Witajcie kochani, jeśli ktokolwiek jeszcze tutaj jest ;)
Jak można było się spodziewać w obecnej sytuacji, wszyscy nagle mają mnóstwo czasu, więc wreszcie wróciłam do tej opowieści...
Tak długo mi to zajęło. Szczerze mam dość tej opowieści, szczególnie, że jest beznadziejna, ale tak jak obiecałam, jakoś to dokończę. Powrót zaczęłam rozważać już na początku pandemii, ale mamy zajęcia zdalne więc niezbyt mi to wyszło.
Teraz już zostawmy to i zapraszam Was do przeczytania rozdziału 31. Jeśli są jakieś błędy rzeczowe, to Was przepraszam, ale nie miałam ochoty tego czytać po raz milionowy. I za błędy też przepraszam, ale już nie chce mi się tego sprawdzać i czytać jeszcze raz.
Kolejny krok ewolucyjny w moim pisaniu.
Prezent dla Stokrotki
Zapraszam :)
***
Hermiona
- Krew wróżek świetlistych jest niezbędna do tego eliksiru i nie próbuj mi wmówić, że nie. Sam przecież znasz jej właściwości, nie zgrywaj idioty, Malfoy!
Siedzieliśmy na ziemi w laboratorium stworzonym przez Pokój Życzeń, w którym mieliśmy warzyć eliksir dla Czarnej, jednak zamiast od razu podjąć tę próbę, Draco stwierdził, że przeanalizuje ze mną recepturę, którą stworzyłam dawno temu.
- Nie zgrywam idioty- burknął ślizgon, próbując opanować swój gniew.- Wiem, że pracowałaś nad tym od dawna, ale spróbuj posłuchać racjonalnych argumentów, a nie zgrywać Pannę-Wiem-To-Wszystko, która nie może się pomylić. Są inne składniki, które mogą dać te same efekty, tylko...
-Draco!- przerwałam kolejny monolog, który do niczego by nas nie zaprowadził.- Ile razy mam ci powtarzać, że rozważałam wszystkie opcje! Pozostałe warianty były albo za słabe, albo źle wpływały na pozostałe elementy eliksiru i w rezultacie stworzyłbyś coś zupełnie innego! Po prostu teraz wlałam ją odrobinę za szybko i pod kątem czterdziestu...
-Skąd możesz wiedzieć skoro ani ty, ani ja nie jestem Mistrzem Eliksirów?!- no i to było tyle, jeśli chodzi o opanowanie Księcia Slytherinu.- Może nie postarałaś się i coś pominęłaś albo...
-Nigdy nie mów, że się nie staram przy badaniach, które dotyczą dobra moich przyjaciół, fretko!- wycedziłam wstałam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem. Nie mogłam uwierzyć w tę sytuację. Nie dość, że nie podawał żadnego innego rozwiązania to jeszcze śmiał podważać moje umiejętności.- Wszystko sprawdzałam w różnych podręcznikach i poradnikach, nie tylko dla zwykłych warzycieli. Co prawda nie miałam dostępu do ksiąg Mistrzów Eliksirów, ale wszystkie wyliczenia, składniki, alternatywy były rozważane po milion razy, a wynik zawsze był ten sam. Nie zapisywałabym czegoś zbędnego. Zresztą gdyby była opcja nie narażania samego siebie przy robieniu tego eliksiru, to oczywiście, że bym skorzystała z tej opcji. Myślisz, że specjalnie wynalazłam tak niebezpieczną formułę? Ona naprawdę zadziała. Snape z pewnością by się ze mną zgodził, a...
-To czemu go nie zapytamy?
Stanęłam gwałtownie i spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
-Żartujesz sobie, prawda?- spytałam spokojniej, on jedynie uniósł brew w ten swój szyderczy sposób. Czy padło mu na mózg?- Przecież Snape nie żyje, tak jakbyś zapomniał. Wiesz ile bym dała za możliwość konsultacji z kimś kompetentnym?
On jednak nadal patrzył na mnie z wyższością wymieszaną z jakąś tajemnicą, która powinna być dla mnie oczywistą oczywistością. Dlaczego nie był zbity z tropu? Rozmowa z kimś nieżyjącym? Jedyne co mi przychodziło do głowy to Kamień Wskrzeszenia, ale Harry wyrzucił go gdzieś w Zakazanym Lesie, a nie miałam ochoty na wycieczkę do lasu, w którym grasują akromantule i inne "urocze" stworzenia tego typu. Zaklęcie przywołujące nie podziałałoby na tak silny artefakt magiczny, więc nie było szans żeby go odnaleźć.
