Stwierdziłam, że jestem okrutna.
Przepraszam Was za tak długą nieobecność, wiem, że nawaliłam. Postanowiłam coś napisać, ponieważ w poniedziałek (4 lipca) była rocznica powstania tego bloga. To już drugi rok, a ja napisałam tylko 26 rozdziałów (większość autorek publikuje 26 rozdziałów w maksymalnie rok). Zostawiałam Was w niepewności na całe miesiące więc należą się krótkie wyjaśnienia.
Myślę, że wydarzenia z ferii zimowych 2015 strasznie mnie rozstroiły, kiedyś dodawałam rozdziały co tydzień, po tamtych wydarzeniach co parę miesięcy. Potem liceum, pierwsza klasa, nowe otoczenie, zmęczenie i zagubienie miały wpływ na to, że w ogóle nie otwierałam laptopa.
Ostatni rozdział był w styczniu. Muszę się przyznać, że od stycznia męczę się z rozdziałem 27. Piszę go co jakiś czas, coraz to nowe kawałki, ale te fragmenty wydają mi się zawsze słabe, nie pasujące do całości, wyrwane z kontekstu...
Duży wpływ na te zastoje miała też wpływ moja miłość do nowego parringu- Sevmione (jak nikt nie czytał nic i hejtuje, to najpierw niech przeczyta np "Bez cukru" <3 i wtedy dopiero ocenia).
Dlaczego napisałam tego posta?
Myślę, że coś się Wam należy, jakiekolwiek wyjaśnienia, oznaka życia. To opowiadanie na pewno będzie dokończone- przecież złożyłam Wam obietnicę, zamierzam się z niej wywiązać.Muszę przeczytać to wszystko co napisałam, żeby nie pogubić wątków. I jakoś znowu pokochać Dramione. Wszystko co teraz czytam, co wcześniej napisałam wydaje się jeszcze większą chałą niż wcześniej. Wszystko jest takie cukierkowe i gdybym mogła to zmieniłabym całe to opowiadanie, bo po prostu nie jest adekwatne do rzeczywistości, a nawet nie nadaje się na przesłodzony, boski scenariusz w stylu baśni czy komedii romantycznych. Wiele rozwiązań jakie zastosowałam, nie podobają mi się. No ale spróbuję jakoś z tego wybrnąć. Po prostu mam teraz nauczkę na przyszłość- jeśli bierzesz się za pisanie, to zrób to w jak najmniejszych odstępach czasu, bo potem widzisz jaka głupia byłaś i chcesz wszystko zmieniać, a nie możesz.
Drugim powodem i w sumie moją motywacją był ostatni telefon Stokrotki. Powiedziała mi, że mam napisać książkę i wrócić do bloga. Powiedziała mi, że mam talent i potencjał, muszę tylko po niego sięgnąć. Jednak nie jestem tą samą osobą co kiedyś. Coś mi się wydaje, że już nie umiem wykrzesać z siebie pisarki, którą kiedyś byłam. Przez chwilę, ale jednak byłam.
Jednak postaram się, dla Was, dla Stokrotki. Nie wiem ile mi to zajmie. Prawdopodobnie jeszcze trochę czasu minie. Napiszę rozdział 27, pewnie w zapasie 28 i kiedy zacznę 29, wstawię Wam 27. Chcę wrócić do starego rytmu, postarać się i dokończyć "Nową miłość" (sucharna nazwa, dlaczego nie wykrzesałam z siebie nic więcej dwa lata temu? xD). Nic nie obiecuję, bo wiem, że mogę zawieść, a nie chcę Wam robić wielkich nadziei. Moje życie to nadal chory thriller, nad którym nie panuję, choć bardzo bym chciała. No i wszystko zależy od weny, która na razie jest gdzieś w otchłani i nie wiem, kiedy ją stamtąd wygrzebię.
Nie wiem, czy któraś z Was jeszcze tu jest. Wiedzcie, że tęsknię i myślę o Was, może nie o każdej porze dnia i nocy, bo wtedy bym skłamała :') , ale co jakiś czas tak. Żałuję, że to wszystko tak się potoczyło, gdy dwa lata temu zaczynałam tego bloga, naprawdę chciałam dobrze. Wyszło oczywiście jak zawsze -_-
Mam nadzieję, że wreszcie uda mi się coś napisać, mój "nowy" laptop wreszcie się ogarnie i nie będzie tak mulił, dzięki czemu wrócę do pisania.
Z przeprosinami, nadzieją i nową motywacją,
Miona :*
PS: Przepraszam za wszelkie błędy, także te logiczne :P
piątek, 8 lipca 2016
środa, 27 stycznia 2016
Rozdział 26
Cześć kochane...
