsmeade. Zanim jednak udało nam się tam dotrzeć, w połowie drogi usłyszałam jak ktoś za nami biegnie. Odwróciłam się w stronę dziewczyn, żeby je ostrzec, jednak wtedy było już za późno. Dwa czarne cienie uniosły obie gryfonki, które krzyknęły zaskoczone. Hermiona szybko sięgnęła po różdżkę i odruchowo powaliła drętwotą… swojego chłopaka. Kiedy się zorientowała zaczęła na niego krzyczeć, jak tak mógł, po czym uklęknęła przy nim i zaczęła przepraszać.
Ginny szybciej się zorientowała, że to był Diabeł, choć też go o mało nie oszołomiła swoją różdżką, którą trzymała w dłoni.
-Blaisie Zabini, masz mnie natychmiast puścić- powiedziała ze śmiechem, co nie zabrzmiało tak stanowczo jak chciała.
-Diable, serio już ją puść- przewróciłam oczami z rozbawieniem.
Ślizgon puścił ją i uśmiechnął się łobuzersko.
-Pomyśleliśmy, że zrobimy wam niespodziankę i dotrzymamy towarzystwa na zakupach- powiedział Smok, który otrząsnął się już po oszałamiaczu.
-Oj nie, panowie- powiedziałam stanowczo.- Zobaczycie nas w tych sukienkach dopiero na Balu, nie wcześniej.
-No ale Czarna- jęknęli błagalnie.
-Nie. Dziewczyny, idziemy- odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku Hogsmeade, aby móc się aportować.
Po chwili gryfonki do mnie dołączyły, obie rozbawione i w świetnych humorach.
-A ty Czarna w sumie z kim idziesz na Bal?- spytała Ruda.
Przypomniała mi się cała sytuacja z tamtego dnia.
Wyszłam z Wielkiej Sali, po tym jak Granger z Malfoyem pokazali już wszystkim jak bardzo się kochają i skierowałam się na błonia. Zignorowałam chłód i poszłam nad jezioro. Po chwili usłyszałam, że ktoś się zbliża więc automatycznie wyjęłam różdżkę i szybko wymierzyłam nią w przybysza.
-Czego chcesz?- spytałam chłopaka przede mną.
-Spokojnie- spojrzał na moją różdżkę, po czym się do mnie ciepło uśmiechnął, co sprawiło, że ją opuściłam.
Podszedł bliżej i wręczył mi jakąś kurtkę, co bardzo mnie zdziwiło, ale z wdzięcznością, której oczywiście nie okazałam, przyjęłam ją i założyłam na szatę. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak było mi zimno.
-Mogę Ci zadać pytanie?- spytał powoli po chwili ciszy, ważąc każde słowo.
-Jeśli musisz- powiedziałam udając chłodną i opanowaną Księżniczkę Slytherinu, choć w środku wszystko we mnie wrzało, a serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
-Czy poszłabyś ze mną na Bal?- zapytał spoglądając mi w oczy i chociaż od razu chciałam się zgodzić, musiałam zachować swój image.
-Nie wierzę! Akurat ty nie masz z kim iść, że prosisz jakąś ślizgonkę? Uwierz mi, pewnie jakbyś wystawił ogłoszenie, to od razu zgłosiłby się do ciebie cały tabun dziewczyn- powiedziałam trochę ze złością, czego nie zamierzałam. Opanuj się dziewczyno!, skarciłam się w myślach i z powrotem miałam na sobie maskę obojętności.
-Ale ja pytam ciebie- powiedział łagodnie.
Gonitwa myśli. Mam się od razu zgodzić czy powiedzieć, że się zastanowię? Merlinie, dlaczego tu nie ma Granger?! Ona od razu by wiedziała co zrobić. Właśnie… myśl jak ona.
-Dobrze, niech będzie- powiedziałam z nutką entuzjazmu, za którą od razu się skarciłam. Miało to wyjść troszkę inaczej.
-Spotkamy się na dziesięć minut przed Balem w sali wejściowej, dobrze?
-Dobrze- szepnęłam, a on się odwrócił zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
-Hej? Czarna?- wyrwał mnie ze wspomnień głos Wiewiórki, a Granger zaczęła chichotać, co mnie wyrwało z rozmyślań.
-Zobaczysz- mruknęłam tylko.- A ty przestań chichotać Granger!- krzyknęłam na nią, co wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu.- Nieważne- mruknęłam tylko.
Dotarłyśmy w końcu do punktu aportacyjnego, skąd ciągle deportowały się osoby z naszego rocznika.