Zaczęłam intensywnie myśleć i zmarszczyłam czoło.
-No pomyśl- mruknął Draco i uśmiechnął się lekko, co z jednej strony mnie trochę zirytowało w tamtej chwili, a z drugiej ucieszyło, jak zawsze kiedy się do mnie uśmiechał.- Podpowiem ci. Gabinet McSztywnej.
Ale co gabinet profesor McGonagall miał wspólnego z rozmową ze Snape'em? Przymknęłam lekko powieki żeby skupić się na wnętrzu pomieszczenia chronionego przez chimerę. Pierwszym, co zawsze przykuwało uwagę wchodzących, było biurko dyrektora, ponieważ było w centrum pola widzenia, ale to różne detale sprawiały, że każdy czarodziej skupiał na nich wzrok na dłużej. Za czasów Dumbledore'a był to Fawkes. Teraz jednak nie było feniksa, który swoją obecnością uspokajał gości. Po drugie te wszystkie zadziwiające srebrne instrumenty, które służyły do nie wiadomo czego, a były wszędzie, gdzie się tylko spojrzało. Widocznie siwobrody czarodziej zawsze używał ich w samotności, a przynajmniej nie przy uczniach. Może była to magia zbyt zaawansowana lub zbyt kusząca dla nieodpowiednich widzów... Nie wiedziałam jak wyglądał gabinet za czasów Severusa Snape'a, zaś gabinet profesor McGonagall był surowy, była nauczycielka transmutacji nie wstawiła do niego żadnych swoich rzeczy. Próbowałam sobie przypomnieć inne szczegóły, które zwykle zauważałam podczas wizyty w tym okrągłym pomieszczeniu. Najpierw przyszły mi do głowy książki. Pełno kolorowych woluminów, skrywających tajemnice, które nie były dostępne nawet dla zwykłych czarodziejów. Dowiedziałam się o kilku z nich, dopiero wtedy, gdy kilka z nich przywołałam przed polowaniem na horkruksy, ponieważ wcześniej nie mogłam się skupić na tytułach. Każdy czuł się raczej zestresowany faktem, że wzywał ich sam dyrektor Hogwartu i przytłoczony spojrzeniem wszystkich wcześniejszych dyrektorów z ram obrazów...
No tak! Jak mogłam być taka głupia?, skarciłam się w myślach.
Otworzyłam gwałtownie oczy i ujrzałam przed sobą stalowoszare tęczówki wpatrujące się we mnie z triumfem- Draco wiedział, że domyśliłam się, co miał na myśli. Uśmiechnęłam się do niego promiennie, ale po chwili ponownie zmarszczyłam czoło. Trudno będzie wejść do gabinetu dyrektorki nie mówiąc jej o celu naszej wizyty, a wiedząc o naszych zamiarach prawdopodobnie nie pozwoliłaby nam kontynuować badań. Uznałaby, że nie powinniśmy tak się narażać, a Pansy wzięłaby pod lupę, a ta na pewno nie byłaby zadowolona. W mojej wyobraźni pojawił się obraz ślizgonki patrzącej na mnie z wyrzutem i sarkastycznie dziękującej mi za pomoc.
-Co jest?
-Nawet jeśli chcielibyśmy z nim porozmawiać trzeba by było obejść profesor McGonagall- powiedziałam cicho i objęłam się ramionami.
Nie chciałabym okłamywać tej kobiety. Bardzo długo była opiekunką Gryffindoru, moim autorytetem i wzorem. Byłam pewna, że nie zgodzi się na tak groźne eksperymenty, a jak jeszcze pójdzie z tym do Slughorna to na pewno nie uda nam się stworzyć eliksiru w przeciągu najbliższych pięciu lat, jak nie lepiej. A do tego czasu magiczne sny Pansy mogą być już w zbyt groźnym stadium.