Po bardzo, bardzo, BARDZO długiej przerwie, mam dla Was nowy rozdział...
Wiem, że nawaliłam... Po tak długim czasie, doszłam do wniosku, że przez Walentynki w zeszłym roku jestem totalnie rozstrojona. Nie miałam w ogóle weny, poza tym, pokochałam Sevmione i trudno mi tu było wrócić... Dramione nadal kocham, jest to pierwszy parring, który pokochałam, ale Sevmione teraz jest u mnie na topie.
Nie wierzę, że udało mi się napisać etn rozdział... Zakładam, że pewnie i tak już Was tu nie ma i pewnie zapomniałyście wcześniejsze rozdziały, ale skoro powiedziałam, że dokończę tę opowieść, to dokończę.
Więc, co tu dłużej mówić
ENJOY ;)
Po bardzo, bardzo, BARDZO długiej przerwie, mam dla Was nowy rozdział...
Wiem, że nawaliłam... Po tak długim czasie, doszłam do wniosku, że przez Walentynki w zeszłym roku jestem totalnie rozstrojona. Nie miałam w ogóle weny, poza tym, pokochałam Sevmione i trudno mi tu było wrócić... Dramione nadal kocham, jest to pierwszy parring, który pokochałam, ale Sevmione teraz jest u mnie na topie.
Nie wierzę, że udało mi się napisać etn rozdział... Zakładam, że pewnie i tak już Was tu nie ma i pewnie zapomniałyście wcześniejsze rozdziały, ale skoro powiedziałam, że dokończę tę opowieść, to dokończę.
Więc, co tu dłużej mówić
ENJOY ;)
***
Annie
-Jutro
wyjeżdżamy na święta, więc przez jakiś czas nie będę cię odwiedzać-
powiedziałam smutno do Gwen. Po moich policzkach leciały łzy, a z gardła
wyrywał się cichy szloch.
Pomimo
zapewnień Miony, Gwen nadal leżała w tej dziwnej śpiączce. Powoli, dzień za
dniem, zaczęłam tracić nadzieję. Przychodziłam tutaj z przyzwyczajenia i zawsze
opowiadałam jej co się działo danego dnia, zrelacjonowałam jej cały mecz
quidditcha, w którym Slytherin wygrał z Hufflepuffem dwieście do czterdziestu i
grę Dracona, która wcale nie była taka straszna jak Harry opowiadał. Czytałam
jej wszystkie tematy z książek do transmutacji, eliksirów i zaklęć mając
nadzieję, że w końcu się obudzi i powie „Annie,
to jest nudne, proszę cię, zamknij się” tak jak zawsze to robiła w Pokoju
Wspólnym, kiedy chciałam powtórzyć przed lekcjami.
-Egheeeemaallloooee…
Podniosłam
gwałtownie wzrok i skupiłam go na Gwen. To nie mogła być prawda. Pewnie już zwariowałam i słyszę rzeczy,
których nie ma, pomyślałam ponuro.
Lecz zanim
zdążyłam cokolwiek zrobić ona… ruszyła
się.
-Aaaanniiieeeeeepppff…*-
mruknęła znowu nie mogąc niczego wypowiedzieć. Ciągle marszczyła czoło i
próbowała się wyrwać ze snu.
-Pani
Pomfrey!- zawołałam w stronę gabinetu pielęgniarki cała szczęśliwa.- Szybko!
Ona się chyba budzi!
Drzwi
gwałtownie się otworzyły i wybiegła z nich kobieta w białych szatach z różdżką
i paroma fiolkami eliksirów w ręce.
-Odsuń się,
kochanie- powiedziała łagodnie, a ja posłusznie odeszłam parę kroków od łóżka
przyjaciółki.
Pielęgniarka
od razu zabrała się do pracy. Najpierw rzuciła parę zaklęć sprawdzających, po
czym wlała do gardła swojej pacjentki eliksir przypominający słabą herbatę,
lecz wydzielający ostry zapach eukaliptusa.
Dziewczyna
nagle zerwała się z łóżka i zaczęła kaszleć.
-Co to było
za świństwo?- powiedziała trochę ochrypłym głosem spoglądając na mnie.
-Eliksir
pomagający przywrócić świadomość- zwróciła się do niej pani Pomfrey z szerokim
uśmiechem.- Idę powiadomić Minerwę i Aberfortha- machnęła różdżką i wyleciały z
niej dwa srebrne chomiki, które pomknęły do wyjścia, a czarownica poszła za
nimi.- Tylko nie wstawaj jeszcze- rzuciła na odchodne i zniknęła za ogromnymi
drzwiami Skrzydła Szpitalnego.
-Och Gwenny-
rzuciłam się przyjaciółce na szyję.- Tak się cieszę, że wreszcie się obudziłaś!