-No to chodźcie- wyciągnęłam ręce w kierunku gryfonek.- Idziemy w specjalne miejsce- powiedziałam tajemniczo.- Pamiętajcie, że Bal jest stylizowany na wiek osiemnasty. Nasze suknie muszą być oszałamiające- mrugnęłam do nich, a one chwyciły się mnie.
Deportowałyśmy się z cichym trzaskiem.

***
Ginny
Znalazłyśmy się w jakimś domu. Jego wystrój robił ogromne wrażenie. Był utrzymany w zieleniach i różnych odcieniach złota, wszędzie było pełno zdobień i wspaniale dopracowanych detali. Na suficie wisiał ogromny kryształowy żyrandol, taki jak często wisi w teatrach. Nie mogłam się napatrzeć.
-Witajcie w moich skromnych progach- odezwała się Czarna.
 -Żartujesz- powiedziałam z szeroko otwartymi oczami.
-Nie, Wiewióreczko, mówię serio- powiedziała rozbawiona.- A to jest Alberto, projektant- wskazała ręką czarodzieja, który właśnie się do nas zbliżał.
Był bardzo wysokim i szczupłym mężczyzną. Kojarzył mi się trochę z profesorem Snapem, choć Snape był bardziej umięśniony. Podobnie jak Mistrz Eliksirów miał długie czarne włosy i wspaniałe czarne oczy, z których biła jakaś mądrość. Było widać, ze jest mistrzem w swoim zawodzie. Na jego szyi wisiała miara krawiecka. Ubrany był w stylową błękitną szatę, która wspaniale się komponowała z jego opalona cerą.
-Witam was, witaj mia bella- powiedział głębokim niskim głosem i uśmiechnął się do nas ciepło.
-Przyjechałyśmy z prośbą o suknie, tak jak ci pisałam w liście, Alberto.
-Tak, osiemnastowieczne suknie na Bal Bożonarodzeniowy, słyszałem- szepnął zamyślony, a mnie przeszedł dreszcz. On nie powinien mieć takiego głosu. Spojrzałam na Mionę i odkryłam po jej minie, że myśli o tym samym.
Alberto machnął różdżką i jego miara… nie! Aż trzy miary, zaczęły krążyć wokół każdej z nas i mierzyć, każdy cal naszego ciała. Czułam się tak, jakby to on sam podszedł i zaczął mnie mierzyć. Kiedy miara tego potrzebowała, podnosiła moją rękę, tak aby zmierzyć odległość od łokcia do nadgarstka, od nadgarstka do ramienia, od ramienia do łokcia… Podziwiałam jego biegłość w magii i podzielność uwagi. Kiedy spojrzałam na przyjaciółki, spostrzegłam miary uwijające się przy nich szybko, sprawnie i bez zbędnych ruchów. Tak, znalazłyśmy się w odpowiednim miejscu.
-Dobrze… tak, idealnie…- mruczał Alberto nad notesem, zapisując swoje spostrzeżenia i pomysły.- Tamta korona, którą mi pokazywałaś, la mia bella…?
-Tak, to korona królowej Balu- powiedziała Pansy.
-Dobrze- mruknął znowu coś zapisując w notatniku.
Po chwili miary do niego wróciły, on chwycił je, a te od razu zaświeciły w trzech różnych kolorach, po czym wróciły na szyję swojego mistrza.
-Mia Bella w srebrze,  mia fuoco w błękicie, a mia piuttosto w czerwieni?- spojrzał na nas wszystkie po kolei oceniająco.- Nie, mia bella lepiej w czerwieni, mia fuoco w srebrze, a mia piuttosto w błękicie- skreślił coś w notatniku i naniósł ostatnie poprawki.- Za chwilkę wrócę, mia bella- ucałował rękę Pansy i zniknął z pomieszczenia.
-On jest nieziemski- zwróciłam się do Czarnej.
-Wspaniały- dodała oczarowana Miona.- Genialnie nauczył się angielskiego. I te jego włoskie wstawki… Są wspaniałe.
-W sumie co one oznaczały?- zapytałam cicho. Niestety włoskiego się nigdy nie uczyłam, czego w tym momencie bardzo żałowałam.
-Mnie od zawsze nazywa mia bella, co można przetłumaczyć jako piękna, ale używa tego bardziej w znaczeniu moja miła- powiedziała z uśmiechem wspominając Alberto z czasów swojego dzieciństwa i ostatnich lat. No tak, nie bez powodu na Balu w czwartej klasie miała obłędną sukienkę. Skoro miała pod ręką takiego Alberto…
-Mnie nazwał mia piuttosto, czyli ładna- powiedziała zarumieniona Hermiona.
-A mnie?
-Moja ognista- powiedziała Pansy i spojrzała znacząco na moje włosy.