Gdy zaczęłam tworzyć recepturę, długo zastanawiałam się, czy by nie zwrócić się do starego profesora eliksirów. Jednak zawsze coś mnie powstrzymywało. Jakaś jego niekompetencja, powolność, chciwość i ogólny sposób bycia. W jakiś sposób nadal miałam do niego uraz po zajęciach na szóstym roku. Z innej strony chciałam, żeby się okazało, że będzie umiał mi pomóc. Tworzenie tego przepisu było bardzo stresujące. Parę razy prawie porzuciłam ten pomysł, ze świadomością ewentualnej śmierci w swoim własnym śnie. Taki stan trwał mniej więcej dwa, trzy dni, po czym podnosiłam ten przeklęty pergamin z podłogi, żeby dalej szukać odpowiedzi, ponieważ wiedziałam, że nawet jeśli moje sny później stałyby się łagodne, to inni mogli nie mieć tyle szczęścia. Przede wszystkim myślałam o Harrym i Ronie, którzy nie mówili mi o tym ale przy kilku spotkaniach, widząc ich ciemne wory pod oczami, domyślałam się, że ich też dręczyły koszmary. Takie same cienie mogłam zaobserwować na swojej twarzy, gdy rano wstałam po kilku godzinach od gwałtownej pobudki spowodowanej krzykami, krwią i wizjami minionej wojny.
Poczułam obejmujące mnie silne ramiona.
-Miona, spokojnie- szepnął mi Draco do ucha.- Nie musimy obchodzić McSztywnej- mruknął, a ja obróciłam się do niego powoli.- Jesteśmy przecież w Pokoju Życzeń. Możemy zażyczyć sobie taki portret.
Miał w stu procentach rację. Spojrzałam mu w oczy z wdzięcznością i dumą. Czasem zastanawiałam się skąd przychodzą mu do głowy tak genialne pomysły. Z innej strony, mógł być bardziej przyzwyczajony do mówienia do obrazów i... do magii w ogóle. Mimo że byłam czarownicą i to całkiem znającą się na czarach, Draco miał jedną przewagę. Czarodziej urodzony w magicznej rodzinie miał inne postrzeganie świata, co można było również zauważyć za każdym razem kiedy Ron przez przypadek mi coś podpowiedział, ponieważ ja ciągle myślałam w zbyt mugolski sposób. A biorąc pod uwagę, że blondyn był dziedzicem "wielkiego" rodu Malfoyów, to na pewno nie raz musiał rozmawiać lub był zmuszany do rozmawiania ze swoimi przodkami na portretach, na które było stać całą jego rodzinę.
-Teraz tylko pytanie czy będzie nam chciał pomóc- uśmiechnęłam się szeroko, po czym odwróciłam się do ściany. Wzięłam parę głębokich oddechów, żeby się uspokoić i oczyścić umysł.
Potrzebuję obrazu profesora Severusa Snape'a, pomyślałam.
***
Neville
-Dlaczego zawsze jak do ciebie przychodzę sam, musisz mi zadawać tak cholernie trudne pytania? Nie uwierzę, że to zbieg okoliczności, bo wbrew pozorom nie masz ptasiego móżdżku. Znasz mnie i wiesz, że przyszedłem tylko w odwiedziny...
-Obfity w składniki, także w tajemnice. Strzeżesz się go nocą, za dnia jesteś ostrożny...
-Tak już słyszałem tę śpiewkę!- przerwałem rozwścieczony.- Nie możesz po prostu...
W tym momencie drzwi się otworzyły a zza nich wyszła Luna w ogromnych kolczykach przypominających krzyżówkę hipogryfa z pufkiem pigmejskim. Nauczony by nie pytać o takie rzeczy, jeśli nie chcę spędzić najbliższej godziny na słuchaniu o niemożliwych do pojęcia stworzeniach, spojrzałem od razu w jej oczy i uśmiechnąłem się szeroko.
-Znowu kłóciłeś się z drzwiami?- zapytała Luna rozmarzonym i lekko rozbawionym tonem.
-To nie moja wina, że po raz kolejny jak po ciebie przychodzę do wieży, zadaje mi taką zagadkę, żebym nie mógł dostać się do środka- burknąłem tylko.
-Oj już się nie złość- szepnęła Luna i pogłaskała mnie po policzku.- W końcu się nauczysz. Pamiętasz? Po prostu...
-... myśl nieszablonowo, tak wiem- dokończyłem za nią.