-Ja też-
mruknęła mi w ramię.- Te twoje wywody na temat eliksiru na czkawkę były
strasznie nudne- mogłam się założyć, że właśnie przewróciła oczami.
-To ty
wszystko słyszałaś?- zapytałam zaskoczona i oderwałam się od niej. Słyszałam o
przypadkach, w których pacjenci w magicznej śpiączce słyszeli co się do nich
mówi, ale nie zawsze tak było.
-Tak i
żałuję, że nie było mnie na meczu Slytherinu z Hufflepuffem- zwiesiła smętnie
głowę, ale zaraz potem się ożywiła.- Czy ja dobrze słyszałam, że jutro jedziemy
do domów na święta?- w jej oczach zatańczyły wesołe iskierki.
-Tak-
szepnęłam i znowu mocno się w nią wtuliłam.
Wreszcie
odzyskałam moją przyjaciółkę!
***
Hermiona
Na peronie w
Hogsmeade stał ogromny pociąg, Hogwart Express, czekający na pasażerów, którzy
zbierali się do odjazdu. Był to mroźny dzień z dużą ilością śniegu. Domostwa w
wiosce były pokryte białym puchem, który iskrzył się w słońcu, co nadawało temu
widokowi swoisty charakter.
-Już czas
kochani, do pociągu- pospieszałam podekscytowanych uczniów, którzy rozmawiali w
grupkach o świętach.
Wszyscy byli uradowani powrotem do domów i ponownym spotkaniem z rodziną po długiej rozłące, choć niektórzy, w większości czwartoklasiści, byli oburzeni, że nie mogą zostać na Balu Bożonarodzeniowym.
Wszyscy byli uradowani powrotem do domów i ponownym spotkaniem z rodziną po długiej rozłące, choć niektórzy, w większości czwartoklasiści, byli oburzeni, że nie mogą zostać na Balu Bożonarodzeniowym.
Każdy
szczegół był już dopracowany. Zapowiadało się na dużą uroczystość, na której
mieli się pojawić aurorzy i ważne osobistości Ministerstwa, między innymi
Kingsley, ale także wiele szych czarodziejskiego świata. Większość była przyjaciółmi
Dumbledore’a, choć nie tylko.
Chyba nie
było osoby z dopuszczonych do tej uroczystości roczników, która by wracała do
domu.
Przechadzałam
się obok wagonów, żeby sprawdzić czy wszyscy wsiedli. Z drugiego końca pociągu
dostrzegłam Draco, który także pilnował młodszych hogwartczyków. Spojrzał na
mnie w tym samym momencie i uśmiechnął się ciepło. Wyglądał naprawdę dobrze w
swoim czarnym płaszczu i szaliku w barwach Slytherinu. Patrzył na mnie dopóki
jacyś drugoklasiści nie wszczęli bójki i musiał ich rozdzielić.
-Miona!- usłyszałam za sobą uradowany krzyk Annie.
-Miona!- usłyszałam za sobą uradowany krzyk Annie.
Odwróciłam
się i w tym momencie mała wpadła w moje ramiona. Obok zauważyłam uśmiechniętą
Gwen, która już wczoraj wyszła ze Skrzydła Szpitalnego.
Dowiedziałam
się o tym od Annie, która ze łzami szczęścia odnalazła mnie kiedy wracałam z
Wielkiej Sali. Opowiedziała szybko jak Gwen się wybudzała i od razu tam z nią
pobiegłam. W środku była już profesor McGonagall i profesor Dumbledore badający
jej stan. Po krótkiej rozmowie z nimi poszłam do Gwen zadać kilka pytań.
Niestety nic nie pamiętała, tylko ból, co wskazywało na penale oblivionem*.
-Cześć
Annie- szepnęłam jej do ucha.
-Razem z
Annie chciałyśmy się pożegnać- powiedziała Gwen.- I chciałam podziękować
jeszcze raz za uratowanie mnie…
-Nie mnie
dziękuj, to zasługa Draco- uśmiechnęłam się do niej ciepło.- Życzę wam
wszystkiego dobrego na święta, zobaczymy się już w nowym roku. A teraz
wchodźcie do wagonu, już czas.
Przytuliły
mnie na pożegnanie i weszły do maszyny, po czym wychyliły się z okna, żeby
pokiwać. Przypomniały mi się momenty, w których też wracałam do domu na święta
i zatęskniłam za rodzicami. Co prawda, powinnam zostać na Balu jako Prefekt
Naczelna i nawet mama z tatą mówili, że muszę zostać, ale i tak trochę smutno
mi się zrobiło, że ich nie zobaczę w te święta. W dodatku to będą kolejne
święta bez nich. Oczywiście oni tego nie pamiętali, ale w zeszłym roku podczas
świąt byłam z Harrym w Dolinie Godryka, a rodzice nawet nie mieli pojęcia o
moim istnieniu.