Często słyszałam od różnych osób, że moje włosy wyglądają jak żywe płomienie, co bardzo lubiłam i kiedy dowiedziałam się, że zostałam tak nazwana przez Alberto, poczułam gorąco na policzkach. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Włoch wrócił, lewitując za sobą trzy manekiny, ubrane w białe obfite suknie.
-Czas na projektowanie- powiedział Alberto i zaczął wykonywać skomplikowane ruchy różdżką.
Nici, igły i zaklęcia poszły w ruch. Pierwsza suknia powoli zaczęła się przemieniać z białej w krwistoczerwoną suknię ze złotymi ornamentami, które wyglądały jak uwijające się rośliny i kiedy ktoś się przyglądał, miał wrażenie, że te kwiaty, przez cały czas się wiją i przeplatają ze sobą. A może rzeczywiście tak było? Gorset prezentował się wspaniale, a fałdy sukni układały się idealnie. Na dole suknia była podszywana złotą nicią.
-Co o tym myślisz, mia bella?- spytał Alberto przerywając czarowanie.
-Przecież doskonale znasz mój gust- powiedziała z uśmiechem Pansy. Przy Alberto nie zakładała żadnych masek. Była sobą.- Jak zwykle wspaniale, Alberto, dziękuję. Jest obłędna- powiedziała zachwycona.
-No to pora na ciebie, mia fuoco- puścił mi oko i wrócił do czarowania.
Suknia na drugim manekinie została obleczona w srebro. Była odrobinę inaczej wykrojona niż suknia Pansy i miała trochę więcej ozdób wyszywanych granatową nitką. Wyglądała tak, jakby latały na niej płatki śniegu, różnej maści. Delikatne, cienkie i skomplikowane.
-Podoba ci się, mia fuoco?- zapytał Alberto.- Wiele sukni wspaniale się komponuje z twoimi pięknymi włosami, ale myślę, że ta akurat będzie pasowała do Balu.
-Jest idealna- powiedziałam oczarowana.
Mężczyzna skinął głową z uśmiechem i zajął się suknią Hermiony. Podobnie jak dwie poprzednie suknie, kreacja gryfonki zaczęła przyjmować barwy, tym razem różne odcienie błękitów. Kolory przechodziły z ciemnych do jasnych i ciągle się ze sobą przeplatały. Przypominały zamrożoną rzekę, która w różnych miejscach zmieniała odcienie. Czarną nicią zostały zakreślone różne wzory, wyglądające tak naturalnie, że przez moment miałam wrażenie, że suknia miony rzeczywiście jest zamrożona.
-Mia piuttosto?- zapytał Mistrz Krawiectwa.
-Jest wspaniała- powiedziała z zarumienionymi policzkami.- Mogę mieć tylko jedną prośbę?- zapytała nieśmiało.
-Oczywiście, mia piuttosto.
-Chciałabym, żeby moja suknia, gdzieś pomiędzy fałdami miała wbudowaną niewidoczną kieszonkę na różdżkę- szepnęła spoglądając w oczy mężczyzny.- Jestem praworęczna- powiedziała po chwili.
-Da się zrobić- mrugnął do niej.- Wy też sobie takowej życzycie?
Spojrzałam na Pansy i obie przytaknęłyśmy. Czarodziej zabrał się od razu do tworzenia. Stuknął po dwa razy w każdą suknię, w miejsce gdzie miała być kieszonka, po czym posłał po jednym promieniu zaklęcia do każdej z nas.
-To zaklęcie, które Wam pomoże potem odnaleźć od razu tę kieszonkę. Żebyście nie musiały szukać w tych fałdach- uniósł brwi z rozbawieniem.
-Alberto- zwróciła się do niego Pansy.- Dopasowałbyś do naszych sukienek stroje dla naszych partnerów?
-Oczywiście, mia bella, potrzebuję tylko ich wymiary.
Spojrzałam z niepokojem na Czarną. Przecież ani Blaise’a, ani Draco, ani… jej partnera tu nie było, więc jak to wymyśliła?
-Wymiary Smoka i Diabła masz, już kiedyś dla nich projektowałeś- Alberto kiwnął ze zrozumieniem głową i wyczarował dwa manekiny.- Draco idzie z Mioną, a Blaise z… Ognistą- powiedziała Pansy z sarkastycznym uśmieszkiem, po czym spojrzała na Mionę wyczekująco. Ta zrozumiała od razu i wyczarowała trzeciego manekina.- Tu są wymiary mojego partnera- powiedziała cicho Pansy, a Alberto tylko skinął głową i zaczął machać różdżką nad trzema pozostałymi manekinami. Każdy strój był dopasowany tematycznie i kolorystycznie.