Tak jak zwykle to bywało, Luna poprosiła tę przeklętą kołatkę o powtórzenie zagadki, od której już robiło mi się niedobrze. Dlaczego krukoni muszą tak sobie utrudniać życie? Portret, hasło, koniec. A tak to nigdy nie masz pewności czy wyśpisz się w swoim dormitorium, bo głupi ptak może się na ciebie uwziąć. No może nie taki głupi, ale na pewno wredny. Kiedyś miałem spędzić z Luną trochę czasu w ich pokoju wspólnym, przyszedłem jednak wcześniej, ponieważ odwołano nam jedne zajęcia z zielarstwa. Chwilę wcześniej jakiś ślizgon został poparzony przez traszkoziółkę* i profesor Sprout musiała się nim zająć. Postanowiłem zrobić niespodziankę i przyszedłem wcześniej do wieży Ravenclawu. Ptak ewidentnie nie chciał mnie wpuścić. W rezultacie przesiedziałem ponad godzinę kłócąc się i wygrażając różdżką kołatce. Kołatce! A oczywiście nikt nie przyszedł mi z pomocą- ani nikt nie wchodził, ani nie wychodził. Na szczęście, zanim zdążyłem ją podpalić, akurat Luna otworzyła drzwi. Chciała mnie poszukać bo spóźniałem się na nasze spotkanie.
Dziewczyna wysłuchała dzisiejszej zagadki do końca i na moment zmarszczyła brwi. Wiedziałem, że zaraz padnie odpowiedź.
-Zakazany las- odparła krukonka, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem.- Może jakbyś czasem dał szansę witrażkom**...
-Chodźmy już na ten spacer- wziąłem Lunę za rękę i poszedłem w dół zniecierpliwiony. Naprawdę ją kochałem, uwielbiałem z nią chodzić na spacery, uczyć się z nią i być przy niej. Mogłem nawet słuchać o tych wszystkich nargielach, witarażkach czy innych głucho... a może buchorożcach? Nie potrafiłem zapamiętać tych nazw i zawsze coś przekręcałem, wtedy dziewczyna śmiała się w ten swój uroczy sposób, który kojarzył się z delikatnymi dzwoneczkami poruszanymi na wietrze, po czym poprawiała mnie i zaczynała swój wykład jeszcze raz, a ja mogłem jej słuchać przez cały czas. Miała wtedy ten piękny uśmiech na twarzy i wesołe iskierki w oczach, a ja miałem wrażenie, że wywołałem ten uśmiech, z czego byłem dumny. Ale ten głupi ptak...
Luna tylko się roześmiała widząc moje oburzenie i podążyła za mną.
Zanim straciliśmy z oczu drzwi do pokoju wspólnego Ravenclawu odwróciłem się, żeby rzucić ostatnie spojrzenie na zmorę mojego życia. Orzeł tylko szyderczo się uśmiechał. Oczywiście nie powiedział ani słowa. Wziąłem głęboki wdech i mocniej ścisnąłem dłoń Luny. Ważne, że już była obok, nie tam za drzwiami.
***
Hermiona
Przez chwilę myślałam, że nic się nie wydarzy. Wpatrywałam się w ścianę i czekałam aż portret się pojawi. Trochę stresowałam się samym tym pomysłem. W końcu to był Snape. Zawsze go szanowałam i chciałam uczyć się jak najwięcej, ale nigdy mnie nie lubił, w klasie wrzeszczał i zawsze miałam wrażenie, że ocenia mnie o wiele surowiej, nawet bardziej niż Harry'ego, co było nie lada wyczynem.Co prawda nie okazywał mi jawnej nienawiści, nie obrzucał mnie aż tak często subtelnymi obelgami, takimi tylko w jego stylu, ani nie miażdżył mnie wzrokiem przez większość czasu, ale i tak wiedziałam, że z moich prac często ze spokojem mogłabym dostać Wybitne, ponieważ niektóre z nich były na poziomie akademickim i to już na czwartym roku. Nie wiem dlaczego tak robił, wiem jednak, że dzięki temu byłam bardzo dobrze przygotowana z eliksirów.
Po kilku sekundach nadal nic się nie pojawiło, co mnie trochę zaniepokoiło. Może jednak Pokój Życzeń nie potrafił spełnić każdego życzenia, tak jak nam się wydawało... Odwróciłam się do blondyna.
-A co jeśli...?
-Granger, Malfoy- usłyszałam za sobą tak dobrze znany ponury głos i od razu się odwróciłam do portretu. Jednak zadziałało. Nie był zachwycony, że nas widzi, ale przynajmniej obyło się bez inwektyw. Na razie.
-Dzień dobry, panie profesorze- zaczęłam, miałam jedynie nadzieję, że mój głos nie drżał.- Chcieliśmy...- przerwałam bo nie wiedziałam co powiedzieć. Nie przemyślałam tego, głupia.