-Miona!-
usłyszałam głos Ginny, który od razu mnie wyrwał z krainy wspomnień. Sięgnęłam
do kieszeni zaciskając palce na różdżce i odwróciłam się.- Miałaś rację!-
krzyknęła uśmiechnięta od ucha do ucha Ruda, a ja odetchnęłam z ulgą i
wyciągnęłam rękę z kieszeni. Kolejny odruch z wojny.
-Hej Ginny-
uśmiechnęłam się szeroko.
-Nie
uwierzysz co się stało przed chwilą- powiedziała trochę zdyszana po biegu.
Spojrzałam
jej w oczy i już wiedziałam. Te same iskierki w oczach miała wtedy, kiedy
wróciła z imprezy w Wieży Gryffindoru z okazji wygranego meczu quidditcha i
opowiedziała co się stało pomiędzy nią a Harrym. Postanowiłam jednak nic nie
mówić. Wolałam nacieszyć się szczęściem przyjaciółki kiedy będzie mi z
ożywieniem opowiadać o Blaisie Zabinim.
-Myślałam nad
tym co mi mówiłaś, o piątej klasie i czy nie widzę prawidłowości. Kiedy się
zorientowałam, że chodziło Ci o wzbudzanie zazdrości w Harrym, od razu
poleciałam do Blaise’a. Miałaś rację!- rzuciła mi się na szyję z wesołym
piskiem.- Idziemy razem na Bal i…!
-Już dobrze,
dobrze- przerwałam jej, bojąc się o stan moich uszu. Tak wysokie i głośne
dźwięki tuż przy uchu bolą.- Cieszę się bardzo- przytuliłam ją jeszcze mocniej.
-Ale wiesz,
że to mnie nie powstrzyma przed zabraniem Cię jutro na zakupy, żeby kupić
sukienki, prawda?- powiedziała z przebiegłym uśmieszkiem.
-Tak wiem-
mruknęłam zrezygnowana.
Już
wcześniej mówiłam, że mogę założyć jakąkolwiek sukienkę, chociażby tą z
Halloween, ale się nie zgodziła i każda próba oparcia się nic nie dała. Nawet
Czarna poparła Ginny, co było fenomenem. W sumie dzięki tej zmowie przeciwko
mnie, ich stosunki się ociepliły więc w końcu uległam.
-A w sumie z
kim idzie Pansy?- spytała Ruda kiedy już wracałyśmy do Hogwartu.
-Zobaczysz,
to niespodzianka- powiedziałam i uśmiechnęłam się triumfująco, co ją uciszyło.
***
Pansy
Był dość
mroźny poranek, dwa dni przed Bożym Narodzeniem. W tym dniu było wyjście do
Hogsmeade. Umówiłam się w sali wejściowej z Mioną i Rudą, lecz nie pojawiły się
na czas.
Dopiero po
piętnastu minutach zobaczyłam je obie schodzące po schodach.
-Widzę, że
wreszcie się zebrałyście- mruknęłam szyderczo i przewróciłam oczami.- Co tak
szybko?
-Nic mi nie
mów- Weasley przewróciła oczami.- Przed wyjściem chciała się jeszcze bronić i
zabezpieczyła drzwi do dormitorium- Miona stała obok Rudej naburmuszona i
obrażona na cały świat.- Dopiero Fretka ją wyciągnęła, no a wtedy już poszło z
górki.
-Możemy już
iść?- burknęła Prefekt Naczelna.
-O, a tobie
tak się spieszy?- zaszydziłam z gryfonki.- Myślałam, że chciałaś poczytać.
-Im szybciej
pójdziemy, tym szybciej będę mogła wrócić do książek. Pamietaj, że w tym roku
mamy owutemy, a ja zamierzam…
-Zdać
wszystkie na wybitny, tak wiem- dokończyłam za nią i ruszyłyśmy w kierunku
wyjścia.
Poszłyśmy
przez śnieg w kierunku Hogsmeade. Zanim jednak udało nam się tam dotrzeć, w
połowie drogi usłyszałam jak ktoś za nami biegnie. Odwróciłam się w stronę
dziewczyn, żeby je ostrzec, jednak wtedy było już za późno. Dwa czarne cienie
uniosły obie gryfonki, które krzyknęły zaskoczone. Hermiona szybko sięgnęła po
różdżkę i odruchowo powaliła drętwotą… swojego chłopaka. Kiedy się zorientowała
zaczęła na niego krzyczeć, jak tak mógł, po czym uklęknęła przy nim i zaczęła
przepraszać.