-Czy to wszystko, mia bella?- spytał projektant.
-Wszystko jest idealnie, dziękuję Alberto- przytuliła go krótko, po czym, zwróciła się do nas.
-O jakiekolwiek dodatki się nie martwcie. Makijaż zrobię wam ja, według wskazówek Alberta- pokazała nam jakiś czarny szkicownik.- Buty są w pakiecie, tak samo biżuteria.
Miona zaczęła szukać pieniędzy w torebce i kiedy je wyciągnęła, Czarna przewróciła oczami.
-Przestań Granger. To jest wasz prezent gwiazdkowy.
Opadła mi szczęka. Tak drogie suknie, tak piękne i do tego zrobione przez Mistrza Krawiectwa…
-Chyba żartujesz- powiedziałam cicho.
-Nie Weasley i zamknij buzię bo wyglądasz bardziej głupio niż zwykle- roześmiała się Pansy, a ja jej zawtórowałam. Na pewno musiałam tak wyglądać.- No i oczywiście kiedy będziecie potrzebowały Alberto, możecie…
-Do mnie po prostu napisać- dokończył czarodziej i uśmiechnął się szeroko, a ja myślałam, że padnę na miejscu.
-Dzięki Czarna- Miona rzuciła się ślizgonce na szyję, po czym przytuliła się do Alberto.- Panu też dziękuję.
-Mów mi po prostu Alberto- szepnął, po czym spojrzał na mnie i ja też poszłam go przytulić.
-Dobra, już dosyć tych czułości- zwróciła się do nas Pansy już swoim zwykłym szyderczym tonem.- Musimy wracać do Hogwartu.
Alberto machnął różdżką i na miejscu sześciu manekinów, pojawiło się sześć dużych paczek z nazwiskiem Alberto Campione na wierzchu.
-Zaklęcie zmniejszająco-zwiększające- powiedział do nas wręczając każdej z nas po dwie torby.- wszystko jest prosto ułożone. Będziecie wyglądać w tym divinamente*! Mia bella was pomaluje i przygotuje według wzoru. Do zobaczenia kochane i powodzenia na Balu!- pożegnał się z nami i już go nie było.
-No, to było coś- powiedziałam z uznaniem do Pansy.
-Jeśli za każdym razem chcesz mnie zaciągać do Alberto Campione, to nawet nie będę narzekać i pójdę z tobą bez wahania- powiedziała Hermiona, na co uśmiechnęłam się triumfująco. Wreszcie można ją normalnie wyciągnąć na zakupy!
Po tych słowach Pansy tylko uśmiechnęła się tajemniczo, po czym deportowała nas z Parkinson Manor.

--------------------------------------------------------
*bełkot Gwen przed wybudzeniem stworzyłam ja, pierwsze litery w sumie zostały wylosowane xD
*penale oblivionem- zaklęcie, które kiedyś wymyśliłam (przyp. aut.)
*divinamente- bosko
Co prawda na Harry Potter Wiki znajdziecie informację, że Poppy Pomfrey nie umiała wyczarować cielesnego patronusa, jednak ja postanowiłam to zmienić.
Przypominam, że kiedy piszę "profesor Dumbledore" chodzi o Aberfortha, nie Albusa!
Włoskie wstawki są z tłumacza Google, jeśli jest coś źle to przepraszam, niestety nie uczę się tego języka choć bardzo bym chciała...

Powiem Wam, że bardzo mi się podoba Alfredo :3 Jest trochę wystylizowany na Snape'a, bo go pokochałam <3 myślę, że Alfredo jeszcze kiedyś się pojawi ;)
Za wszelkie błędy przepraszam, ale jeśli pamiętacie już nie mam bety... No i Rumcajs... zerwał nam się kontakt :/ Przykra historia w sumie
Przepraszam, że w tym rozdziale nie było za dużo Dramione, możecie na to liczyć może w przyszłym rozdziale :3
Mam nadzieję, że opisy sukienek w miarę mi wyszły, oczywiście wszystko zależy od Waszej wyobraźni ;) Miejmy nadzieję że JAKOŚ mi to wyszło xD

I przepraszam Was, że nie zajrzałam podczas świąt. Choć już trochę po świętach to życzę Wam wszystkiego dobrego no i lepszego roku 2016! :*

Kiedy następny rozdział? Szczerze mówiąc- nie wiem. Nie chcę Wam niczego obiecywać, a jak wiecie ostatnio u mnie słabo z weną (niechże ona wreszcie wróci!)
Mam nadzieję, że nie będzie już na tym blogu aż tak OGROMNEJ przerwy.


Pozdrawiam Was serdecznie (choć pewnie i tak już tu nikogo nie ma),
Miona :*