Zapadła chwilowa cisza. Na szybko próbowałam odnaleźć odpowiednie słowa, ale w mojej głowie był zamęt i wspomnienia z Wrzeszczącej Chaty. Tak bardzo chciałam go wtedy uratować, ale nie miałam przy sobie niczego co mogłoby pokonać jad Nagini. Gdy parę miesięcy później ponownie rozważałam wszystkie opcje doszłam do wniosku, że może gdybym szybciej myślała, może rzuciłabym jakieś zaklęcia, które mogłyby chociaż przytrzymać go do momentu, aż zjawiłby się ktoś... ktoś bardziej kompetentny, kto by może umiał coś zrobić. Albo gdybym spróbowała użyć jakichś zaklęć magomedycznych... jednak wiedziałam, że tak samo jak pomóc i uratować profesora, mogłam również zabić go w jednej sekundzie, ponieważ zaklęcie byłoby nieodpowiednie i przyspieszyłoby działanie trucizny.
Snape tylko uniósł swoją brew w ten charakterystyczny sposób i czekał. Kiedy jednak nie wykrztusiłam z siebie ani słowa więcej, pogrążona w ponurych myślach, odchrząknął i przewrócił oczami.
-Zakładam, że sprowadziliście mnie tu w konkretnym celu, Granger. Radzę się spieszyć, co prawda na razie nie ma profesor McGonagall, ale skoro jestem tutaj to znaczy, że pewnie nie chcecie, żeby się o tym dowiedziała. A nigdy nie spędzam zbyt wiele czasu w swoim drugim portrecie, więc streszczaj się, póki moja nieobecność nie jest podejrzana i póki jestem jeszcze cierpliwy- odparł ze stalową nutą i poprawił rękawy swojej nieśmiertelnej czarnej szaty.
Wpatrywałam się jak zahipnotyzowana, nadal nie mogąc nic powiedzieć. Przez wszystkie lata nauki go broniłam przed oskarżeniami chłopaków, później kiedy zabił Dumbledore'a byłam bardzo zawiedziona, smutna i zła na siebie- nie rozumiałam. Nie wiedziałam jak mogłam się tak pomylić, zresztą tamte wydarzenia wcale nie pasowały do moich obserwacji i trudno mi było pojąć dlaczego Snape był taki zły. Kiedy Harry nam opowiedział jego prawdziwą historię ulżyło mi. Nie chodziło tylko o słuszność mojego osądu. Pomimo wszystkiego, lubiłam Snape'a i ucieszyłam się na myśl, że przez cały ten czas był po stronie Zakonu Feniksa. Potem kiedy o tym myślałam bardzo go żałowałam. To ile musiał przejść, ile kłamać, szpiegować, znosić obelgi i cały świat, który był przeciwko niemu... Nie mogłam znieść myśli, że tego nie dostrzegliśmy. Inna kwestia, że musiał mieć dobrą przykrywkę by zdobyć całkowite zaufanie Voldemorta...
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Malfoya.
-Tak, profesorze, mieliśmy konkretny cel i mamy nadzieję, że zostanie to między nami. Próbujemy...
-Czy próbował pan złagodzić efekty Mrocznego Znaku?- powiedziałam szybko przerywając ślizgonowi.
Na chwilę zapadła cisza. Mistrz Eliksirów mierzył nas wzrokiem oceniająco. Dłużej zawiesił wzrok na Draconie. Na twarzy profesora nie dało się dostrzec nic- żadnego zaskoczenia, złości czy innych emocji.
-Tak, próbowałem- mruknął w końcu.- Udało mi się to jedynie złagodzić na tyle, żebym mógł funkcjonować. Wiem, że gdybym pożył trochę dłużej w końcu moje sny by mnie poraniły, bo zakładam, że o to się martwicie, wnioskując ze składników, które są za wami- powiedział i zaczął gładzić palcem dolną wargę zastanawiając się. Żadne z nas nie śmiało przerywać tej ciszy.- Jakie stadium, Malfoy?
-Na razie jeszcze działa Eliksir Słodkiego Snu, na Pansy już nie.
Zaskoczyła mnie tak szybka reakcja Mistrza Eliksirów. Myślałam, że będzie się targował, chwilę z nas poszydzi, pomarudzi, że musiał się tu znaleźć. Ale po chwili zrozumiałam. Teraz nie musiał już grać. Nie musiał być idealnym szpiegiem i nienawidzącym szlamy śmierciożercą. Mógł być po prostu sobą, ponieważ po pierwsze i tak był już martwy, a po drugie wszystko się skończyło. Poza tym zawsze lubił swoich ślizgonów, a widząc Malfoya, jednego z jego ulubieńców, próbującego uwarzyć eliksir, który miał później uratować mu życie...