Ginny
szybciej się zorientowała, że to był Diabeł, choć też go o mało nie oszołomiła
swoją różdżką, którą trzymała w dłoni.
-Blaisie
Zabini, masz mnie natychmiast puścić- powiedziała ze śmiechem, co nie
zabrzmiało tak stanowczo jak chciała.
-Diable,
serio już ją puść- przewróciłam oczami z rozbawieniem.
Ślizgon
puścił ją i uśmiechnął się łobuzersko.
-Pomyśleliśmy,
że zrobimy wam niespodziankę i dotrzymamy towarzystwa na zakupach- powiedział
Smok, który otrząsnął się już po oszałamiaczu.
-Oj nie,
panowie- powiedziałam stanowczo.- Zobaczycie nas w tych sukienkach dopiero na
Balu, nie wcześniej.
-No ale Czarna-
jęknęli błagalnie.
-Nie.
Dziewczyny, idziemy- odwróciłam się na pięcie i poszłam w kierunku Hogsmeade,
aby móc się aportować.
Po chwili
gryfonki do mnie dołączyły, obie rozbawione i w świetnych humorach.
-A ty Czarna
w sumie z kim idziesz na Bal?- spytała Ruda.
Przypomniała
mi się cała sytuacja z tamtego dnia.
Wyszłam z
Wielkiej Sali, po tym jak Granger z Malfoyem pokazali już wszystkim jak bardzo
się kochają i skierowałam się na błonia. Zignorowałam chłód i poszłam nad
jezioro. Po chwili usłyszałam, że ktoś się zbliża więc automatycznie wyjęłam
różdżkę i szybko wymierzyłam nią w przybysza.
-Czego
chcesz?- spytałam chłopaka przede mną.
-Spokojnie-
spojrzał na moją różdżkę, po czym się do mnie ciepło uśmiechnął, co sprawiło,
że ją opuściłam.
Podszedł bliżej
i wręczył mi jakąś kurtkę, co bardzo mnie zdziwiło, ale z wdzięcznością, której
oczywiście nie okazałam, przyjęłam ją i założyłam na szatę. Dopiero wtedy
zdałam sobie sprawę z tego, jak było mi zimno.
-Mogę Ci
zadać pytanie?- spytał powoli po chwili ciszy, ważąc każde słowo.
-Jeśli
musisz- powiedziałam udając chłodną i opanowaną Księżniczkę Slytherinu, choć w
środku wszystko we mnie wrzało, a serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
-Czy
poszłabyś ze mną na Bal?- zapytał spoglądając mi w oczy i chociaż od razu
chciałam się zgodzić, musiałam zachować swój image.
-Nie wierzę!
Akurat ty nie masz z kim iść, że prosisz jakąś ślizgonkę? Uwierz mi, pewnie
jakbyś wystawił ogłoszenie, to od razu zgłosiłby się do ciebie cały tabun
dziewczyn- powiedziałam trochę ze złością, czego nie zamierzałam. Opanuj się dziewczyno!, skarciłam się w
myślach i z powrotem miałam na sobie maskę obojętności.
-Ale ja
pytam ciebie- powiedział łagodnie.
Gonitwa
myśli. Mam się od razu zgodzić czy
powiedzieć, że się zastanowię? Merlinie, dlaczego tu nie ma Granger?! Ona od
razu by wiedziała co zrobić. Właśnie… myśl jak ona.
-Dobrze,
niech będzie- powiedziałam z nutką entuzjazmu, za którą od razu się skarciłam.
Miało to wyjść troszkę inaczej.
-Spotkamy
się na dziesięć minut przed Balem w sali wejściowej, dobrze?
-Dobrze-
szepnęłam, a on się odwrócił zostawiając mnie z mętlikiem w głowie.
-Hej?
Czarna?- wyrwał mnie ze wspomnień głos Wiewiórki, a Granger zaczęła chichotać,
co mnie wyrwało z rozmyślań.
-Zobaczysz-
mruknęłam tylko.- A ty przestań chichotać Granger!- krzyknęłam na nią, co
wywołało jeszcze większy wybuch śmiechu.- Nieważne- mruknęłam tylko.
Dotarłyśmy w
końcu do punktu aportacyjnego, skąd ciągle deportowały się osoby z naszego
rocznika.
-No to
chodźcie- wyciągnęłam ręce w kierunku gryfonek.- Idziemy w specjalne miejsce-
powiedziałam tajemniczo.- Pamiętajcie, że Bal jest stylizowany na wiek osiemnasty.
Nasze suknie muszą być oszałamiające- mrugnęłam do nich, a one chwyciły się
mnie.
Deportowałyśmy
się z cichym trzaskiem.
***
Ginny
Znalazłyśmy
się w jakimś domu. Jego wystrój robił ogromne wrażenie. Był utrzymany w
zieleniach i różnych odcieniach złota, wszędzie było pełno zdobień i wspaniale
dopracowanych detali. Na suficie wisiał ogromny kryształowy żyrandol, taki jak
często wisi w teatrach. Nie mogłam się napatrzeć.
-Witajcie w
moich skromnych progach- odezwała się Czarna.
-Żartujesz- powiedziałam z szeroko otwartymi
oczami.
-Nie,
Wiewióreczko, mówię serio- powiedziała rozbawiona.- A to jest Alberto,
projektant- wskazała ręką czarodzieja, który właśnie się do nas zbliżał.
Był bardzo
wysokim i szczupłym mężczyzną. Kojarzył mi się trochę z profesorem Snapem, choć
Snape był bardziej umięśniony. Podobnie jak Mistrz Eliksirów miał długie czarne
włosy i wspaniałe czarne oczy, z których biła jakaś mądrość. Było widać, ze
jest mistrzem w swoim zawodzie. Na jego szyi wisiała miara krawiecka. Ubrany
był w stylową błękitną szatę, która wspaniale się komponowała z jego opalona
cerą.
-Witam was,
witaj mia bella- powiedział głębokim
niskim głosem i uśmiechnął się do nas ciepło.
-Przyjechałyśmy
z prośbą o suknie, tak jak ci pisałam w liście, Alberto.
-Tak,
osiemnastowieczne suknie na Bal Bożonarodzeniowy, słyszałem- szepnął zamyślony,
a mnie przeszedł dreszcz. On nie powinien mieć takiego głosu. Spojrzałam na
Mionę i odkryłam po jej minie, że myśli o tym samym.
Alberto
machnął różdżką i jego miara… nie! Aż trzy miary, zaczęły krążyć wokół każdej z
nas i mierzyć, każdy cal naszego ciała. Czułam się tak, jakby to on sam
podszedł i zaczął mnie mierzyć. Kiedy miara tego potrzebowała, podnosiła moją
rękę, tak aby zmierzyć odległość od łokcia do nadgarstka, od nadgarstka do
ramienia, od ramienia do łokcia… Podziwiałam jego biegłość w magii i
podzielność uwagi. Kiedy spojrzałam na przyjaciółki, spostrzegłam miary
uwijające się przy nich szybko, sprawnie i bez zbędnych ruchów. Tak,
znalazłyśmy się w odpowiednim miejscu.
-Dobrze…
tak, idealnie…- mruczał Alberto nad notesem, zapisując swoje spostrzeżenia i
pomysły.- Tamta korona, którą mi pokazywałaś, la mia bella…?
-Tak, to
korona królowej Balu- powiedziała Pansy.
-Dobrze-
mruknął znowu coś zapisując w notatniku.
Po chwili
miary do niego wróciły, on chwycił je, a te od razu zaświeciły w trzech różnych
kolorach, po czym wróciły na szyję swojego mistrza.
-Mia Bella w srebrze, mia fuoco
w błękicie, a mia piuttosto w
czerwieni?- spojrzał na nas wszystkie po kolei oceniająco.- Nie, mia bella lepiej w czerwieni, mia fuoco w srebrze, a mia piuttosto w błękicie- skreślił coś w
notatniku i naniósł ostatnie poprawki.- Za chwilkę wrócę, mia bella- ucałował rękę Pansy i zniknął z pomieszczenia.
-On jest
nieziemski- zwróciłam się do Czarnej.
-Wspaniały-
dodała oczarowana Miona.- Genialnie nauczył się angielskiego. I te jego włoskie
wstawki… Są wspaniałe.
-W sumie co
one oznaczały?- zapytałam cicho. Niestety włoskiego się nigdy nie uczyłam,
czego w tym momencie bardzo żałowałam.
-Mnie od
zawsze nazywa mia bella, co można
przetłumaczyć jako piękna, ale używa tego bardziej w znaczeniu moja miła-
powiedziała z uśmiechem wspominając Alberto z czasów swojego dzieciństwa i ostatnich
lat. No tak, nie bez powodu na Balu w czwartej klasie miała obłędną sukienkę.
Skoro miała pod ręką takiego Alberto…
-Mnie nazwał
mia piuttosto, czyli ładna- powiedziała
zarumieniona Hermiona.
-A mnie?
-Moja
ognista- powiedziała Pansy i spojrzała znacząco na moje włosy.
Często
słyszałam od różnych osób, że moje włosy wyglądają jak żywe płomienie, co
bardzo lubiłam i kiedy dowiedziałam się, że zostałam tak nazwana przez Alberto,
poczułam gorąco na policzkach. Zanim jednak zdążyłam cokolwiek powiedzieć,
Włoch wrócił, lewitując za sobą trzy manekiny, ubrane w białe obfite suknie.