Mężczyźni chwilę ze sobą rozmawiali. Blondyn opisywał różne symptomy, najgorsze skutki najstraszniejszego koszmaru. Co bardzo mnie zaskoczyło, opowiedział też parę szczegółów o snach Pansy, a raczej jej funkcjonowaniu kolejnego dnia. Wspomniał także o Zabinim. Snape słuchał uważnie, po drodze siadając na mahoniowym krześle z ciemnoszarym obiciem, które było namalowane na portrecie. Dopytywał o parę szczegółów, a mnie ogarnął względny spokój. Było widać, że mamy do czynienia z kimś, kto się na tym znał, a co więcej, sam musiał się borykać z podobnymi symptomami. Ale najważniejsze było to, że zamierzał nam pomóc.
-Rozumiem, że Granger próbowała wynaleźć recepturę uniwersalną, nie tylko dla oznaczonych- usłyszałam słowa profesora wyrywające mnie z zamyślenia.
-Tak, panie profesorze- odezwałam się pewnym i spokojnym tonem. Kątem oka dostrzegłam lekki uśmiech Malfoya.- Na początku swoich badań nie uwzględniałam osób z Mrocznym Znakiem, ale po dwóch tygodniach stwierdziłam, że jest to dość istotny czynnik, ze względu na nasilenie...
-Objawów, najbardziej ze wszystkich czarodziejów- wszedł mi w zdanie i uśmiechnął się ponuro.- Prawidłowo, Granger. Gdybym jeszcze żył to może jeszcze bym przyznał jakieś punkty Gryffindorowi- zaśmiał się szyderczo, po czym jeszcze raz spojrzał na składniki.- Jak mniemam składniki w moim polu widzenia, to wszystkie, których zamierzasz użyć- zwracał się już tylko do mnie, a jego ostatnie zdanie zabrzmiało bardziej jak twierdzenie niż pytanie.
-Tak- odpowiedziałam krótko, nie do końca wiedząc jak się obchodzić z nowym, uczącym i nie plującym żółcią na każdym kroku Snape'em.
-Już się tak nie stresuj Panno-Wiem-To-Wszystko-Granger. Po prostu przejdźmy do rzeczy- wstał z krzesła.- Czy byłaby jakaś możliwość, żebyś pokazała mi swoją recepturę? Znając życie zrobiłaś milion notatek, chyba że tym razem przekroczyło to twoje możliwości umysłowe- znowu uśmiechnął się szyderczo i uniósł brew wyzywająco. Co dziwne, odprężyłam się i zabrałam do działania. Zapewne musiał wyczuć, że bez odrobiny jego sarkazmu i złośliwości trudno byłoby mi z nim pracować... no, przynajmniej na początku, ale oboje wiedzieliśmy, ze nie mamy zbyt dużo czasu.- Chcę wiedzieć czy doszłaś do jakichś innych wniosków niż ja i nanieść poprawki, ponieważ ktoś z tak wielkim przekonaniem o swojej mądrości musiał popełnić błędy..
Draco bez słowa poszedł za stół ze składnikami, ponieważ tam na podłodze porzuciliśmy pergamin podczas kłótni o odpowiednie proporcje. Ja w tym czasie wyjęłam jeszcze z torebki, w której przyniosłam składniki, plik notatek, mający blisko sto pięćdziesiąt stron, opisujących każdy ze składników osobno- właściwości, interakcje z innymi składnikami zawartymi w obecnej recepturze, bądź tymi, które były we wcześniejszych wersjach moich badań. Tak, zdecydowanie stary Severus Snape mógł mnie zmotywować do skutecznego działania. Jego płynność w zmianie roli była godna podziwu. Trudno się jednak dziwić- komuś takiemu jak on musiało przychodzić to łatwo, ponieważ od wiaryygodności danej maski mogło zależeć nie tylko jego życie, ale, jak się później okazało, całego świata czarodziejów.
Odebrałam od blondyna pergamin, dołożyłam do stosu, a różdżką wyczarowałam sznurek, który obwiązał je w taki sposób, żeby się nie gubiły. Podniosłam wzrok na portret i zastanowiłam się.
-Zawsze jak tak marszczysz brwi, to natrafiasz na jakiś problem- powiedział blondyn przyglądając mi się.