-Czas na
projektowanie- powiedział Alberto i zaczął wykonywać skomplikowane ruchy
różdżką.
Nici, igły i
zaklęcia poszły w ruch. Pierwsza suknia powoli zaczęła się przemieniać z białej
w krwistoczerwoną suknię ze złotymi ornamentami, które wyglądały jak uwijające
się rośliny i kiedy ktoś się przyglądał, miał wrażenie, że te kwiaty, przez
cały czas się wiją i przeplatają ze sobą. A może rzeczywiście tak było? Gorset
prezentował się wspaniale, a fałdy sukni układały się idealnie. Na dole suknia
była podszywana złotą nicią.
-Co o tym
myślisz, mia bella?- spytał Alberto przerywając
czarowanie.
-Przecież
doskonale znasz mój gust- powiedziała z uśmiechem Pansy. Przy Alberto nie
zakładała żadnych masek. Była sobą.- Jak zwykle wspaniale, Alberto, dziękuję.
Jest obłędna- powiedziała zachwycona.
-No to pora
na ciebie, mia fuoco- puścił mi oko i
wrócił do czarowania.
Suknia na
drugim manekinie została obleczona w srebro. Była odrobinę inaczej wykrojona
niż suknia Pansy i miała trochę więcej ozdób wyszywanych granatową nitką.
Wyglądała tak, jakby latały na niej płatki śniegu, różnej maści. Delikatne,
cienkie i skomplikowane.
-Podoba ci
się, mia fuoco?- zapytał Alberto.-
Wiele sukni wspaniale się komponuje z twoimi pięknymi włosami, ale myślę, że ta
akurat będzie pasowała do Balu.
-Jest
idealna- powiedziałam oczarowana.
Mężczyzna
skinął głową z uśmiechem i zajął się suknią Hermiony. Podobnie jak dwie
poprzednie suknie, kreacja gryfonki zaczęła przyjmować barwy, tym razem różne
odcienie błękitów. Kolory przechodziły z ciemnych do jasnych i ciągle się ze
sobą przeplatały. Przypominały zamrożoną rzekę, która w różnych miejscach
zmieniała odcienie. Czarną nicią zostały zakreślone różne wzory, wyglądające tak
naturalnie, że przez moment miałam wrażenie, że suknia miony rzeczywiście jest
zamrożona.
-Mia piuttosto?- zapytał Mistrz
Krawiectwa.
-Jest
wspaniała- powiedziała z zarumienionymi policzkami.- Mogę mieć tylko jedną
prośbę?- zapytała nieśmiało.
-Oczywiście,
mia piuttosto.
-Chciałabym,
żeby moja suknia, gdzieś pomiędzy fałdami miała wbudowaną niewidoczną kieszonkę
na różdżkę- szepnęła spoglądając w oczy mężczyzny.- Jestem praworęczna-
powiedziała po chwili.
-Da się
zrobić- mrugnął do niej.- Wy też sobie takowej życzycie?
Spojrzałam
na Pansy i obie przytaknęłyśmy. Czarodziej zabrał się od razu do tworzenia.
Stuknął po dwa razy w każdą suknię, w miejsce gdzie miała być kieszonka, po
czym posłał po jednym promieniu zaklęcia do każdej z nas.
-To
zaklęcie, które Wam pomoże potem odnaleźć od razu tę kieszonkę. Żebyście nie
musiały szukać w tych fałdach- uniósł brwi z rozbawieniem.
-Alberto-
zwróciła się do niego Pansy.- Dopasowałbyś do naszych sukienek stroje dla
naszych partnerów?
-Oczywiście,
mia bella, potrzebuję tylko ich
wymiary.
Spojrzałam z
niepokojem na Czarną. Przecież ani Blaise’a, ani Draco, ani… jej partnera tu
nie było, więc jak to wymyśliła?
-Wymiary
Smoka i Diabła masz, już kiedyś dla nich projektowałeś- Alberto kiwnął ze
zrozumieniem głową i wyczarował dwa manekiny.- Draco idzie z Mioną, a Blaise z…
Ognistą- powiedziała Pansy z sarkastycznym uśmieszkiem, po czym spojrzała na
Mionę wyczekująco. Ta zrozumiała od razu i wyczarowała trzeciego manekina.- Tu
są wymiary mojego partnera- powiedziała cicho Pansy, a Alberto tylko skinął
głową i zaczął machać różdżką nad trzema pozostałymi manekinami. Każdy strój
był dopasowany tematycznie i kolorystycznie.
-Czy to
wszystko, mia bella?- spytał
projektant.
-Wszystko
jest idealnie, dziękuję Alberto- przytuliła go krótko, po czym, zwróciła się do
nas.
-O
jakiekolwiek dodatki się nie martwcie. Makijaż zrobię wam ja, według wskazówek
Alberta- pokazała nam jakiś czarny szkicownik.- Buty są w pakiecie, tak samo
biżuteria.
Miona
zaczęła szukać pieniędzy w torebce i kiedy je wyciągnęła, Czarna przewróciła
oczami.
-Przestań
Granger. To jest wasz prezent gwiazdkowy.
Opadła mi
szczęka. Tak drogie suknie, tak piękne i do tego zrobione przez Mistrza
Krawiectwa…
-Chyba
żartujesz- powiedziałam cicho.
-Nie Weasley
i zamknij buzię bo wyglądasz bardziej głupio niż zwykle- roześmiała się Pansy,
a ja jej zawtórowałam. Na pewno musiałam tak wyglądać.- No i oczywiście kiedy
będziecie potrzebowały Alberto, możecie…
-Do mnie po
prostu napisać- dokończył czarodziej i uśmiechnął się szeroko, a ja myślałam,
że padnę na miejscu.
-Dzięki
Czarna- Miona rzuciła się ślizgonce na szyję, po czym przytuliła się do
Alberto.- Panu też dziękuję.
-Mów mi po
prostu Alberto- szepnął, po czym spojrzał na mnie i ja też poszłam go
przytulić.
-Dobra, już
dosyć tych czułości- zwróciła się do nas Pansy już swoim zwykłym szyderczym
tonem.- Musimy wracać do Hogwartu.
Alberto
machnął różdżką i na miejscu sześciu manekinów, pojawiło się sześć dużych paczek
z nazwiskiem Alberto Campione na wierzchu.
-Zaklęcie
zmniejszająco-zwiększające- powiedział do nas wręczając każdej z nas po dwie
torby.- wszystko jest prosto ułożone. Będziecie wyglądać w tym divinamente*! Mia bella was pomaluje i przygotuje według wzoru. Do zobaczenia
kochane i powodzenia na Balu!- pożegnał się z nami i już go nie było.
-No, to było
coś- powiedziałam z uznaniem do Pansy.
-Jeśli za
każdym razem chcesz mnie zaciągać do Alberto Campione, to nawet nie będę
narzekać i pójdę z tobą bez wahania- powiedziała Hermiona, na co uśmiechnęłam
się triumfująco. Wreszcie można ją normalnie wyciągnąć na zakupy!
Po tych
słowach Pansy tylko uśmiechnęła się tajemniczo, po czym deportowała nas z
Parkinson Manor.
--------------------------------------------------------
*bełkot Gwen przed wybudzeniem stworzyłam ja, pierwsze litery w sumie zostały wylosowane xD
*penale oblivionem- zaklęcie, które kiedyś wymyśliłam (przyp. aut.)
*divinamente- bosko
Co prawda na Harry Potter Wiki znajdziecie informację, że Poppy Pomfrey nie umiała wyczarować cielesnego patronusa, jednak ja postanowiłam to zmienić.
Przypominam, że kiedy piszę "profesor Dumbledore" chodzi o Aberfortha, nie Albusa!
Włoskie wstawki są z tłumacza Google, jeśli jest coś źle to przepraszam, niestety nie uczę się tego języka choć bardzo bym chciała...
Powiem Wam, że bardzo mi się podoba Alfredo :3 Jest trochę wystylizowany na Snape'a, bo go pokochałam <3 myślę, że Alfredo jeszcze kiedyś się pojawi ;)
Za wszelkie błędy przepraszam, ale jeśli pamiętacie już nie mam bety... No i Rumcajs... zerwał nam się kontakt :/ Przykra historia w sumie
Przepraszam, że w tym rozdziale nie było za dużo Dramione, możecie na to liczyć może w przyszłym rozdziale :3
Mam nadzieję, że opisy sukienek w miarę mi wyszły, oczywiście wszystko zależy od Waszej wyobraźni ;) Miejmy nadzieję że JAKOŚ mi to wyszło xD
I przepraszam Was, że nie zajrzałam podczas świąt. Choć już trochę po świętach to życzę Wam wszystkiego dobrego no i lepszego roku 2016! :*
Kiedy następny rozdział? Szczerze mówiąc- nie wiem. Nie chcę Wam niczego obiecywać, a jak wiecie ostatnio u mnie słabo z weną (niechże ona wreszcie wróci!)
Mam nadzieję, że nie będzie już na tym blogu aż tak OGROMNEJ przerwy.
Pozdrawiam Was serdecznie (choć pewnie i tak już tu nikogo nie ma),
Miona :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)