-Jak mam to wszystko przekazać?
Spojrzałam na portret, a Snape wzruszył ramionami.
-Nie widziałem, żeby Dumbledore przekazywał portretom jakieś pergaminy, jedynie wiadomości ustne. Zresztą ja również tego nie robiłem będąc dyrektorem, a Minerwa raczej też nam nie pomoże.
Pokazanie mu strony po stronie, nawet przy użyciu lewitacji byłoby zbyt czasochłonne i męczące. Transmutacja? Żadne przydatne zaklęcie nie przychodziło mi do głowy. Czarna magia? Gdyby coś było, to mroczny Mistrz Eliksirów znałby zaklęcie. Nagle zaświtała mi w głowie pewna myśl.
-Skoro udało nam się stworzyć nowy portret, to uda nam się przekazać notatki- mruknęłam po czym zamknęłam oczy.
Czułam na sobie spojrzenia obu mężczyzn, lecz obaj wiedzieli, że nie powinni lekceważyć moich pomysłów. No, przynajmniej młodszy z nich. Usłyszałam jedynie szelest- prawdopodobnie ślizgon wykonał jakiś gest w kierunku swojego byłego opiekuna, może po to by chwilę poczekał zanim skrytykuje moje zachowanie. Po wzięciu głębokiego oddechu, trzy razy wypowiedziałam w myślach życzenie, jednak ku mojemu niezadowoleniu nie poczułam żeby notatki zniknęły z moich rąk.
Otworzyłam oczy z nieukrywaną irytacją, spodziewając się zaskoczonego spojrzenia blondyna i szyderczego spojrzenia czarnowłosego mężczyzny z portretu. Zamiast tego zobaczyłam jak chłopak uśmiecha się szeroko do obrazu.
-Wiedziałem, że coś wymyśli.
-To dziwne, że się przyjaźnicie, nawet biorąc pod uwagę wasze stanowiska Prefektów Naczelnych- profesor przewrócił oczami, po czym spojrzał na mnie.- Udało ci się, cokolwiek to było- po tych słowach potrząsnął identycznym plikiem notatek w swoich rękach. Uśmiechnęłam się szeroko na ten widok. Teraz na pewno musiało nam wyjść.- Nie przeczytam tego w pięć minut, ale postaram się jak najszybciej. Spotkajmy się tutaj za jakieś dwie godziny- schował plik, o dziwo, do rękawa i poprawił szatę. Jak widać on też miał swoje zaklęcie zmniejszająco- zwiększające.- A teraz pozwólcie, że wrócę do gabinetu, zanim to się stanie jeszcze bardziej podejrzane- i pozostawił pustą ramę z samotnie stojącym krzesłem.
-No to chyba wrócimy tutaj za te dwie godziny. Chodźmy coś zjeść zanim wrócimy do tego szaleństwa- mruknął blondyn i sięgnął po swoją szatę, którą odłożył na krzesło kilka chwil wcześniej.- Wiesz co, cieszę się, że Snape nigdy nie był idiotą. Szybko poszło i wiedział, że trzeba to pozostawić w tajemnicy.
-Tak, trzeba mu to oddać- mruknęłam zamyślona i również zaczęłam powoli zbierać swoje rzeczy.- Dziwnie było pracować z nim udającym życzliwość. Czasem miałam wrażenie jakby pomiędzy wierszami przekazywał mi, że docenia mój umysł. Jest naprawdę genialnym szpiegiem.
-To prawda, nie można mu odmówić zdolności aktorskich, ale wiesz, że on był wtedy szczery, prawda?
-Żartujesz- prychnęłam tylko z lekkim rozbawieniem podczas chowania składników na wypadek gdyby ktoś wszedł pod naszą nieobecność do Pokoju Życzeń.- Co jak co, ale Snape zawsze uważał mnie za kujonkę ciągle wyrywającą się do odpowiedzi, która tylko powtarza formułki z podręczników. Przecież sam byłeś na tych lekcjach.
-Pamiętaj, że znam go lepiej od ciebie, Hermiono- podszedł żeby mi pomóc z resztą ingrediencji.- Co prawda nigdy się nie zorientowałem wcześniej, że kłamał i wiadomość o jego szpiegostwie była dla mnie zaskoczeniem. Ale bywałem częściej w jego obecności i czasem, rzadko, ale jednak zdarzały się takie chwile, gdy rozmawiał ze mną szczerze to można było zaobserwować jakieś takie... rozluźnienie w jego postawie- podał mi ostrożnie fiolkę z jadem akromantuli.- Dlatego zawsze wiedziałem, że jemu rzeczywiście na mnie zależy. Zauważ, że zawsze, na naszych lekcjach, również była pewna sztywność w jego ruchach. I teraz na obrazie też było to widać gdy zaczął dla ciebie grać Piekielnego-Profesorka-Śmierciożercę-Snape'a.
-Nawet jeśli jego nienawiść była udawana to i tak nigdy nie oceniał życzliwie moich prac, mimo że było z nimi wszystko w porządku i merytorycznie, i estetycznie. Zawsze wyszukiwał jakiś taki absurdalny argument...
-Nie mam pojęcia jak to rzeczywiście wyglądało z jego strony- mruknął Draco.- Trudno stwierdzić, ale znając tego "rozluźnionego", prawdziwszego Snape'a, prawdopodobnie nie chciał dać ci spocząć na laurach. Tak, wiem nie spoczęłabyś na laurach, co widać po innych przedmiotach i twojej jakże życzliwej i szlachetnej postawie- powiedział sarkastycznie, widząc jak otwierałam buzię żeby wciąć się z komentarzem.- Ale wiesz jaki on był, a dodatkowo musiał utrzymywać swój image "nienawidzącego szlam"- zaznaczył cudzysłów w powietrzu.- Zresztą kto wie- powiedział ze złośliwymi ognikami w oczach.- może właśnie dzięki niemu tak ciężko pracowałaś przez wszystkie te lata, a tak to byś się opuściła i w końcu...
-Dobra, już nie kończ- pacnęłam go w ramię.- Wiem, że dzięki temu jestem lepiej przygotowana niż kiedykolwiek bym była i to nie tylko z eliksirów. Ale nadal nie wydaje mi się...
-Poczekaj- przerwał mi w połowie wypowiedzi.- Chcę powiedzieć, że wydaje mi się, że zawsze dostrzegał i doceniał twój umysł, a jego pokrętne zachowanie było wyrażeniem tego podziwu. Nie bez powodu nazywają cię najinteligentniejszą czarownicą od czasów Roweny Ravenclaw- dodał żartobliwym tonem.- Nie mógł tego zrobić w inny sposób. Zdawał sobie pewnie sprawę, znając tę jego sławetną inteligencję, że Czarny Pan wróci, więc nie mógł sobie pozwolić na pokazanie jakiegokolwiek innego oblicza. Przynajmniej na pewno pomógł mu fakt, że byłaś przyjaciółką Tego-Przeklętego-Pottera.
Zamilkłam na chwilę i powtarzałam w umyśle jego słowa. Może miał rację? Ale to wszystko wydawało się jak wyjęte z jakiejś baśni. Dzisiejsze wypowiedzi Mistrza Eliksirów zgadzały się z tym co mówił Draco. Nadal jednak trudno mi było w to uwierzyć.
-To bardzo miło brzmi i w ogóle, ale... nadal jakoś nie mogę w to uwierzyć.
-Wiem, nadal to tylko teoria- uśmiechnął się łobuzersko.- Może rzeczywiście był takim dupkiem na jakiego się kreował. A teraz jeśli pozwolisz- wyciągnął w moim kierunku ramię.- pozwól zaprowadzić się do Wielkiej Sali i pozwól bym mógł zabawić cię rozmową podczas posiłku, madame- ukłonił się w typowo arystokratyczny sposób, co bardzo mnie rozbawiło.
Powstrzymałam chichot i podtrzymując tę konwencję dygnęłam, po czym przyjęłam jego ramię, żeby udać się do wyjścia.
____________________________
*traszkoziółka- wymyślona przeze mnie roślina jakieś parę miesięcy temu (jak nie lepiej). Jest to roślina przypominająca płazy przez swój kształt. W środku mają trującą łodygę, którą polują na drobne zwierzęta ale używają jej również w chwili zagrożenia. Sama łodyga jest cenionym składnikiem eliksirów i dlatego też często atakuje czarodziejów, ktorzy próbują tę łodygę odebrać.
**witrażki- wymyślone przeze mnie stworzenia z poprzednich rozdziałów (przyp. aut.)
No to chyba gotowe. Nie wiem kiedy wrzucę następne, postaram się jak najszybciej, ale do kolejnego będę musiała przeczytać poprzednie rozdziały wiec chwilę to zajmie.
Pozdrawiam Was serdecznie
Miona ;*